
ZWIĄZEK LITERATEK POLSKICH
A
A
A
Felieton.
Po „Homobiografiach” Krzysztofa Tomasika otworzył się worek z homonarracjami. Ostatnio w „Polityce” fragment książki Mariusza Urbanka zatytułowany „Miecio od Waldorffa”, w „Pograniczach” (niebawem) Piotr Sobolczyk o Mironie Białoszewskim, a w księgarniach „Dzienniki 1927-1969” Anny Kowalskiej, komentowane już jako „druga strona zwierciadła”, czyli diariusza Marii Dąbrowskiej. Czytam więc opasły tom opatrzony nieco niezadowalającymi dla historyczki literatury przypisami, niewygodny w użyciu, oglądam sobie zdjęcia pisarek a to z mężem, a to z towarzyszem życia, a to z córką, a to w Oborach i intensywnie staram się dowiedzieć, czy to była miłość, czy to było tokstyczne związanie.
Trzeba jednakże być tropicielką miłości, żeby się o tejże czegoś dowiedzieć. Z jednej strony bowiem Kowalska zaledwie wystaje z szafy, a z drugiej – nie zamierza się w niej chować. To paradoks, który wyjaśnić mogłaby lektura całości zapisków, tymczasem pozwolę sobie rozwinąć pewną hipotezę. Otóż znajduję w tym tomie zaledwie kilka passusów o „trudnej miłości” i dwa lub trzy o seksie. Na początku jest coś w rodzaju erotycznego napięcia, kiedy Kowalska wspomina przelotne muśnięcie futra, tęsknotę, przebudzenie i sprzeczkę po tym, co było w nocy. Potem opisuje właściwie przede wszystkim zabiegi wokół życia codziennego i niesprawiedliwości, jakich doznaje od partnerki. Jednak uderzające jest tu to, czego nie ma – deliberowania na temat niestosowności, jakichś zasadniczych przeszkód choćby w postaciach męża jednej, partnera drugiej. Bardzo to przypomina model, nazwijmy go tak, Iwaszkiewiczowski, jak mi się wydaje wyniesiony z obyczajowości dwudziestolecia międzywojennego. Właściwie nie wiadomo, czy można nazywać życie Dąbrowskiej z Kowalską narracją lesbijską, jako że nie bardzo wiadomo, jak one same definiowały swoje seksualne i codzienne bycie razem. Dramatu nie zapisały, świadectw spełnienia nie zostawiły, a największe perwersje znalazły się w dziennikach Dąbrowskiej, narzekającej na podczytywanie przez Kowalską jej intymnych notatek.
Z dziennika wynikałoby, że nie robiły ze swego związku społecznego problemu i nie miały nieprzyjemności. No, jakieś nieprzyjemności tak, zwłaszcza chyba Kowalska, skazana na drugoplanowość. Dzienniki nie pomogą jej zaistnieć jako pisarce, bowiem są dość marne literacko, a zarazem zakrzątane wokół własnej twórczości. Właściwie chyba nawet bardziej interesuje mnie ten aspekt w powiązaniu z kolejnym – troska o własne pisarstwo na tle instytucjonalnych uwarunkowań roli autorki/autora w PRL.
Zawsze uderza mnie ten wątek. Dopiero czytając dzienniki pisarzy zaczynam rozumieć, czemu starsi koledzy bywają tak wściekli. Skąd bierze się ich przekonanie, że jakiś tajemniczy Ktoś jest im coś winien jako Komuś. Ten wątek obecny jest zresztą nawet w takich tekstach, jak „Obława” Joanny Siedleckiej, pozornie nastawionych na pokazanie czegoś innego: opresji, opresji i jeszcze raz opresji. Jednakowoż pośród opresji bywały rauty i domy pracy twórczej, kosmiczne nakłady i wyjazdy zagraniczne. Pisarze, jak dziś twierdzą niektórzy dziennikarze, stanowili elitę wśród ludu pracującego, więc wielu miernych zdziwiło się, gdy przyszło płacić za mieszkanie po 1989, bo nagle zły i hojny opiekun zniknął. Zwinął się razem z cenzurą. Otóż Kowalska najwięcej pisze o tych wszystkich sprawach, kombinacjach, zebraniach, wyjazdach, przydziałach, nagrodach. Była osobą trzeźwo myślącą: zdawała sobie sprawę z tego, czym jest Związek Radziecki, co nie przeszkadzało jej wygłaszać pogadanek na temat literatury radzieckiej. Rozpoznawała w ludziach małość i zasiadała z nimi w odnośnych gremiach.
Bardzo podobają mi się charakterystyki mężczyzn (bo główny wątek jednak dotyczy ich świata, ZLP, kongresy są ich domeną) – widzi bufonadę, nadęte miny, nudziarstwo, narcyzm, interesowność kolegów. Z drugiej strony kobiety też dostają za swoje. Fragmenty o Nałkowskiej przypominają, że była rywalką Dąbrowskiej i pokazują, dlaczego dziś czytamy Nałkowską, a o Kowalskiej nie pamiętamy. To, co uznawano za anachronizm autorki „Granicy”, było w istocie prekursorskie. To, co po wojnie w pisarstwie Dąbrowskiej i Kowalskiej miało być postępowe, dziś ma miejsce w lamusie.
Wracam do homobiografii. Od dawna pasjonuje mnie kobiecość peerelowska. Korespondencja Janiny Broniewskiej i Wandy Wasilewskiej – romantyczna przyjaźń na tle awangardowo-rewolucyjnych czasów i poetyk. Zwyczajne życie pośród nocy i dni. Kowalska i Dąbrowska w zarządzie ZLP, w podróży do któregoś z bratnich krajów. Wcale nie zakumuflowane, nie ukryte – przeciwnie, zapraszane wspólnie. Czy działał tu wspomniany syndrom Iwaszkiewiczowski? Czy narracja lesbiańska jest tak przezroczysta, że znika? Czy Polska Ludowa była ślepa? Jak się mieściły w purytańskiej z litery moralności komunistycznej schadzki w Alei Niepodległości?
Być może wątek twórczo-instytucjonalny pośrednio daje odpowiedź na te pytania. Wielogodzinne zebrania na najwyższym szczeblu neutralizowały prywatność, wyłączały intymność. Gdyby „Dzienniki” nie były przykrojone, powiedziałabym nawet, że dla samej Kowalskiej istnieje raczej to, co oficjalne. Pozwala sobie na nieżyczliwe uwagi o ludziach i nawet o systemie, ale żyje systemem i pisaniem książek, które temuż sprzedaje. Jeśli jest w tym także miłość, nie tyle otacza ją zasłoną dyskrecji, ile przebija się do niej w jakiejś nadal dla mnie, po lekturze, trudnej do wyobrażenia, niewypowiedzianej prywatności.
Trzeba jednakże być tropicielką miłości, żeby się o tejże czegoś dowiedzieć. Z jednej strony bowiem Kowalska zaledwie wystaje z szafy, a z drugiej – nie zamierza się w niej chować. To paradoks, który wyjaśnić mogłaby lektura całości zapisków, tymczasem pozwolę sobie rozwinąć pewną hipotezę. Otóż znajduję w tym tomie zaledwie kilka passusów o „trudnej miłości” i dwa lub trzy o seksie. Na początku jest coś w rodzaju erotycznego napięcia, kiedy Kowalska wspomina przelotne muśnięcie futra, tęsknotę, przebudzenie i sprzeczkę po tym, co było w nocy. Potem opisuje właściwie przede wszystkim zabiegi wokół życia codziennego i niesprawiedliwości, jakich doznaje od partnerki. Jednak uderzające jest tu to, czego nie ma – deliberowania na temat niestosowności, jakichś zasadniczych przeszkód choćby w postaciach męża jednej, partnera drugiej. Bardzo to przypomina model, nazwijmy go tak, Iwaszkiewiczowski, jak mi się wydaje wyniesiony z obyczajowości dwudziestolecia międzywojennego. Właściwie nie wiadomo, czy można nazywać życie Dąbrowskiej z Kowalską narracją lesbijską, jako że nie bardzo wiadomo, jak one same definiowały swoje seksualne i codzienne bycie razem. Dramatu nie zapisały, świadectw spełnienia nie zostawiły, a największe perwersje znalazły się w dziennikach Dąbrowskiej, narzekającej na podczytywanie przez Kowalską jej intymnych notatek.
Z dziennika wynikałoby, że nie robiły ze swego związku społecznego problemu i nie miały nieprzyjemności. No, jakieś nieprzyjemności tak, zwłaszcza chyba Kowalska, skazana na drugoplanowość. Dzienniki nie pomogą jej zaistnieć jako pisarce, bowiem są dość marne literacko, a zarazem zakrzątane wokół własnej twórczości. Właściwie chyba nawet bardziej interesuje mnie ten aspekt w powiązaniu z kolejnym – troska o własne pisarstwo na tle instytucjonalnych uwarunkowań roli autorki/autora w PRL.
Zawsze uderza mnie ten wątek. Dopiero czytając dzienniki pisarzy zaczynam rozumieć, czemu starsi koledzy bywają tak wściekli. Skąd bierze się ich przekonanie, że jakiś tajemniczy Ktoś jest im coś winien jako Komuś. Ten wątek obecny jest zresztą nawet w takich tekstach, jak „Obława” Joanny Siedleckiej, pozornie nastawionych na pokazanie czegoś innego: opresji, opresji i jeszcze raz opresji. Jednakowoż pośród opresji bywały rauty i domy pracy twórczej, kosmiczne nakłady i wyjazdy zagraniczne. Pisarze, jak dziś twierdzą niektórzy dziennikarze, stanowili elitę wśród ludu pracującego, więc wielu miernych zdziwiło się, gdy przyszło płacić za mieszkanie po 1989, bo nagle zły i hojny opiekun zniknął. Zwinął się razem z cenzurą. Otóż Kowalska najwięcej pisze o tych wszystkich sprawach, kombinacjach, zebraniach, wyjazdach, przydziałach, nagrodach. Była osobą trzeźwo myślącą: zdawała sobie sprawę z tego, czym jest Związek Radziecki, co nie przeszkadzało jej wygłaszać pogadanek na temat literatury radzieckiej. Rozpoznawała w ludziach małość i zasiadała z nimi w odnośnych gremiach.
Bardzo podobają mi się charakterystyki mężczyzn (bo główny wątek jednak dotyczy ich świata, ZLP, kongresy są ich domeną) – widzi bufonadę, nadęte miny, nudziarstwo, narcyzm, interesowność kolegów. Z drugiej strony kobiety też dostają za swoje. Fragmenty o Nałkowskiej przypominają, że była rywalką Dąbrowskiej i pokazują, dlaczego dziś czytamy Nałkowską, a o Kowalskiej nie pamiętamy. To, co uznawano za anachronizm autorki „Granicy”, było w istocie prekursorskie. To, co po wojnie w pisarstwie Dąbrowskiej i Kowalskiej miało być postępowe, dziś ma miejsce w lamusie.
Wracam do homobiografii. Od dawna pasjonuje mnie kobiecość peerelowska. Korespondencja Janiny Broniewskiej i Wandy Wasilewskiej – romantyczna przyjaźń na tle awangardowo-rewolucyjnych czasów i poetyk. Zwyczajne życie pośród nocy i dni. Kowalska i Dąbrowska w zarządzie ZLP, w podróży do któregoś z bratnich krajów. Wcale nie zakumuflowane, nie ukryte – przeciwnie, zapraszane wspólnie. Czy działał tu wspomniany syndrom Iwaszkiewiczowski? Czy narracja lesbiańska jest tak przezroczysta, że znika? Czy Polska Ludowa była ślepa? Jak się mieściły w purytańskiej z litery moralności komunistycznej schadzki w Alei Niepodległości?
Być może wątek twórczo-instytucjonalny pośrednio daje odpowiedź na te pytania. Wielogodzinne zebrania na najwyższym szczeblu neutralizowały prywatność, wyłączały intymność. Gdyby „Dzienniki” nie były przykrojone, powiedziałabym nawet, że dla samej Kowalskiej istnieje raczej to, co oficjalne. Pozwala sobie na nieżyczliwe uwagi o ludziach i nawet o systemie, ale żyje systemem i pisaniem książek, które temuż sprzedaje. Jeśli jest w tym także miłość, nie tyle otacza ją zasłoną dyskrecji, ile przebija się do niej w jakiejś nadal dla mnie, po lekturze, trudnej do wyobrażenia, niewypowiedzianej prywatności.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |