ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (105) / 2008

Grzegorz Wysocki,

O TYM, W JAKI SPOSÓB ZDOBYĆ PRZYJACIELA, KTÓRY NAWET NIE WIE O NASZYM ISTNIENIU

A A A
1. Nie tylko czytelnikom, ale i bezlitosnym, żarłocznym, zimnokrwistym i gruboskórnym krytykom zdarza się, że czytając kolejne książki danego autora, zaprzyjaźniają się z nim tak bardzo, że nie potrafią już nawet racjonalnie, sprawiedliwie i możliwie najbardziej obiektywnie oceniać powieści czy opowiadań. Tworzy się między takim „zaprzyjaźnionym” krytykiem a autorem dziwna, najpewniej destrukcyjna dla tego pierwszego więź, rodzaj krytycznoliterackiego kumpelstwa czy może nawet nepotyzmu. Oczywiście, nie chodzi o to, że zaczyna się z takim autorem chodzić na wódkę, robić wspólne zakupy w hipermarkecie czy dzielić własną dziewczyną. Po prostu dużo trudniej takiemu zaprzyjaźnionemu (brzmi jak „zadżumionemu”) krytykowi napisać w recenzji „swojego autora”, że tym razem to zupełnie nie to, że nasz przyjaciel dał ciała po całości i że my już paktu o nieagresji od tego momentu kontynuować nie zamierzamy. Pomijam w tym miejscu zupełnie sytuacje rzeczywistych przyjaźni i znajomości krytyka z autorem, z którymi bywa jeszcze trudniej, bo też i dlaczego mielibyśmy szkodzić i dowalać swoim milusińskim, którzy przykładowo stawiają nam wódkę w knajpie, pożyczają pieniądze w potrzebie i dzielą się bigosem przysłanym przez mamę? Mowa o przyjaźniach nieco bardziej wirtualnych, bardziej literackich; mowa o niepisanych aktach o nieagresji.

2. Gdyby, dajmy na to, Tadeusz Konwicki w końcu napisał nową książką, to – z wielkim prawdopodobieństwem mogę stwierdzić w tym miejscu – na kolanach bym ją czytał i nawet gdyby chór krytyków zmieszał pana Tadeusza z błotem i lżył niemiłosiernie, to niżej podpisany przede wszystkim zacząłby od dwudziestronicowego hymnu dziękczynnego w, dajmy na to, „Kresach”, że Mistrz wreszcie przemówił. Potem jakiś trzydziestostronicowy esej o tym, jak to nowe dzieło pana Tadeusza ma się do starszych dzieł pana Tadeusza, następnie szkic o tym, jak nowe dzieło pana Tadeusza ma się do dzieł innych jego rówieśników wydanych w ostatnich miesiącach, itd. itp. Z twórcami młodszymi, wciąż żyjącymi i regularnie wydającymi nowe rzeczy oczywiście aż tak wzmożone i pretensjonalne uczucia mnie nie wiążą, ale kolejne książki Etgara Kereta czy Serhija Żadana wciąż cieszą mnie niezmiernie i zdecydowanie poprawiają samopoczucie przynajmniej na czas lektury tychże. Niech więc nie oburzają się na mnie za niniejszą recenzję ci czytelnicy, którzy Żadana nie trawią i patrzeć nie mogą nie tylko na jego prozatorskie dokonania, ale nawet na tytuły jego książek czy podobiznę spoglądającą z czwartej strony okładki. Nie będę dłużej ukrywał: Żadan i ja jesteśmy dobrymi kumplami i mentalnymi rówieśnikami, mimo że tylko jeden z nas jest tego świadom.

3. „Hymn demokratycznej młodzieży” jest drugim, po „Big Macu”, wydanym w Polsce zbiorem opowiadań Serhija Żadana. Podobnie jak w przypadku debiutu, tak i tym razem właściwszym określeniem będzie powieść w opowiadaniach, gdyż ponownie akcja tekstów dzieje się głównie w mieście Żadana, Charkowie, poszczególni bohaterowie powracają w kolejnych utworach (przykładem bracia Lichuje i towarzyszący im ksiądz czy garbaty kierowca taksówki), a i treściowo jest to książka dość podobna do wcześniejszych utworów tego autora. Absurd i groteska mieszają się tutaj z pięknymi, lirycznymi opisami, a bezpretensjonalny, głównie sytuacyjny humor nie przeszkadza w tym, by przy okazji przekazać czytelnikom kilka mniej lub bardziej zawoalowanych prawd o życiu, diagnoz rzeczywistości, uwag o otaczającym nas świecie. Z pomocą długich, wielokrotnie złożonych zdań, częstych, czasami nawet kilkustronicowych wyliczeń (jak w przypadku kapitalnej sceny „zapachowej wędrówki” przez poszczególne wagony w „Czterdziestu wagonach uzbeckich narkotyków”), ale też oryginalnych, mocnych porównań i udanych metafor bezpardonowo i bezlitośnie obrazuje Żadan współczesną Ukrainę, jej młodzież i klasę polityczną, gangsterów i łobuzów, prostytutki i narkomanów, pracowników skarbówki i biznesmenów. Moja wirtualna przyjaźń z Żadanem tym się przede wszystkim karmi, że każda jego książka, mimo że inaczej zatytułowana, z inną okładką i innymi słowami w środku, mówi do mnie właściwie to samo i w podobny sposób. Bardzo rozpoznawalny styl Żadana, który określić można by mianem kumpelskiego właśnie, rówieśniczego – zdania wypływają z Żadana naturalnie, lekko, jakbyśmy słuchali kumpla przy piwie, jakbyśmy spotkali w pociągu dawno nie widzianego kolegę, który nic się przez te wszystkie lata nie zmienił – dalej potrafi mnie rozbawić do łez. Przy okazji autor nadal lubi obsmarować znanych nam skądinąd przyjaciół i wrogów, dalej opisuje swoje życie i swój świat niezwykle ostro i zaskakująco trafnie, dalej od czasu do czasu potrafi przerwać swój potok soczystych, pomysłowych zdań, by podzielić się z tobą jakąś refleksją, którą przecież od dawna sam już znałeś, ale w tym momencie myśl ta powraca do ciebie na nowo, kłuje, zostaje na dłużej.

4. Tym, co różni zdecydowanie „Hymn demokratycznej młodzieży” od wcześniej wydanych w Polsce książek Żadana, jest postać narratora – w dalszym ciągu jest nim alter ego samego autora, tyle że tym razem przesunięte na dalsze pozycje, zaledwie administrujące całością i trzymające narrację w ryzach. Autor/narrator oddaje głos swoim znajomym, kumplom, sąsiadom i zapożycza, przekazuje dalej, opowiada czytelnikom ich historie lub historie opowiedziane przez nich o jeszcze dalszych znajomych autorowi/narratorowi. Poznajemy więc tym razem nie samego Żadana, bo przecież znamy go (a przynajmniej tak się nam wydaje) po „Big Macu”, „Depeche Mode” i „Anarchy in Ukr” aż nazbyt dobrze – w „Hymnie...” do głosu dochodzą „postaci epizodyczne” (historia założycieli pierwszego klubu gejowskiego w mieście, historia Kahanowycza i jego niezrównoważonej dziewczyny, historia braci Lichujów i ich nierozgarniętego siostrzeńca Iwana, historia operatora w telewizji państwowej, Gabriela czy historia Gustawa, syna artystki cyrkowej). Są to zatem swego rodzaju dodatki do fabuł opowiedzianych już wcześniej, varia, utrzymane jednak na podobnie wysokim poziomie. Wydawać by się mogło, że Żadan z taką swadą i swobodą opowiadać potrafi tylko o sobie, ale jak pokazuje najnowszy zbiór opowiadań, wyobrażenie takie jest błędne, czego przykładem było już „Anarchy in Ukr”, opowieść, owszem, mocno autobiografizująca, ale utrzymana w innym tonie niż utwory wcześniejsze, poważniejsza, dużo bardziej liryczna, opisowa, bardziej dorosła niż młodzieżowa. „Hymnem demokratycznej młodzieży” wraca stary, dobry Żadan – ze zrozumieniem i uśmiechem na ustach może go czytać zarówno nastolatek, jak i stateczny, siwy pan, nauczycielka polskiego i młody japiszon pod krawatem.

5. Gdyby chcieć szukać cech wspólnych wszystkich tych opowiadań, to wskazałbym przede wszystkim na zagubienie głównych bohaterów we współczesnym świecie, na zupełną nieporadność i „niekompatybilność” tytułowej demokratycznej młodzieży (która, nota bene, w sensie metrykalnym dawno już młodzieżą być przestała, jako że wśród bohaterów zdarzają się niejednokrotnie trzydziestolatkowie czy osoby jeszcze starsze). Przykładem bohaterka „Ballady o Billu i Monice”, niezrównoważona, targana wszelkimi możliwymi emocjami, oderwana od rzeczywistości dziewczyna Kahanowycza: „Wystarczyło po prostu ją obserwować, jej przyzwyczajenia, jej zmiany nastroju, miało się wrażenie, że ona nastroju po prostu nie miała”. I fragment dalej, którym nie tylko przybliżymy czytelnikowi postać dziewczyny z opowiadania, ale przede wszystkim charakterystyczną, złożoną składnię Żadana: „Najgorsze zaczynało się rano, kiedy Kahanowycz zrywał się dokądś, coś jej mówił, do czegoś nawoływał i o coś obwiniał. Wtedy ona zaczynała krzyczeć i grozić, rozgniewana biegała po pokoju i gwałtownie zbierała swoje rzeczy, wbiegała do łazienki, zgarniała szczoteczki do zębów i jednorazowe maszynki do golenia i upychała je po kieszeniach swoich wojskowych spodni, łapała swoje tampaksy i rzucała nimi w Kahanowycza, oddaj moją szczoteczkę, mówił, ale ona pokazywała fucka i wybiegała z łazienki, grzebała w łóżku, wyciągała stamtąd trzeci tom encyklopedii, [...] przetaczała się na drugą stronę łóżka i wyciągała spod niego swoją ulubioną popielniczkę w kształcie elvisa, twój elvis – to amerykański pojeb, mówił jej, [...]”. I tak dalej, i tak dalej – zdanie ciągnie się jeszcze przez kolejne pół strony. Podobnie nieprzystosowani do życia są bohaterowie „Właściciela najlepszego klubu dla gejów” – Slawik, stary ćpun podający się za wybitnego artystę, który nawet organizował koncert U2 na Ukrainie (w końcu nie przyjechali); San Sanycz, „obrońca praw człowieka”, melancholijny bandyta co jakiś czas dzwoniący do mamy, członek organizacji Bokserzy o Sprawiedliwość i Adaptację Społeczną; Goga, czyli Georgij Łomaj, „uczestnik” wojny rosyjsko-czeczeńskiej (nie wiadomo tylko, po czyjej stronie, gdyż „kupował od rosyjskiego ministerstwa zdrowia medykamenty i odsprzedawał je gruzińskim sanatoriom, w których leczyli się Czeczeni”) i handlarz płytami gipsowo-kartonowymi. Otwarcie pierwszego w mieście klubu gejowskiego jest, jak nietrudno się domyślić, pomysłem z góry skazanym na porażkę, a perypetie z tym związane są tyleż groteskowe, co smutne, bo też łatwo się z bohaterami Żadana zaprzyjaźnić, nawet jeśli sami nie chcielibyśmy mieć z nimi wiele wspólnego, nawet jeśli (jak sobie wmawiamy) my na pewno tacy nie jesteśmy, nasze życie z pewnością nie jest tak chaotyczne, absurdalne, komiczne. Komiczni i groteskowi są również bracia Lichuje, którzy postanawiają otworzyć konkurencyjne dla miejskiego przedsiębiorstwa krematorium full service, a sami nie potrafią nawet obsłużyć faksu i odpisać na sms’a. Nie bardziej dojrzałym i dostosowanym do społeczeństwa osobnikiem jest ich siostrzeniec Iwan, który wysłany zostaje na zagraniczną konferencję, na której miast właściwego przemówienia czyta zebranym ulotkę wręczoną mu w samolocie przez komunistycznego działacza, a po tej wyprawie odbywa jeszcze jedną misję, która kończy się szaleńczą miłością narodzoną i kultywowaną w... pociągu.

6. Nowa książka Żadana to także opowieść o współczesnej, pozornie już w pełni demokratycznej Ukrainie, raczkującym kapitalizmie, związkach miłości, polityki i biznesu. Teoretycznie dorośli już bohaterowie próbują jakoś ułożyć sobie życie, znaleźć dobrze płatną pracę, związać się w końcu z kimś odpowiednim i już na zawsze, przestać marzyć i zająć się tym, co rzeczywiście możliwe i konieczne. Oczywiście, rzeczywistość nie pokrywa się z wyobrażeniami i wszystko wygląda nie tak, jak powinno – niewłaściwe i nietrwałe miłości, szemrane interesy, chybione pomysły na biznes i szybką drogę do bogactwa, nie przynosząca satysfakcji praca, brak perspektyw na przyszłość. Jak pisze Żadan na samym początku: „Ten, kto przeżył prawdziwą rozpacz, zrozumie mnie na pewno. Pewnego ranka budzisz się i nagle rozumiesz, że wszystko jest źle, wszystko jest bardzo źle”. W innym miejscu Żadan pisze, że tak naprawdę „nikt nie umiera z braku tlenu, umiera się właśnie z braku miłości albo z braku kasy” i o takich właśnie, raczej metaforycznych niż dosłownych, „śmierciach” opowiada autor świetnego „Depeche Mode” w równie udanym „Hymnie demokratycznej młodzieży”.

7. Obojętne, czy Żadan opowiada nam o kręceniu kolejnego filmu porno, który pomóc ma Włochom w uporaniu się z problemem ukraińskiej prostytucji, o handlowaniu wizami i prostytutkami, o byłych sportowcach i skinheadach pojedynkujących się z „gościami z Kaukazu”, których wszyscy nienawidzą czy naszych związkach miłosnych (świetna „Ballada o Billu i Monice” – groteskowy portret dziwacznego związku dwojga osób przeplatany z opowieścią o naszych związkach z krwiożerczą i wszędobylską korporacją) – zawsze łączą się w tej prozie elementy humorystyczne, poważny, zazwyczaj krytyczny opis sytuacji, z fragmentami lirycznymi, które przypominają nam o poetyckich dokonaniach Żadana. Nie jest to może proza, która mówi nam wiele prawd oryginalnych i jeszcze nie odkrytych, bo też trudno nas chyba zaskoczyć tym, że życie jest bez sensu, że trudno być w tych niedobrych czasach człowiekiem uczciwym, że korporacja to złowrogi potwór pożerający wszystko na swej drodze, że nasze związki miłosne najczęściej są żałosne i godne politowania itd., ale jakimś dziwnym sposobem z tych truizmów i wytartych sloganów udaje się Żadanowi sklecić czwartą już książkę prozatorską i wcale nie odnosi się wrażenia, że ktoś tutaj odcina kupony od swych wcześniejszych dokonań i nie zarzyna kury znoszącej złotej jaja. Owszem, wydaje się, że nie można eksploatować tych samych tematów bez końca, ale też nie wierzę, by Żadan spoczął na laurach i do końca już pisał tylko i wyłącznie o nieporadnej ukraińskiej młodzieży, której powoli zaczynają siwieć włosy. Nie ma chyba co wieszczyć, że jest Żadan jednym z autorów pokolenia kidultów. Z pewnością jest za to twórcą literatury rozrywkowej pierwszego sortu: świetnej, zaangażowanej, a przecież wcale nie irytującej literatury popularnej z ambicjami.

8. I proszę nie mówić, że to wszystko, co napisano powyżej, napisałem przez to, że ja i Żadan jesteśmy dobrymi kumplami. Przecież on nawet o tym nie wie...
Serhij Żadan: „Hymn demokratycznej młodzieży”. Przeł. Michał Petryk. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2008 [seria: Inna Europa, inna literatura].