
POPLĄTANIE Z POMIESZANIEM
A
A
A
Ze sporą dozą obawy sięgnęłam po „Mistrzostwo Świata” Tomasza Białkowskiego, ponieważ tu i ówdzie powiadano, że nadrzędnym tematem najnowszej prozy autora „Pogrzebów” jest piłka nożna. Pomyślałam jednak, że nie wolno ulegać stereotypowemu mniemaniu, według którego futbol jest sprawą męską, i z ochotą wzięłam się za czytanie. Przebrnęłam przez lekturę książki szybciej i łatwiej, niż się spodziewałam. Obawy okazały się bowiem tyleż przedwczesne, co chybione, gdyż olsztyńskiemu prozaikowi nie chodziło bynajmniej o rozpamiętywanie wyników meczów, jakie rozegrała polska reprezentacja. Nie zajmowało go także analizowanie porażek naszych sportowców. Historii futbolu w „Mistrzostwie Świata” jest – na całe szczęście – tyle, co kot napłakał, lub jakby powiedzieli złośliwcy: niemal tyle, co bramek strzelonych przez biało-czerwonych w Mundialu w 2002 roku w meczu z Portugalią.
O czym zatem jest ukazująca się właśnie powieść Białkowskiego, jeśli nie o zmaganiach naszej piłkarskiej reprezentacji? Gdyby chcieć zdeprecjonować tę prozę, odpowiedź można by sprowadzić do następującej konkluzji: „Mistrzostwo Świata” jest kolejną narracją opowiadającą o naszym zdegenerowanym, pogrążonym w chaosie „tu i teraz”. Bohaterem-narratorem książki jest trzydziestoletni życiowy nieudacznik, który nie dość, że nie potrafi znaleźć stałej pracy, to jeszcze średnio daje sobie radę z kobietami. Przypominając Piotrusia Pana, przyjmuje rolę naiwnego „wiecznego chłopca”, który nieustannie poszukuje swojego miejsca w świecie. Kto jest winny takiego stanu rzeczy? Rodzice? Szkoła? Bezduszne, pozbawione autorytetów czasy? Biografia Yogiego – bo taki pseudonim nosi główny bohater „Mistrzostwa Świata” – świadczyłaby, że na kształtowanie ludzi „miękkich” wpływ mają wszystkie powyższe czynniki. Brak oparcia w rodzinie i przyjaciołach sprawia, że człowiek, tracąc wiarę w możliwość kontrolowania swojego życia, stacza się po równi pochyłej. Pozostawiona sama sobie jednostka (tutaj: Yogi) nie potrafi się odnaleźć. Miota się przeto, zmieniając miejsca pobytu i pracy zarobkowej, nigdzie nie umiejąc jednak doświadczyć poczucia spełnienia, sensu istnienia i szczęścia. Powieść Białkowskiego demitologizuje nie tylko dzieciństwo powszechnie uważane za okres „sielski i anielski”, ale także – a może nade wszystko – pokazuje, jak łatwo mistyfikuje się polską historię (na czele z czasami Polski Ludowej), pielęgnując tradycję narodowego cierpiętnictwa.
Olsztyński prozaik przyzwyczaił swoich czytelników do tego, że jego prozy są w swej wymowie gorzkie i bez zahamowań piętnują absurdy naszej współczesności. Nie inaczej jest w przypadku najnowszej powieści autora „Leze”. Białkowski wyśmiewa pogoń za pieniędzmi, karierą, przywiązanie do przebrzmiałych już dziś ideałów patriotyczno-religijnych, obnażając przy okazji pociąg do mesjanistycznych czynów. „Przecież myślenie oparte na pytaniu, co ja mogę ofiarować światu?, prędzej bądź później prowadzi do rozchwiania nerwowego, ciągot mesjanistycznych, a w przypadkach skrajnych pojawia się potrzeba prawdy, po której zwykle następuje śmierć przez zapomnienie. Historia uczy, że świat doskonale obejdzie się bez naszej potrzeby ulepszania go”. Z tego to pewnie powodu odarty z mitologizujących iluzji mężczyzna nie potrafi podjąć innej próby ratunku, aniżeli stosowanie permanentnych ucieczek. Przy byle zawirowaniach życiowych wycofuje się bez walki, pozwalając innym na manipulacje i narzucanie mu swej woli. Bohater „Mistrzostw Świata” jest mistrzem ucieczek, zarówno tych w sensie fizycznym (niepowodzenia oznaczają zmianę miejsca zamieszkania), jak i psychicznym. Yogi, szukając w ludziach dobra, znajduje dwulicowość i agresję. Z kolejnych porażek nie wyciąga wniosków, czego konsekwencją jest miejscami aż nazbyt irytujący infantylizm, który – jak sądzę – ma podkreślać owe absurdy życia, opartego na relacjach międzyludzkich.
Pisarz, jak się zdaje, tym razem skupił uwagę nade wszystko na oprotestowaniu wiary w bezinteresowną miłość, ostrze kpiny wymierzając w kobiety, jawiące się jako te, które niszczą mężczyzn i ich marzenia. Ta dość szowinistyczna i jednostronna perspektywa nie jest w literaturze żadnym novum. Wywołuje jednak wrażenie prywatnej rozgrywki, o którą – jak chcę bynajmniej wierzyć – Białkowskiemu nie chodziło. W „Pogrzebach” kobiety, stanowiąc siłę rozbijającą mit odważnych, szlachetnych, silnych Polaków, dawały podwaliny pod nową opowieść. W „Mistrzostwie Świata” okazuje się jednak, że to również jest mit. W efekcie najświeższa narracja autora „Dłużyzn” nie jest kompozycyjnie spójna. Między retrospektywne (acz nie poukładane według chronologii) historyjki z życia narratora (pragnienie posiadania w wieku sześciu lat noża, nieudana próba pozostania poetą, refleksje pojawiające się w trakcie jazdy autobusem, wspomnienia z wojska, problemy ze zdradzającymi go dziewczynami, etc.) wplótł Białkowski fragmenty opisujące starania działaczy piłkarskich, mające na celu zwerbowanie do drużyny biało-czerwonych światowych gwiazd piłki nożnej. W moim jednak odczuciu snucie analogii między tymi epizodycznymi wstawkami a pozostałymi wątkami powieści pozostaje raczej w gestii życzeniowej czytelnika aniżeli wypływa – w sposób naturalny – z kompozycji. Inaczej mówiąc, Białkowski nie do końca przemyślał połączenie koncepcji z wykonaniem warsztatowym, skutkiem czego odnieść można wrażenie, że mamy do czynienia z poplątaniem i pomieszaniem składników należących do kilku przepisów. Książka – mimo poszarpanej, dygresyjnej narracji – nie wytwarza jednak lekturowego oporu. Ponadto, pomimo wielowątkowości „Mistrzostwo Świata”, trąci narracyjną nudą. Dość łatwo można jednak zabieg ów wytłumaczyć. Rozbicie spójnego „centrum” fabularnego jest odpowiedzią na roztrzaskany na kawałki, pogrążony w komunikacyjnym chaosie świat. Poszukiwanie własnego „ja” może się odbywać na drodze opowiadania sobie swej biografii, co polega na składaniu nie zawsze pasujących do siebie puzzli. Białkowski zatem zdaje się powielać gest, który nie raz i nie dwa razy został już na literackim gruncie sprawdzony. Ale – jak sądzę – pisarz posuwa się o krok dalej. Moim zdaniem bowiem autor „Dłużyzn” poważył się na zabieg dość ryzykowny i rzekłabym: desperacki. Pokazał, że takie uspójnianie narracji zakończyć się może fiaskiem. Wiara w leżące u podstaw naszej polskiej tożsamości mity, nie wytwarzając mechanizmów samoobronnych, prowadzi do zachowań autodestrukcyjnych. Ocaleniem nie zawsze jest terapeutycznie ukierunkowana narracja, choćby i z tego powodu, że każdy ma prawo do opowiedzenia własnej historii. W konsekwencji te same zdarzenia zapamiętywane są na różne sposoby. Konfrontacja różnych wersji z kolei utrudnia złożenie biograficznych puzzli w całość. Słowem: tych, którzy liczyli na jakiś happy end, czeka rozczarowanie. Jak to w życiu, czy – byśmy pozostali w mundialowym kontekście – jak w piłkarskich rozgrywkach...
Niemniej, mimo że najnowsza powieść Białkowskiego jest prozą wadliwą i – w moim odczuciu – w nazbyt prosty sposób chcącą załatwić trudne, zwykle przemilczane w dyskursie publicznym problemy naszego „tu i teraz”, „Mistrzostwo Świata” ma co najmniej jedną zaletę. Niewątpliwym atutem omawianej książki autora „Dłużyzn” jest humor, który sprawia, że o sprawach problemowo ważnych rozprawia się z ironicznym dystansem. Oto, w jaki sposób Yogi tłumaczy swoje podobieństwo do Karola Maya: „Okazało się, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Karol May zmarł w roku dziewięćset dwunastym. Tego samego roku urodziła się moja babka. Babce na chrzcie nadano imię Karolina! Pisarz do piątego roku życia był niewidomy. Moja babka straciła wzrok wychodząc za dziadka. Gdzie ja miałam oczy?, często powtarzała. Podobieństwa szły znacznie dalej. Karol pochodził z rodziny ubogiego tkacza. Moja babka, dla równowagi, posiadała własny warsztat tkacki. On próbował swych sił jako nauczyciel, babka sprzedawała swe dywany gronu pedagogicznemu (...) On w więzieniu odkrył talent pisarski, ona za kratami odkryła, że dziadek zdradza ją z sąsiadką. No i sprawa najważniejsza, moja babka, podobnie jak i niemiecki pisarz, Amerykę zobaczyła dopiero pod koniec życia. May do Ameryki pojechał, a do babki Ameryka przyjechała w postaci kamery video”. Takich passusów można by przywołać o wiele więcej. Należałoby się cieszyć, bo cóż innego nam w życiu pozostało, jeśli nie poszukiwanie radości tam, gdzie pozornie być jej nie powinno? Może to jest sposób na oszukanie świata i udzielenie optymistycznej i ocalającej odpowiedzi na pytanie o to, „czy wryję się jeszcze głębiej w grunt, czy wystrzelę w górę, jak kibice z siedzeń po golu strzelonym przez Naszych. A wtedy bójcie się! Wszyscy”. Kłopot w tym, że nie zawsze strzelanie goli do bramki przeciwnika uzależnione jest od naszych umiejętności...
Tomasz Białkowski: „Mistrzostwo Świata”. Wydawnictwo „Portret”. Olsztyn 2008. Patronat medialny nad książką objął „artPAPIER”
KONKURS
Pierwsze pięć osób, które prześlą na adres mailowy redakcji redakcja@artpapier.com prawidłową odpowiedź na pytanie:
Jaki tytuł miała początkowo nosić najnowsza powieść Tomasza Białkowskiego?, otrzyma ufundowany przez wydawnictwo Portret egzemplarz "Mistrzostw świata".
W temacie maila prosimy wpisać: Konkurs.
.
O czym zatem jest ukazująca się właśnie powieść Białkowskiego, jeśli nie o zmaganiach naszej piłkarskiej reprezentacji? Gdyby chcieć zdeprecjonować tę prozę, odpowiedź można by sprowadzić do następującej konkluzji: „Mistrzostwo Świata” jest kolejną narracją opowiadającą o naszym zdegenerowanym, pogrążonym w chaosie „tu i teraz”. Bohaterem-narratorem książki jest trzydziestoletni życiowy nieudacznik, który nie dość, że nie potrafi znaleźć stałej pracy, to jeszcze średnio daje sobie radę z kobietami. Przypominając Piotrusia Pana, przyjmuje rolę naiwnego „wiecznego chłopca”, który nieustannie poszukuje swojego miejsca w świecie. Kto jest winny takiego stanu rzeczy? Rodzice? Szkoła? Bezduszne, pozbawione autorytetów czasy? Biografia Yogiego – bo taki pseudonim nosi główny bohater „Mistrzostwa Świata” – świadczyłaby, że na kształtowanie ludzi „miękkich” wpływ mają wszystkie powyższe czynniki. Brak oparcia w rodzinie i przyjaciołach sprawia, że człowiek, tracąc wiarę w możliwość kontrolowania swojego życia, stacza się po równi pochyłej. Pozostawiona sama sobie jednostka (tutaj: Yogi) nie potrafi się odnaleźć. Miota się przeto, zmieniając miejsca pobytu i pracy zarobkowej, nigdzie nie umiejąc jednak doświadczyć poczucia spełnienia, sensu istnienia i szczęścia. Powieść Białkowskiego demitologizuje nie tylko dzieciństwo powszechnie uważane za okres „sielski i anielski”, ale także – a może nade wszystko – pokazuje, jak łatwo mistyfikuje się polską historię (na czele z czasami Polski Ludowej), pielęgnując tradycję narodowego cierpiętnictwa.
Olsztyński prozaik przyzwyczaił swoich czytelników do tego, że jego prozy są w swej wymowie gorzkie i bez zahamowań piętnują absurdy naszej współczesności. Nie inaczej jest w przypadku najnowszej powieści autora „Leze”. Białkowski wyśmiewa pogoń za pieniędzmi, karierą, przywiązanie do przebrzmiałych już dziś ideałów patriotyczno-religijnych, obnażając przy okazji pociąg do mesjanistycznych czynów. „Przecież myślenie oparte na pytaniu, co ja mogę ofiarować światu?, prędzej bądź później prowadzi do rozchwiania nerwowego, ciągot mesjanistycznych, a w przypadkach skrajnych pojawia się potrzeba prawdy, po której zwykle następuje śmierć przez zapomnienie. Historia uczy, że świat doskonale obejdzie się bez naszej potrzeby ulepszania go”. Z tego to pewnie powodu odarty z mitologizujących iluzji mężczyzna nie potrafi podjąć innej próby ratunku, aniżeli stosowanie permanentnych ucieczek. Przy byle zawirowaniach życiowych wycofuje się bez walki, pozwalając innym na manipulacje i narzucanie mu swej woli. Bohater „Mistrzostw Świata” jest mistrzem ucieczek, zarówno tych w sensie fizycznym (niepowodzenia oznaczają zmianę miejsca zamieszkania), jak i psychicznym. Yogi, szukając w ludziach dobra, znajduje dwulicowość i agresję. Z kolejnych porażek nie wyciąga wniosków, czego konsekwencją jest miejscami aż nazbyt irytujący infantylizm, który – jak sądzę – ma podkreślać owe absurdy życia, opartego na relacjach międzyludzkich.
Pisarz, jak się zdaje, tym razem skupił uwagę nade wszystko na oprotestowaniu wiary w bezinteresowną miłość, ostrze kpiny wymierzając w kobiety, jawiące się jako te, które niszczą mężczyzn i ich marzenia. Ta dość szowinistyczna i jednostronna perspektywa nie jest w literaturze żadnym novum. Wywołuje jednak wrażenie prywatnej rozgrywki, o którą – jak chcę bynajmniej wierzyć – Białkowskiemu nie chodziło. W „Pogrzebach” kobiety, stanowiąc siłę rozbijającą mit odważnych, szlachetnych, silnych Polaków, dawały podwaliny pod nową opowieść. W „Mistrzostwie Świata” okazuje się jednak, że to również jest mit. W efekcie najświeższa narracja autora „Dłużyzn” nie jest kompozycyjnie spójna. Między retrospektywne (acz nie poukładane według chronologii) historyjki z życia narratora (pragnienie posiadania w wieku sześciu lat noża, nieudana próba pozostania poetą, refleksje pojawiające się w trakcie jazdy autobusem, wspomnienia z wojska, problemy ze zdradzającymi go dziewczynami, etc.) wplótł Białkowski fragmenty opisujące starania działaczy piłkarskich, mające na celu zwerbowanie do drużyny biało-czerwonych światowych gwiazd piłki nożnej. W moim jednak odczuciu snucie analogii między tymi epizodycznymi wstawkami a pozostałymi wątkami powieści pozostaje raczej w gestii życzeniowej czytelnika aniżeli wypływa – w sposób naturalny – z kompozycji. Inaczej mówiąc, Białkowski nie do końca przemyślał połączenie koncepcji z wykonaniem warsztatowym, skutkiem czego odnieść można wrażenie, że mamy do czynienia z poplątaniem i pomieszaniem składników należących do kilku przepisów. Książka – mimo poszarpanej, dygresyjnej narracji – nie wytwarza jednak lekturowego oporu. Ponadto, pomimo wielowątkowości „Mistrzostwo Świata”, trąci narracyjną nudą. Dość łatwo można jednak zabieg ów wytłumaczyć. Rozbicie spójnego „centrum” fabularnego jest odpowiedzią na roztrzaskany na kawałki, pogrążony w komunikacyjnym chaosie świat. Poszukiwanie własnego „ja” może się odbywać na drodze opowiadania sobie swej biografii, co polega na składaniu nie zawsze pasujących do siebie puzzli. Białkowski zatem zdaje się powielać gest, który nie raz i nie dwa razy został już na literackim gruncie sprawdzony. Ale – jak sądzę – pisarz posuwa się o krok dalej. Moim zdaniem bowiem autor „Dłużyzn” poważył się na zabieg dość ryzykowny i rzekłabym: desperacki. Pokazał, że takie uspójnianie narracji zakończyć się może fiaskiem. Wiara w leżące u podstaw naszej polskiej tożsamości mity, nie wytwarzając mechanizmów samoobronnych, prowadzi do zachowań autodestrukcyjnych. Ocaleniem nie zawsze jest terapeutycznie ukierunkowana narracja, choćby i z tego powodu, że każdy ma prawo do opowiedzenia własnej historii. W konsekwencji te same zdarzenia zapamiętywane są na różne sposoby. Konfrontacja różnych wersji z kolei utrudnia złożenie biograficznych puzzli w całość. Słowem: tych, którzy liczyli na jakiś happy end, czeka rozczarowanie. Jak to w życiu, czy – byśmy pozostali w mundialowym kontekście – jak w piłkarskich rozgrywkach...
Niemniej, mimo że najnowsza powieść Białkowskiego jest prozą wadliwą i – w moim odczuciu – w nazbyt prosty sposób chcącą załatwić trudne, zwykle przemilczane w dyskursie publicznym problemy naszego „tu i teraz”, „Mistrzostwo Świata” ma co najmniej jedną zaletę. Niewątpliwym atutem omawianej książki autora „Dłużyzn” jest humor, który sprawia, że o sprawach problemowo ważnych rozprawia się z ironicznym dystansem. Oto, w jaki sposób Yogi tłumaczy swoje podobieństwo do Karola Maya: „Okazało się, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Karol May zmarł w roku dziewięćset dwunastym. Tego samego roku urodziła się moja babka. Babce na chrzcie nadano imię Karolina! Pisarz do piątego roku życia był niewidomy. Moja babka straciła wzrok wychodząc za dziadka. Gdzie ja miałam oczy?, często powtarzała. Podobieństwa szły znacznie dalej. Karol pochodził z rodziny ubogiego tkacza. Moja babka, dla równowagi, posiadała własny warsztat tkacki. On próbował swych sił jako nauczyciel, babka sprzedawała swe dywany gronu pedagogicznemu (...) On w więzieniu odkrył talent pisarski, ona za kratami odkryła, że dziadek zdradza ją z sąsiadką. No i sprawa najważniejsza, moja babka, podobnie jak i niemiecki pisarz, Amerykę zobaczyła dopiero pod koniec życia. May do Ameryki pojechał, a do babki Ameryka przyjechała w postaci kamery video”. Takich passusów można by przywołać o wiele więcej. Należałoby się cieszyć, bo cóż innego nam w życiu pozostało, jeśli nie poszukiwanie radości tam, gdzie pozornie być jej nie powinno? Może to jest sposób na oszukanie świata i udzielenie optymistycznej i ocalającej odpowiedzi na pytanie o to, „czy wryję się jeszcze głębiej w grunt, czy wystrzelę w górę, jak kibice z siedzeń po golu strzelonym przez Naszych. A wtedy bójcie się! Wszyscy”. Kłopot w tym, że nie zawsze strzelanie goli do bramki przeciwnika uzależnione jest od naszych umiejętności...
Tomasz Białkowski: „Mistrzostwo Świata”. Wydawnictwo „Portret”. Olsztyn 2008. Patronat medialny nad książką objął „artPAPIER”
KONKURS
Pierwsze pięć osób, które prześlą na adres mailowy redakcji redakcja@artpapier.com prawidłową odpowiedź na pytanie:
Jaki tytuł miała początkowo nosić najnowsza powieść Tomasza Białkowskiego?, otrzyma ufundowany przez wydawnictwo Portret egzemplarz "Mistrzostw świata".
W temacie maila prosimy wpisać: Konkurs.
.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |