
APOLOGIA (POST)CHRZEŚCIJAŃSKIEGO ZACHODU (TOM HOLLAND: 'BOŻE WŁADZTWO. JAK CHRZEŚCIJAŃSKI PRZEWRÓT ZMIENIŁ OBLICZE ŚWIATA')
A
A
A
Wydany właśnie przekład całkiem jeszcze świeżej (2019) książki Toma Hollanda nie jest pozycją reprezentatywną dla serii Rodowody cywilizacji. Seria ta co prawda zawiera prace problemowe, obejmujące jakiś aspekt ludzkiej kultury na przestrzeni całych dziejów (np. Paine 2022, książka recenzowana przeze mnie w styczniu 2023 roku), ale co do zasady nie mieści w swych ramach prac historiozoficznych – a z taką książką mamy właśnie do czynienia. Jest ona naszpikowana faktami, ale służą one raczej ilustracji tezy metahistorycznej, prezentacji ukrytego mechanizmu dziejów, a nie historycznej rekonstrukcji. Holland uważa, że odpowiada na najważniejsze pytanie o historię w ogóle: „Jeśli chrześcijaństwo jest najtrwalszą i najbardziej wpływową schedą starożytnego świata, a jego pojawienie się jest jedynym zdarzeniem o tak potężnym przeobrażającym potencjale w zachodnich dziejach, to dla historyka stanowi ono największe z możliwych wyzwań” (s. 25). Choć powyższe zdanie rozpoczyna się warunkowo, kilkaset stron książki nie pozostawia miejsca na żadne „jeśli”.
W historiozofii nie ma nic złego, ale warto, by czytelnik zachował czujność, bowiem ze względu na przyjętą formę narracyjną (o czym niżej) łatwo dać się zwieść co do natury książki. Po nacieszeniu się (bądź poirytowaniu się) formą odkryć można, że sama główna teza pracy jest jednak dość banalna i przez wielu na różne sposoby już artykułowana. Otóż cywilizacja zachodnia okazuje się, zdaniem Hollanda (i prawie każdego, kto ten temat podejmował), z gruntu chrześcijańska, nawet, a może zwłaszcza, tam, gdzie chrześcijaństwo wypiera i zwalcza. Idee równości ludzi bez względu na narodowość czy płeć, rozdział Państwa i Kościoła, albo przekonanie o użyteczności rozumu w poznawaniu świata – wszystko to wcale nie nasze gatunkowe uniwersalia, ale religijny dorobek chrześcijaństwa przeniesiony z czasem w sferę świecką (która zresztą też jest oryginalnym pomysłem chrześcijańskim [zob. s. 159]). Nie jest to odkrywcze ani specjalnie kontrowersyjne.
Tym, co w książce Hollanda rzeczywiście smakowite na poziomie refleksji historiozoficznej, są dwa zastrzeżenia, które autor czyni w swym wywodzie. Jedno wyrażone wprost, a drugie ukryte.
Po pierwsze angielski historyk widzi w rozwoju europejskiej kultury jeden jedyny element niechrześcijański (w tym miejscu czytelnik recenzji mógłby wykonać ćwiczenie intelektualne i spróbować odgadnąć, cóż to za intruz). Ten przybysz z zewnątrz, genetycznie niejako obcy chrześcijańskiej cywilizacji, to programowa pogarda dla słabszych, którą po raz pierwszy wyraził markiz de Sade, sproblematyzował Nietzsche, a w praktykę społeczno-polityczną wdrożył Hitler (tak przynajmniej ten ciąg przedstawia Holland). W przekonaniu o racji silnych angielski historyk widzi nie coś zupełnie nowego, ale nawrót rzymskiego pogaństwa z jego pogardą dla życia nie-obywateli – oczywiście Holland zaznacza, że Nietzsche był filologiem klasycznym. Dyktatury marksistowskie, dla odmiany, nie były, zdaniem Anglika, esencjonalnie niechrześcijańskie. Tłumaczy on czytelnikom: „Komunistyczni dyktatorzy nie byli zapewne mniej zbrodniczy niż dyktatorzy faszystowscy, tymczasem rzadko wydają się dzisiejszym ludziom równie diaboliczni, bo komunizm był wyrazem troski o ciemiężone masy” (s. 455). To może wystarczyć za komentarz na temat uniwersalności perspektywy angielskiego autora.
Czytelnik o skłonnościach historiozoficznych mógłby się zastanowić, czy Holland ma tu rację; czy czasem w łonie cywilizacji chrześcijańskiej nie powstały i nie rozkwitły inne, oryginalnie niechrześcijańskie twory. Jako idealny kandydat jawi mi się nacjonalizm z ideą państwa narodowego, które jest kreacją specyficznie zachodnią, niemającą precedensu w antyku, a do tego wprost negującą podstawową ideę równości ludzi – którą Holland uważa za fundamentalnie chrześcijańską. Osobliwie europejskie chrześcijaństwo całkiem często wchodziło i wchodzi w konkubinat z nacjonalizmem, płodząc bękarty chrześcijańsko-narodowe. Oczywiście są i takie oryginalnie niechrześcijańskie elementy zachodniej kultury, które zostały gruntownie schrystianizowane i zasiliły główny nurt christianitas. Sztuka przedstawieniowa (zob. świeży przekład Besançon 2025), a jeszcze dłużej muzyka instrumentalna (na temat obu Holland milczy) przez stulecia jawiły się chrześcijanom jako jawne przejawy pogaństwa, ale z czasem wydały filary chrześcijańskiej tożsamości Europy w osobach Fra Angelica czy Bacha.
Drugie ważne zastrzeżenie Holland czyni niejawnie, a może zupełnie nieświadomie. W książce literalnie mowa na każdym miejscu o chrześcijaństwie jako takim, bez przymiotników, jest to jednak półprawda. Od czasów reformacji przyglądamy się bowiem w tej pracy szczególnie protestantom, a zwłaszcza Anglosasom. Co więcej w ujęciu Hollanda całe chrześcijańskie cywilizacje i ich specyfika są zupełnie nieobecne. Ani słowa o dziejach chrześcijan z Asyryjskiego Kościoła Wschodu i ich epopei rozciągającej się od Morza Śródziemnego po Chiny – zakończonej ostateczną marginalizacją (zob. Uciecha 2012; Starowieyski 2021: 92-99); ani słowa o liczącym siedemnaście wieków kościele etiopskim, który przeszedł w okresie wczesnonowożytnym zdumiewającą retromodernizację, wymyślając siebie jako kościół respektujący prawa starotestamentalne (zob. Guindeuil 2014). Ba! Zupełnie pominięto kościół prawosławny, który nigdy nie był skory do rozdzielania tego, co cesarskie, od tego, co boskie. Wszystkie te przykłady przeczą centralnej tezie Hollanda o jakimś inherentnym elemencie modernizacyjnym będącym rdzeniem chrześcijaństwa jako takiego. Precyzyjnie rzecz biorąc, książka mówi więc raczej o regionalnym wariancie chrześcijaństwa na łacińskim Zachodzie, które z czasem, dzięki militarno-kulturowej supremacji wyznających je społeczeństw, zdominowało inne kręgi cywilizacyjne, w tym także inne warianty chrześcijaństwa.
Skądinąd owo łacińskie chrześcijaństwo wedle milczącej opinii Hollanda na pewno nie leży nad Bałtykiem. W całej książce wspomina się o wydarzeniach związanych z Polską tylko trzy razy. Wymienia się ją w szeregu państw, które przyjęły chrzest w X wieku oraz porzuciły komunizm w 1989 roku. Samodzielnie pojawia się tylko w jednej wzmiance, kiedy autor wspomina polskich biskupów, którzy w okresie międzywojennym nadal wierzyli w żydowski mord rytualny (zob. s. 409). Jaka to idealna ilustracja chyba niebezzasadnej tezy, że wielu zachodnim intelektualistom Polska kojarzy się głównie z antysemityzmem. Trzeba jednak dodać, że inne obszary łacińskiej christianitas są równie albo jeszcze mnie widoczne. Dotyczy to szczególnie Skandynawii, Słowiańszczyzny i obszaru krajów bałtyckich.
Doprecyzowawszy, możemy już zgodnie z treścią książki zmodyfikować tezę, którą w rzeczywistości stawia Holland: cywilizacja zachodnia we wszystkich swych odsłonach jest przesiąknięta chrześcijaństwem i to właśnie chrześcijańska istota zadecydowała o kierunku jej rozwoju i sukcesie.
Tu oczywiście powinno paść już bardzo zasadne pytanie, dlaczego właśnie ten wariant chrześcijaństwa okazał się tak produktywny. Czy przyczyna leży w jakimś lokalnym aspekcie chrześcijańskiej tożsamości, czy może w zupełnie innych, np. geograficznych lub politycznych, uwarunkowaniach? Na tak postawione pytanie w książce nie znajdziemy odpowiedzi. Nie jestem historiozofem, nie poważę się więc na żadną miarodajną odpowiedź, choć mam pewną intuicję. Istnieje w chrześcijaństwie zachodnim pewna cecha specyficzna, która odróżnia je od innych wariantów chrystianizmu. Narodziła się ona w średniowiecznym katolicyzmie, a reformacja była jej naturalnym skutkiem. Chrześcijaństwa jako całość uznaje wagę tradycji w określeniu rozumienia Pisma i funkcjonowania wspólnoty. Tradycja zaś to nic innego niż przekonanie, że rzeczywistość jest zmienna, a wolą Bożą jest, by chrześcijanie elastycznie odczytywali swą wiarę na nowo w kontekście tych zmian (wtórne odrzucenie tego przekonania przez część protestantów okazało się dla nich ślepym zaułkiem w najlepszym wypadku prowadząc do pozostania w epoce dyliżansu). O ile jednak wszystkie kościoły poza łacińskim Zachodem uznały, że w pewnym momencie tradycja zamyka się w jakiejś ostatecznej liczbie Ojców Kościoła czy soborów, na średniowiecznym Zachodzie kontynuowano praktykę soborową, a uniwersyteckim fakultetom teologii dano placet na reinterpretacje doktryny. Reformatorzy podążyli już przetartym szlakiem ciągłej aktualizacji tradycji. Drogę tę, choć w innych ramach instytucjonalnych, kontynuuje również Kościół katolicki. W tej skłonności do ciągłej adaptacyjnej reformy widziałbym siłę napędową chrześcijaństwa zachodniego, choć nie tłumaczy ona sukcesu cywilizacji zachodniej jako całości.
Zaznaczyłem już, że niemal cały smak lektury książki mieści się w jej formie. Autor wybrał niestandardowy sposób prowadzenia wywodu. Nie mamy do czynienia ze zobiektywizowaną narracją typową dla prac naukowych, ale w każdym rozdziale narrator niejako mówi głosem protagonisty danej historii, przyjmując jego punkt widzenia na sytuację. Pojawiają się cytaty źródłowe, ale są one rzadkie i organicznie wplecione w wywód odautorski okazujący się parafrastycznym kondensatem poglądów, wrażliwości i języka danej epoki wyrażonym jednak w trzeciej osobie. Są to zatem słowa, które ówczesny chrześcijanin mógłby powiedzieć, wprowadzone jednak jako narracja niby odautorska – bo takiej spodziewalibyśmy się w pracy naukowej. Z takiego podejścia wynikają nasycenie tekstu językiem biblijnym, wprost konfesyjny charakter wielu partii, odwołania do cudowności (dla partii odnoszących się do okresu przednowożytnego), ale też język agresji i inwektyw. Dajmy kilka reprezentatywnych przykładów:
– „Powiła Maryja Chrystusa w stajni i położyła noworodka na sianie. Teraz Makryna [siostra Grzegorza z Nyssy, znana z żywota jego autorstwa: PP], biorąc na ręce maleńki kształt wygłodniałego dziecka, mogła być pewna, że czyni dzieło Boże” (s. 131);
– „Przechowywał on dla siebie skarb w niebie, co stało się oczywiste za sprawą śpiewu psalmów, który dał się słyszeć na niebieskim firmamencie w chwili, gdy leżał konając [chodzi o Marcina z Tours: PP]” (s. 134);
– „Opowiadano sobie historie o tych, którzy popłynęli poza horyzont, znajdując tam zarówno góry wiecznego ognia, gdzie płonące płatki śniegu spadały na potępieńców, jak i rajskie pola obfitujące w owoce i drogie kamienie. Czy opowieści te były prawdziwe, czy też nie – w samej rzeczy znajdowali się mnisi wypuszczający się na zdradliwe wody Atlantyku” (s. 155);
– „Kościół katolicki stanowił wypaczenie tego, czym powinno być chrześcijaństwo. Miast prowadzić ludzi ku Bogu, zwiódł ich on, ciągnąc w stronę pogaństwa i bałwochwalstwa” (s. 273; parafraza Lutra);
– „Po drugiej stronie kanału La Manche siły ciemności, drapieżne, przeklęte, nurzały właśnie chrześcijańskie miasta we krwi wybrańców” (perspektywa angielskich kalwinistów z l. 70 XVI w.; s. 288);
– „Fanatyzm (…) żadną miarą nie był aberracją, a przeciwnie – samą esencją chrześcijańskiej sekty” (parafraza Woltera, s. 333);
– „Tylko omijając w swym marszu truchła wytępionych teologów, mogła ludzkość pozostawić urojenia za sobą” (parafraza Thomasa Huxleya, s. 378).
Taka śmiała decyzja formalna ma swoje konsekwencje dla konstrukcji książki jako całości. Po pierwsze dobór bohaterów (raczej masek/person reprezentujących pewne poglądy niż żywych ludzi) jest z natury rzeczy ograniczony, a zatem niereprezentatywny – jak zresztą miałby wyglądać taki reprezentatywny przegląd chrześcijan? Po drugie – co ważniejsze – czytelnik jest pozostawiony z danym punktem widzenia sam na sam. Holland bardzo rzadko i oszczędnie dodaje słowa historycznego metakomentarza, które rzeczywiście można by uznać za głos samego autora. Jest to zatem dla czytelnika książka bardzo wymagająca. Musi on ustawicznie konfrontować własną wizję chrześcijaństwa z jego reprezentacją sprzed tysiąca czy pięciuset lat. Prowadzenie Hollanda ogranicza się zaś jedynie do zbalansowania doboru person. Taki przewodnik niejednego może wyprowadzić na manowce.
Sam wybór person jest natomiast w wielu miejscach nieoczywisty. Chrześcijaństwo oglądamy oczyma Orygenesa, Abelarda, Tomasza z Akwinu, Spinozy czy Marksa – te postaci nie budzą większych kontrowersji. Ale spojrzenia na pierwszą połowę XX wieku przez doświadczenia Ottona Dixa oczywiste nie jest; podobnie jak na II wojnę światową przez pryzmat literatury Johna J.R. Tolkiena. Hitlera i Stalina wspomina się jedynie mimochodem – autor nie dąży do ukazania nam całościowego obrazu, ale do oddania pewnej atmosfery.
Z racji przyjętej konwencji przez wiele stron książka wydawała mi się nachalną apologetyką kościelnych sukcesów. Dopiero w średniowieczu Holland wprowadza persony, które od wewnątrz kontestują rzeczywistość chrześcijańską. Dość równo rozdziela głosy pomiędzy katolików, protestantów oraz krytyków chrześcijaństwa i religii w ogóle (Spinozę, Woltera, de Sade’a). Mimo to po lekturze całości nadal uważam, że książka ma wiele z niewyszukanej apologii. Wcale nie dlatego, że dzieje chrześcijaństwa zostały przedstawione jako „najwspanialsza historia, jaką kiedykolwiek opowiedziano” (s. 28). Jestem podobnego zdania, choć zinternalizowana konwencja akademickiego pisarstwa nadal dominująca w Polsce powstrzymałaby mnie przed takimi słowami nawet w książce popularnej. Anglosasi piszą jednak bardziej otwarcie. Tyle że podobne frazy pojawiają się także poza wstępem, np.: „Wpływ ich [listów Pawła: PP] rozbrzmiewał echem poprzez tysiąclecia pośród społeczeństw i na kontynentach, których Paweł nie mógł sobie nawet wyobrazić. Autor ten stworzył koncepcję prawa, która miała opromienić całą cywilizację” (s. 92). Jak na mój gust autor zbyt często stara się przekonać czytelnika za pomocą metafor i hiperboli.
Jeszcze innym zabiegiem literackim Hollanda, właściwym raczej dla beletrystyki niż literatury naukowej, są wykreowane sceny parahistoryczne, nacechowane językiem pełnym emocji nie zaś konkretu, np.: „W miarę jak gęstniał mrok i zapalono w wypełnionej tłumem sali pochodnie, Luter wbił swe błyszczące czarne oczy w przesłuchującego…” (s. 276).
Kolejny zabieg to mnogość odwołań wewnętrznych w ramach książki, często pomiędzy stuleciami i tysiącleciami. Historia oczyma Hollanda to ciągłe powroty do tej samej idei niejako po spirali, w zwielokrotnieniu. Problematyzowanie niewolnictwa przez Grzegorza z Nyssy powraca przez wieki w nowych odsłonach, podobnie jak postulat radykalnej równości zgłaszany przez anabaptystów z Münster jest tylko jedną z realizacji tego samego refrenu. Nawet bolszewicy to tylko nowe wcielenie donatystów i taborytów (zob. s. 389). Autor lubi również powracać do tych samych miejsc i jego christianitas ma kilka głównych osi geograficznych – to np. Galacja, sanktuarium św. Marcina w Tours, opactwo Cluny.
Liczba błędów merytorycznych jest niewielka. Najczęściej to błędy w zapisie terminów greckich i łacińskich. Innego typu pomyłek odnotowałem zaledwie kilka: na soborze Nicei nie było biskupów reprezentujących Brytanię (zob. s. 122); Hippona (stolica biskupia Augustyna) nie była miastem odizolowanym, ale istotnym ośrodkiem miejskim i kościelnym (zob. s. 140); siekiera przechowywana w Utrechcie miała należeć nie do św. Marcina, ale do św. Bonifacego (zob. s. 182); Orygenes nie był nigdy uznany za Ojca Kościoła (zob. s. 304). Mamy też zwykłe lapsusy: „Gdyby kraj Franków poszedł drogą Afryki i popadł na wieki we władzę chrześcijan [powinno być „muzułmanów”: PP]…” (s. 175); „Miarą skali zmian, jaką Grzegorz wymuszał na łacińskim Wschodzie [powinno być „Zachodzie”]…” (zob. s. 200); Ksenofanes żył półtora wieku (nie półtora roku) przed narodzinami Demetriusza z Faleronu (zob. s. 45). W kwestii przekładu razi wykorzystanie archaicznych tłumaczeń niektórych tekstów źródłowych, kiedy mamy do dyspozycji lepsze i nowsze. Poza tym tekst zawiera czasem osobliwe archaizmy, ale wydaje się, że to odwzorowanie stylu samego autora.
Książka Toma Hollanda jest bez wątpienia godna polecenia jako wyzwanie intelektualne. Prowokuje do zajęcia stanowiska wobec metody pracy autora i do polemiki z jego tezami. To książka odważna, czy wręcz ryzykowna, jako że trafi przede wszystkim w ręce miłośników historii, którzy rzadko są zapraszani przez autorów-historyków do zabawy formą i konwencją. Dla wielu może być zaskoczeniem i prowokacją. I dobrze. Niektórych może jednak wywieść na manowce. Nie powinna zatem pod żadnym pozorem być traktowana jako wprowadzenie w dzieje chrześcijaństwa.
LITERATURA:
Besançon A.: „Zakazany obraz. Intelektualna historia ikonoklazmu”. Przeł. M. Marczak, P. Rak. Warszawa 2025.
Guindeuil T.: „What do Christians (Not) Eat: Food Taboos and the Ethiopian Christian Community (13th-18th Centuries). „Annales d’Éthiopie” 2014, nr 29.
Paine L.: „Morze i cywilizacja. Morskie dzieje świata”. Przeł. J. Mastalerz, K. Michałowicz, D. Skotarek. Warszawa 2022.
Starowieyski M.: „Nasi bracia chrześcijanie Wschodu. Podstawowe wiadomości o kościołach wschodnich przedchalcedońskich”. Kraków 2021.
Uciecha A., „Patriarchat i patriarchowie Seleucji-Ktezyfontu. Z dziejów starożytnego Kościoła w Persji”. „Vox Patrum” 2012, nr 32.
W historiozofii nie ma nic złego, ale warto, by czytelnik zachował czujność, bowiem ze względu na przyjętą formę narracyjną (o czym niżej) łatwo dać się zwieść co do natury książki. Po nacieszeniu się (bądź poirytowaniu się) formą odkryć można, że sama główna teza pracy jest jednak dość banalna i przez wielu na różne sposoby już artykułowana. Otóż cywilizacja zachodnia okazuje się, zdaniem Hollanda (i prawie każdego, kto ten temat podejmował), z gruntu chrześcijańska, nawet, a może zwłaszcza, tam, gdzie chrześcijaństwo wypiera i zwalcza. Idee równości ludzi bez względu na narodowość czy płeć, rozdział Państwa i Kościoła, albo przekonanie o użyteczności rozumu w poznawaniu świata – wszystko to wcale nie nasze gatunkowe uniwersalia, ale religijny dorobek chrześcijaństwa przeniesiony z czasem w sferę świecką (która zresztą też jest oryginalnym pomysłem chrześcijańskim [zob. s. 159]). Nie jest to odkrywcze ani specjalnie kontrowersyjne.
Tym, co w książce Hollanda rzeczywiście smakowite na poziomie refleksji historiozoficznej, są dwa zastrzeżenia, które autor czyni w swym wywodzie. Jedno wyrażone wprost, a drugie ukryte.
Po pierwsze angielski historyk widzi w rozwoju europejskiej kultury jeden jedyny element niechrześcijański (w tym miejscu czytelnik recenzji mógłby wykonać ćwiczenie intelektualne i spróbować odgadnąć, cóż to za intruz). Ten przybysz z zewnątrz, genetycznie niejako obcy chrześcijańskiej cywilizacji, to programowa pogarda dla słabszych, którą po raz pierwszy wyraził markiz de Sade, sproblematyzował Nietzsche, a w praktykę społeczno-polityczną wdrożył Hitler (tak przynajmniej ten ciąg przedstawia Holland). W przekonaniu o racji silnych angielski historyk widzi nie coś zupełnie nowego, ale nawrót rzymskiego pogaństwa z jego pogardą dla życia nie-obywateli – oczywiście Holland zaznacza, że Nietzsche był filologiem klasycznym. Dyktatury marksistowskie, dla odmiany, nie były, zdaniem Anglika, esencjonalnie niechrześcijańskie. Tłumaczy on czytelnikom: „Komunistyczni dyktatorzy nie byli zapewne mniej zbrodniczy niż dyktatorzy faszystowscy, tymczasem rzadko wydają się dzisiejszym ludziom równie diaboliczni, bo komunizm był wyrazem troski o ciemiężone masy” (s. 455). To może wystarczyć za komentarz na temat uniwersalności perspektywy angielskiego autora.
Czytelnik o skłonnościach historiozoficznych mógłby się zastanowić, czy Holland ma tu rację; czy czasem w łonie cywilizacji chrześcijańskiej nie powstały i nie rozkwitły inne, oryginalnie niechrześcijańskie twory. Jako idealny kandydat jawi mi się nacjonalizm z ideą państwa narodowego, które jest kreacją specyficznie zachodnią, niemającą precedensu w antyku, a do tego wprost negującą podstawową ideę równości ludzi – którą Holland uważa za fundamentalnie chrześcijańską. Osobliwie europejskie chrześcijaństwo całkiem często wchodziło i wchodzi w konkubinat z nacjonalizmem, płodząc bękarty chrześcijańsko-narodowe. Oczywiście są i takie oryginalnie niechrześcijańskie elementy zachodniej kultury, które zostały gruntownie schrystianizowane i zasiliły główny nurt christianitas. Sztuka przedstawieniowa (zob. świeży przekład Besançon 2025), a jeszcze dłużej muzyka instrumentalna (na temat obu Holland milczy) przez stulecia jawiły się chrześcijanom jako jawne przejawy pogaństwa, ale z czasem wydały filary chrześcijańskiej tożsamości Europy w osobach Fra Angelica czy Bacha.
Drugie ważne zastrzeżenie Holland czyni niejawnie, a może zupełnie nieświadomie. W książce literalnie mowa na każdym miejscu o chrześcijaństwie jako takim, bez przymiotników, jest to jednak półprawda. Od czasów reformacji przyglądamy się bowiem w tej pracy szczególnie protestantom, a zwłaszcza Anglosasom. Co więcej w ujęciu Hollanda całe chrześcijańskie cywilizacje i ich specyfika są zupełnie nieobecne. Ani słowa o dziejach chrześcijan z Asyryjskiego Kościoła Wschodu i ich epopei rozciągającej się od Morza Śródziemnego po Chiny – zakończonej ostateczną marginalizacją (zob. Uciecha 2012; Starowieyski 2021: 92-99); ani słowa o liczącym siedemnaście wieków kościele etiopskim, który przeszedł w okresie wczesnonowożytnym zdumiewającą retromodernizację, wymyślając siebie jako kościół respektujący prawa starotestamentalne (zob. Guindeuil 2014). Ba! Zupełnie pominięto kościół prawosławny, który nigdy nie był skory do rozdzielania tego, co cesarskie, od tego, co boskie. Wszystkie te przykłady przeczą centralnej tezie Hollanda o jakimś inherentnym elemencie modernizacyjnym będącym rdzeniem chrześcijaństwa jako takiego. Precyzyjnie rzecz biorąc, książka mówi więc raczej o regionalnym wariancie chrześcijaństwa na łacińskim Zachodzie, które z czasem, dzięki militarno-kulturowej supremacji wyznających je społeczeństw, zdominowało inne kręgi cywilizacyjne, w tym także inne warianty chrześcijaństwa.
Skądinąd owo łacińskie chrześcijaństwo wedle milczącej opinii Hollanda na pewno nie leży nad Bałtykiem. W całej książce wspomina się o wydarzeniach związanych z Polską tylko trzy razy. Wymienia się ją w szeregu państw, które przyjęły chrzest w X wieku oraz porzuciły komunizm w 1989 roku. Samodzielnie pojawia się tylko w jednej wzmiance, kiedy autor wspomina polskich biskupów, którzy w okresie międzywojennym nadal wierzyli w żydowski mord rytualny (zob. s. 409). Jaka to idealna ilustracja chyba niebezzasadnej tezy, że wielu zachodnim intelektualistom Polska kojarzy się głównie z antysemityzmem. Trzeba jednak dodać, że inne obszary łacińskiej christianitas są równie albo jeszcze mnie widoczne. Dotyczy to szczególnie Skandynawii, Słowiańszczyzny i obszaru krajów bałtyckich.
Doprecyzowawszy, możemy już zgodnie z treścią książki zmodyfikować tezę, którą w rzeczywistości stawia Holland: cywilizacja zachodnia we wszystkich swych odsłonach jest przesiąknięta chrześcijaństwem i to właśnie chrześcijańska istota zadecydowała o kierunku jej rozwoju i sukcesie.
Tu oczywiście powinno paść już bardzo zasadne pytanie, dlaczego właśnie ten wariant chrześcijaństwa okazał się tak produktywny. Czy przyczyna leży w jakimś lokalnym aspekcie chrześcijańskiej tożsamości, czy może w zupełnie innych, np. geograficznych lub politycznych, uwarunkowaniach? Na tak postawione pytanie w książce nie znajdziemy odpowiedzi. Nie jestem historiozofem, nie poważę się więc na żadną miarodajną odpowiedź, choć mam pewną intuicję. Istnieje w chrześcijaństwie zachodnim pewna cecha specyficzna, która odróżnia je od innych wariantów chrystianizmu. Narodziła się ona w średniowiecznym katolicyzmie, a reformacja była jej naturalnym skutkiem. Chrześcijaństwa jako całość uznaje wagę tradycji w określeniu rozumienia Pisma i funkcjonowania wspólnoty. Tradycja zaś to nic innego niż przekonanie, że rzeczywistość jest zmienna, a wolą Bożą jest, by chrześcijanie elastycznie odczytywali swą wiarę na nowo w kontekście tych zmian (wtórne odrzucenie tego przekonania przez część protestantów okazało się dla nich ślepym zaułkiem w najlepszym wypadku prowadząc do pozostania w epoce dyliżansu). O ile jednak wszystkie kościoły poza łacińskim Zachodem uznały, że w pewnym momencie tradycja zamyka się w jakiejś ostatecznej liczbie Ojców Kościoła czy soborów, na średniowiecznym Zachodzie kontynuowano praktykę soborową, a uniwersyteckim fakultetom teologii dano placet na reinterpretacje doktryny. Reformatorzy podążyli już przetartym szlakiem ciągłej aktualizacji tradycji. Drogę tę, choć w innych ramach instytucjonalnych, kontynuuje również Kościół katolicki. W tej skłonności do ciągłej adaptacyjnej reformy widziałbym siłę napędową chrześcijaństwa zachodniego, choć nie tłumaczy ona sukcesu cywilizacji zachodniej jako całości.
Zaznaczyłem już, że niemal cały smak lektury książki mieści się w jej formie. Autor wybrał niestandardowy sposób prowadzenia wywodu. Nie mamy do czynienia ze zobiektywizowaną narracją typową dla prac naukowych, ale w każdym rozdziale narrator niejako mówi głosem protagonisty danej historii, przyjmując jego punkt widzenia na sytuację. Pojawiają się cytaty źródłowe, ale są one rzadkie i organicznie wplecione w wywód odautorski okazujący się parafrastycznym kondensatem poglądów, wrażliwości i języka danej epoki wyrażonym jednak w trzeciej osobie. Są to zatem słowa, które ówczesny chrześcijanin mógłby powiedzieć, wprowadzone jednak jako narracja niby odautorska – bo takiej spodziewalibyśmy się w pracy naukowej. Z takiego podejścia wynikają nasycenie tekstu językiem biblijnym, wprost konfesyjny charakter wielu partii, odwołania do cudowności (dla partii odnoszących się do okresu przednowożytnego), ale też język agresji i inwektyw. Dajmy kilka reprezentatywnych przykładów:
– „Powiła Maryja Chrystusa w stajni i położyła noworodka na sianie. Teraz Makryna [siostra Grzegorza z Nyssy, znana z żywota jego autorstwa: PP], biorąc na ręce maleńki kształt wygłodniałego dziecka, mogła być pewna, że czyni dzieło Boże” (s. 131);
– „Przechowywał on dla siebie skarb w niebie, co stało się oczywiste za sprawą śpiewu psalmów, który dał się słyszeć na niebieskim firmamencie w chwili, gdy leżał konając [chodzi o Marcina z Tours: PP]” (s. 134);
– „Opowiadano sobie historie o tych, którzy popłynęli poza horyzont, znajdując tam zarówno góry wiecznego ognia, gdzie płonące płatki śniegu spadały na potępieńców, jak i rajskie pola obfitujące w owoce i drogie kamienie. Czy opowieści te były prawdziwe, czy też nie – w samej rzeczy znajdowali się mnisi wypuszczający się na zdradliwe wody Atlantyku” (s. 155);
– „Kościół katolicki stanowił wypaczenie tego, czym powinno być chrześcijaństwo. Miast prowadzić ludzi ku Bogu, zwiódł ich on, ciągnąc w stronę pogaństwa i bałwochwalstwa” (s. 273; parafraza Lutra);
– „Po drugiej stronie kanału La Manche siły ciemności, drapieżne, przeklęte, nurzały właśnie chrześcijańskie miasta we krwi wybrańców” (perspektywa angielskich kalwinistów z l. 70 XVI w.; s. 288);
– „Fanatyzm (…) żadną miarą nie był aberracją, a przeciwnie – samą esencją chrześcijańskiej sekty” (parafraza Woltera, s. 333);
– „Tylko omijając w swym marszu truchła wytępionych teologów, mogła ludzkość pozostawić urojenia za sobą” (parafraza Thomasa Huxleya, s. 378).
Taka śmiała decyzja formalna ma swoje konsekwencje dla konstrukcji książki jako całości. Po pierwsze dobór bohaterów (raczej masek/person reprezentujących pewne poglądy niż żywych ludzi) jest z natury rzeczy ograniczony, a zatem niereprezentatywny – jak zresztą miałby wyglądać taki reprezentatywny przegląd chrześcijan? Po drugie – co ważniejsze – czytelnik jest pozostawiony z danym punktem widzenia sam na sam. Holland bardzo rzadko i oszczędnie dodaje słowa historycznego metakomentarza, które rzeczywiście można by uznać za głos samego autora. Jest to zatem dla czytelnika książka bardzo wymagająca. Musi on ustawicznie konfrontować własną wizję chrześcijaństwa z jego reprezentacją sprzed tysiąca czy pięciuset lat. Prowadzenie Hollanda ogranicza się zaś jedynie do zbalansowania doboru person. Taki przewodnik niejednego może wyprowadzić na manowce.
Sam wybór person jest natomiast w wielu miejscach nieoczywisty. Chrześcijaństwo oglądamy oczyma Orygenesa, Abelarda, Tomasza z Akwinu, Spinozy czy Marksa – te postaci nie budzą większych kontrowersji. Ale spojrzenia na pierwszą połowę XX wieku przez doświadczenia Ottona Dixa oczywiste nie jest; podobnie jak na II wojnę światową przez pryzmat literatury Johna J.R. Tolkiena. Hitlera i Stalina wspomina się jedynie mimochodem – autor nie dąży do ukazania nam całościowego obrazu, ale do oddania pewnej atmosfery.
Z racji przyjętej konwencji przez wiele stron książka wydawała mi się nachalną apologetyką kościelnych sukcesów. Dopiero w średniowieczu Holland wprowadza persony, które od wewnątrz kontestują rzeczywistość chrześcijańską. Dość równo rozdziela głosy pomiędzy katolików, protestantów oraz krytyków chrześcijaństwa i religii w ogóle (Spinozę, Woltera, de Sade’a). Mimo to po lekturze całości nadal uważam, że książka ma wiele z niewyszukanej apologii. Wcale nie dlatego, że dzieje chrześcijaństwa zostały przedstawione jako „najwspanialsza historia, jaką kiedykolwiek opowiedziano” (s. 28). Jestem podobnego zdania, choć zinternalizowana konwencja akademickiego pisarstwa nadal dominująca w Polsce powstrzymałaby mnie przed takimi słowami nawet w książce popularnej. Anglosasi piszą jednak bardziej otwarcie. Tyle że podobne frazy pojawiają się także poza wstępem, np.: „Wpływ ich [listów Pawła: PP] rozbrzmiewał echem poprzez tysiąclecia pośród społeczeństw i na kontynentach, których Paweł nie mógł sobie nawet wyobrazić. Autor ten stworzył koncepcję prawa, która miała opromienić całą cywilizację” (s. 92). Jak na mój gust autor zbyt często stara się przekonać czytelnika za pomocą metafor i hiperboli.
Jeszcze innym zabiegiem literackim Hollanda, właściwym raczej dla beletrystyki niż literatury naukowej, są wykreowane sceny parahistoryczne, nacechowane językiem pełnym emocji nie zaś konkretu, np.: „W miarę jak gęstniał mrok i zapalono w wypełnionej tłumem sali pochodnie, Luter wbił swe błyszczące czarne oczy w przesłuchującego…” (s. 276).
Kolejny zabieg to mnogość odwołań wewnętrznych w ramach książki, często pomiędzy stuleciami i tysiącleciami. Historia oczyma Hollanda to ciągłe powroty do tej samej idei niejako po spirali, w zwielokrotnieniu. Problematyzowanie niewolnictwa przez Grzegorza z Nyssy powraca przez wieki w nowych odsłonach, podobnie jak postulat radykalnej równości zgłaszany przez anabaptystów z Münster jest tylko jedną z realizacji tego samego refrenu. Nawet bolszewicy to tylko nowe wcielenie donatystów i taborytów (zob. s. 389). Autor lubi również powracać do tych samych miejsc i jego christianitas ma kilka głównych osi geograficznych – to np. Galacja, sanktuarium św. Marcina w Tours, opactwo Cluny.
Liczba błędów merytorycznych jest niewielka. Najczęściej to błędy w zapisie terminów greckich i łacińskich. Innego typu pomyłek odnotowałem zaledwie kilka: na soborze Nicei nie było biskupów reprezentujących Brytanię (zob. s. 122); Hippona (stolica biskupia Augustyna) nie była miastem odizolowanym, ale istotnym ośrodkiem miejskim i kościelnym (zob. s. 140); siekiera przechowywana w Utrechcie miała należeć nie do św. Marcina, ale do św. Bonifacego (zob. s. 182); Orygenes nie był nigdy uznany za Ojca Kościoła (zob. s. 304). Mamy też zwykłe lapsusy: „Gdyby kraj Franków poszedł drogą Afryki i popadł na wieki we władzę chrześcijan [powinno być „muzułmanów”: PP]…” (s. 175); „Miarą skali zmian, jaką Grzegorz wymuszał na łacińskim Wschodzie [powinno być „Zachodzie”]…” (zob. s. 200); Ksenofanes żył półtora wieku (nie półtora roku) przed narodzinami Demetriusza z Faleronu (zob. s. 45). W kwestii przekładu razi wykorzystanie archaicznych tłumaczeń niektórych tekstów źródłowych, kiedy mamy do dyspozycji lepsze i nowsze. Poza tym tekst zawiera czasem osobliwe archaizmy, ale wydaje się, że to odwzorowanie stylu samego autora.
Książka Toma Hollanda jest bez wątpienia godna polecenia jako wyzwanie intelektualne. Prowokuje do zajęcia stanowiska wobec metody pracy autora i do polemiki z jego tezami. To książka odważna, czy wręcz ryzykowna, jako że trafi przede wszystkim w ręce miłośników historii, którzy rzadko są zapraszani przez autorów-historyków do zabawy formą i konwencją. Dla wielu może być zaskoczeniem i prowokacją. I dobrze. Niektórych może jednak wywieść na manowce. Nie powinna zatem pod żadnym pozorem być traktowana jako wprowadzenie w dzieje chrześcijaństwa.
LITERATURA:
Besançon A.: „Zakazany obraz. Intelektualna historia ikonoklazmu”. Przeł. M. Marczak, P. Rak. Warszawa 2025.
Guindeuil T.: „What do Christians (Not) Eat: Food Taboos and the Ethiopian Christian Community (13th-18th Centuries). „Annales d’Éthiopie” 2014, nr 29.
Paine L.: „Morze i cywilizacja. Morskie dzieje świata”. Przeł. J. Mastalerz, K. Michałowicz, D. Skotarek. Warszawa 2022.
Starowieyski M.: „Nasi bracia chrześcijanie Wschodu. Podstawowe wiadomości o kościołach wschodnich przedchalcedońskich”. Kraków 2021.
Uciecha A., „Patriarchat i patriarchowie Seleucji-Ktezyfontu. Z dziejów starożytnego Kościoła w Persji”. „Vox Patrum” 2012, nr 32.
Tom Holland.: „Boże władztwo. Jak chrześcijański przewrót zmienił oblicze świata”. Przeł. Tristan Korecki. Państwowy Instytut Wydawniczy. Warszawa 2025 [seria: Rodowody Cywilizacji (CERAM)].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |