ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (105) / 2008

Magdalena Kempna-Pieniążek,

JAGODOWE NOCE, POMARAŃCZOWE DNI

A A A
„Nie wiem jak zacząć, bo ta historia została już wcześniej opowiedziana” – śpiewa Norah Jones w utworze otwierającym najnowszy film Wonga Kar-Waia. Rzeczywiście, pierwsze w pełni anglojęzyczne dzieło twórcy „Spragnionych miłości” przynosi opowieść, którą kino prezentowało już wiele razy. I nie jest to bynajmniej zarzut. W końcu, jak śpiewa dalej Norah w tej samej piosence, „wszystkie historie były już wcześniej opowiedziane”. A najlepsze z nich to te, które nigdy się nie starzeją i można je powtarzać w nieskończoność, w coraz to nowych wariantach.

On, Ona i ciasto z jagodami

On (Jude Law) ma na imię Jeremy i jest Anglikiem, właścicielem małej knajpki w Nowym Jorku. Ona – śliczna dziewczyna o imieniu Elizabeth (Norah Jones) – właśnie straciła grunt pod nogami i stanęła przed koniecznością układania sobie życia na nowo. Oboje są – jak bohaterowie większości filmów Kar-Waia – „ludźmi z przeszłością”: On przed kilkoma laty został porzucony przez miłość swojego życia, urodziwą Rosjankę Katyę (Cat Power), Ona nie może się pogodzić ze zdradą mężczyzny, którego szczerze kochała. On jest świadkiem jej rozpaczy i nie odmawia przyjacielskiej pomocy, gdy Ona jej potrzebuje. Choć wcześniej nic ich ze sobą nie łączyło, teraz spędzają kolejne noce w ciszy jego knajpki, rozmawiając lub milcząc i objadając się jagodowym ciastem, którym wzgardzili pozostali klienci. Któregoś dnia Ona odchodzi – bez zapowiedzi wyjeżdża do Memphis, gdzie podejmuje pracę jako kelnerka. Oddalona od niego o tysiące mil, wysyła do niego pocztówki bez adresu zwrotnego, podtrzymując łączącą ich więź…

Klasyczna reguła „a boy meets a girl” w „Jagodowych nocach” zyskuje wykładnię iście Kar-Waiowską. Klimat emocjonalny tego filmu przywodzi momentami na myśl „Spragnionych miłości” – najistotniejsze jest tu to, co nie zostaje wypowiedziane, najbardziej intensywne zaś są te uczucia, do których bohaterowie boją się przyznać nawet przed samymi sobą. Jest tutaj zarówno nuta tęsknoty za miłością romantyczną (więź łącząca Jeremy’ego i Elizabeth jest od początku oparta raczej na powinowactwie dusz niż pociągu fizycznym), jak i lekki sceptycyzm (tak charakterystyczny dla postaci z „Happy Together” czy „2046”) rodzący się z popartego doświadczeniem przeświadczenia, że to, co idealne, zwykle szybko umiera, jest wreszcie i nieśmiała nadzieja, że na końcu drogi, którą podążamy, czeka na nas ktoś bliski, a koniec jednej historii stanowi w gruncie rzeczy początek kolejnej.

Historia Elizabeth i Jeremy’ego, o czym oboje doskonale wiedzą, jest tylko jedną z opowieści, które los snuje każdego dnia. Konstrukcja „Jagodowych nocy” jest stosunkowo otwarta, nie epizodyczna, ale i nie podporządkowana jednemu ciągowi wydarzeń. Wkrótce po rozstaniu zarówno On, jak i Ona natykają się na kolejne historie – zwłaszcza Elizabeth, której podróż jest niejako inicjacją w emocjonalną dojrzałość i samoświadomość. We wszystkich napotkanych twarzach dziewczyna odkrywa stopniowo tęsknoty, które rządzą także i jej duszą: tragiczne losy związku dwojga alkoholików, fascynującej Sue Lynn (Rachel Weisz) i ponurego policjanta Arnie’ego (David Strathairn) stają się niejako ilustracją lęku przed miłością tak zaborczą, że aż nie pozwalającą żyć, zaś historia hazardzistki Leslie (Natalie Portman) przypomina Elizabeth o tym, żeby nie zwlekać z powrotem do momentu, aż będzie on w gruncie rzeczy niemożliwy. Z kolei Jeremy, który po raz kolejny spotyka Katyę, przekonuje się, że niektórych drzwi, kiedyś zamkniętych, nie warto otwierać po raz kolejny.

Miejsca – nie – miejsca

Pracując za dnia w barze szybkiej obsługi, wieczorami kelnerując w nocnym klubie, Elizabeth próbuje poradzić sobie z bezsennością i zgromadzić odpowiednie fundusze na kupno samochodu. Odpowiadając na pytanie Arnie’ego dotyczące tego, dokąd chciałaby pojechać, dziewczyna stwierdza, że będzie podróżować dopóki zabraknie jej miejsc, do których mogłaby się udać. Po rozstaniu z ukochanym i opuszczeniu Jeremy’ego Elizabeth zaczyna wieść żywot Kar-Waiowskich „ludzi bez korzeni” – współczesnych nomadów, przenoszących się z miejsca na miejsce samotników, tęskniących za prawdziwym uczuciem. Co znamienne, ani jedna scena filmu nie rozgrywa się w przestrzeni mieszkania czy domu. Lokal Jeremy’ego – bar szybkiej obsługi, nocny klub i kasyno, w których pracuje Elizabeth, wreszcie hotelowy pokój, który bohaterka dzieli z Leslie i szpitalna sala – oto cały repertuar miejsc, w jakich toczy się akcja „Jagodowych nocy”. Może zresztą należałoby powiedzieć „nie-miejsc”, bo wszystkie one wpisują się niemal idealnie w koncepcję heterotopii. Według Michela Foucaulta, dla współczesnej kultury charakterystyczne są przestrzenie, które można w zasadzie nazwać antymiejscami: biblioteki, muzea, szpitale, lotnicze terminale, dworce kolejowe czy restauracje, a nawet wesołe miasteczka – słowem, wszystkie miejsca jak gdyby „niczyje”, z założenia odwiedzane tylko czasowo, nieoswojone, stanowiące zawsze przestrzenie „pomiędzy” (np. pomiędzy jednym etapem podróży a drugim, pomiędzy teraźniejszością a przeszłością czy też między miejscem pracy a domem), w których pojawiają się przedstawiciele „wszystkich innych miejsc” – oto współczesne heterotopie, a zarazem sceneria, w jakiej rozgrywa się akcja „Jagodowych nocy”. Sceneria, warto dodać, która jest przecież także i tłem samotniczego życia współczesnych nomadów, nie zatrzymujących się nigdzie na dłużej, nie zapuszczających nigdzie korzeni.

Jeremy nie różni się w tym przypadku od Elizabeth. Chociaż bowiem zarzucił już jakiś czas temu aktywną wędrówkę i osiadł w Nowym Jorku, funkcjonuje w stanie pewnego zawieszenia. Kar-Wai ani raz nie pokazuje nam mieszkania czy domu Jeremy’ego. Wydaje się, że wszystkim, co bohater ma, jest jego lokal – zupełnie tak, jakby całe jego życie toczyło się właśnie w tej heterotopicznej, nigdy do końca nieoswojonej przestrzeni „pomiędzy”. Jeremy bowiem jest nomadą – przynajmniej w sferze duchowej. Tkwiąc za ladą, obserwuje i zapamiętuje (a także nagrywa za pomocą zamontowanej w lokalu kamery wideo) historie przychodzących do jego restauracyjki ludzi, pozostając w nieustannym zawieszeniu pomiędzy rozstaniem z Katyą, a tym, co rysuje się w bliżej nieokreślonej przeszłości.

Według Foucaulta heterotopie są niekiedy w gruncie rzeczy chronotopiami, czyli miejscami, w których przenikają się płaszczyzny czasowe. Podobnie jest w „Jagodowych nocach”, w których – niemal w myśl teorii względności Einsteina – czas i przestrzeń są składnikami tego samego kosmicznego kontinuum. Nie bez powodu na pojawiających się co jakiś czas planszach informujących o upływie czasu od ostatniego spotkania Jeremy’ego i Elizabeth, pojawiają się dane dwojakiego typu: określa się tu nie tylko ilość dni, jakie minęły, ale i ilość mil przebytych przez Elizabeth „od momentu”, gdy opuściła lokal Jeremy’ego. Kar-Wai, któremu krytycy i filmoznawcy wielokrotnie już wytykali obsesję na punkcie zegarów, zdaje się mówić, że czas i przestrzeń są w gruncie rzeczy wartościami zamiennymi, a tym, co odmierzają, nie są obiektywne wartości fizykalnego świata, lecz głębia naszych przeżyć.

Pomarańczowy blues

W „Jagodowych nocach” jednakże podróżuje nie tylko Elizabeth. Cały film jest w gruncie rzeczy efektem wielkiej wędrówki Kar-Waia, który po raz pierwszy mógł zrealizować swoje dzieło w Stanach Zjednoczonych. Wydaje się, że spełnił tym samym jedno ze swoich artystycznych marzeń. Znawcy jego twórczości niejednokrotnie podkreślali, że wśród bogactwa znaczeń, jakie niosą jego filmy, pośród wpisanych w nie treści filozoficznych (egzystencjalistycznych wręcz), psychologicznych, a nawet metafizycznych, pod względem estetycznym jego dzieła wydają się głęboko zakorzenione w poetyce amerykańskiego kina czarnego. Nie może więc dziwić, że w amerykańskich plenerach i sceneriach reżyser czuje się jak ryba w wodzie.

Jak wszystkie dzieła Kar-Waia, „Jagodowe noce” są poniekąd widowiskiem malarsko-muzycznym. Znaleźć tu można wszystkie najbardziej charakterystyczne elementy stylu twórcy „Spragnionych miłości”, w tym fascynację intensywnymi kolorami (gorącymi czerwieniami, głębokimi granatami, mocnymi pomarańczami) i grą światłocienia, zamiłowanie do poetyckich ujęć detali, nastrojowe spowalnianie zdjęć i wykorzystywanie od czasu do czasu możliwości kamery wideo. Ci, którym charakterystyczna Kar-Waiowska estetyka nie zdążyła się jeszcze znudzić, z pewnością znajdą przyjemność w oglądaniu „Jagodowych nocy”. Na uwagę zasługują zwłaszcza sceny przedstawiające podróż Elizabeth i Leslie mknących sportowym samochodem autostradą gdzieś w sercu Nevady: intensywne pomarańcze, blask słońca, niebo, po którym przepływają iskrzące się kolorami pasma obłoków – oto coś w twórczości Kar-Waia zgoła niepowtarzalnego. Nie jest tajemnicą, że reżyser akcję większości swoich filmów osadza w miejskim pejzażu nocnym. Podobnie jest w „Jagodowych nocach”. Tym bardziej zapada w pamięć długa, rozgrywająca się niemal całkowicie w świetle dnia, sekwencja podróży Elizabeth i Leslie.

Inną charakterystyczną cechą filmów reżysera jest ich muzyczność. Argentyńskie tanga w „Spragnionych miłości”, przebój „Happy Together” w filmie o tym samym tytule, to chyba najbardziej znane przykłady. Nie może zatem dziwić, że „Jagodowe noce” to film nie tylko do obejrzenia, ale także i do „posłuchania”. Dwie słynne piosenkarki, których aktorskie debiuty zobaczyć można w dziele Kar-Waia, Norah Jones i Cat Power, przyczyniły się także do wzbogacenia ścieżki dźwiękowej dzieła. Ich stylowe, bluesowe, lekko jazzujące ballady znalazły się pośród kompozycji, które od muzycznej strony budują intensywny, emocjonalny, kameralny klimat „Jagodowych nocy”.

Po nieprzekonującym, niepotrzebnie fabularnie zawikłanym i przestylizowanym „2046” Wong Kar-Wai w „Jagodowych nocach” wraca do tego, co potrafi robić najlepiej. Jego najnowszy film jest, dosłownie rzecz biorąc, prostą historią, czy też raczej zbiorem prostych historii, z których wyłania się uniwersalne przesłanie związane z poszukiwaniami miłości i własnego miejsca w świecie. Bardzo dobre aktorstwo (świetna Rachel Weisz, urokliwa Norah Jones, intrygująca Natalie Portman, budzący sympatię Jude Law), piękne zdjęcia, miła dla ucha oprawa muzyczna, a przede wszystkim wzruszająca (lecz bynajmniej nie ckliwa) opowieść, pozostająca – w odróżnieniu od fabuły „2046” – „blisko życia”, to chyba największe zalety tego filmu.

Na koniec warto wspomnieć o drobnym szczególe. Lokal, którego właścicielem jest Jeremy, nosi wdzięczną, rosyjską nazwę „Ключ” („Klucz”). Jednym ze znajdujących się w nim rekwizytów jest słój, w którym bohater przechowuje klucze do mieszkań pozostawione lub porzucone przez swoich klientów. W jednej ze scen Jeremy tłumaczy Elizabeth, że każdy z zestawów kluczy wiąże się z pewną opowieścią. Zanurzając dłoń w słoju i wyławiając kolejne klucze, dziewczyna prowokuje przyjaciela do opowiadania kolejnych historii. Należy przyznać, że – choć w żadnej mierze oryginalna – jest to zgrabna metafora nie tylko relacji międzyludzkich (wszak problemem bohaterów jest to, że choć mają klucze do określonych mieszkań, nie chcą lub nie mogą już otworzyć pasujących do nich drzwi), ale i wyborów artystycznych. W końcu opowieści są jak klucze – spoczywają, porzucone przez kogoś jakiś czas temu, na dnie wielkiego, okrągłego słoja świata i czekają na dłoń, która je wydobędzie. Osobiście jestem bardzo ciekawa, jaki będzie kolejny klucz, wydobyty z tego słoja przez Kar-Waia.
„Jagodowe noce” („My Blueberry Nights”). Reż. Wong Kar-wai. Obsada: Jude Law, Norah Jones, Rachel Weisz, Natalie Portman. Gatunek: dramat. Chiny / Francja / Hongkong 2007, 111 min.