NIEZASPOKOJONE PRAGNIENIE
A
A
A
Recenzent powinien starać się zachować obiektywizm, choć z drugiej strony żywe reakcje są lepsze niż zdawkowe uprzejmości, w które nie zamierzam się wdawać. Czuję się zobowiązana wyznać, że unikałam podobnych lektur, od czasów licealnych pielęgnując brak zainteresowania postacią artysty-lekkoducha, zawsze też współczułam mającym tak złą prasę filistrom. Moja niechęć do artystyczności może wpłynąć na ocenę mimo banalnej prawdy – nie sądź książki po okładce. Recepcja powieści, której bohaterowie stanowią bohemę przeciętnego, szarego miasta, uzależniona jest od wyobrażenia miasta, które nosimy w sobie. Czytając „Nierozpoznanych”, nie musiałam wysilać wyobraźni, żeby wraz z bohaterem podążać ulicami, wchodzić do ciemnych klatek schodowych, czuć odór rzadko wietrzonych pomieszczeń. Narrator, niczym rozpoetyzowany flaneur, czego proszę nie traktować w kategoriach sarkazmu, przemierza ulice, bezustannie szukając swych przyjaciół lub miejsca, które mogłoby być ich siedzibą. Narkotycznie łaknie obecności innych, wdychając ich zapachy, zapamiętując gest, zazdroszcząc łatwości poruszania się.
Na pierwszych stronach poznajemy bohaterów, do końca charakteryzowanych jedynie z punktu widzenia narratora, znacznie młodszych i, tu musimy wierzyć na słowo, niezwykłych. Darek, który para się fotografią, Kamila – autorka fantazyjnej, choć rodem ze śmietnika biżuterii, Piotrek – projektujący i wykonujący wielofunkcyjne meble, zaludniają tę „powieść utrzymaną w ryzach współczesnego dekadentyzmu, który bardziej przejawia się w chęci »bycia dekadentem« niż w realizacji takiego zamiaru” – jak głosi blurb, pochwalna notka na okładce. Tym razem, inaczej niż to często bywa, wyrachowany entuzjazm wydawcy nie wylewa się z okładki strumieniem, ton notatki ostrożnie zapowiada ostateczne rozczarowania, które stają się udziałem bohaterów. Cóż dzisiaj znaczy dekadentyzm – czy artysta może dzisiaj szokować, czy kogoś jeszcze to obchodzi, a może skandal jest zarezerwowany dla gwiazdek muzyki? Niemożność realizacji siebie, jak i tytułowy brak rozpoznania samego siebie, niepewność drogi życiowej, brak umiejętności odrzucenia przeszłości sprawiają, że szeroko zakrojone plany nie mogą się ziścić. Przeszkoda nie tkwi w obiektywnych warunkach, lecz raczej, jeśli dobrze odczytuję intencje autora, w chwiejności i oporach wewnętrznych bohaterów.
Wpisując tytuł książki do wyszukiwarki internetowej, chciałam dowiedzieć się więcej o samej powieści, jej dotychczasowym odbiorze, niestety prawie za każdym razem skazana byłam na zacytowany powyżej fragment. Każda internetowa księgarnia posiłkowała się reklamą wydawcy, co skłoniło mnie do zastanowienia się nad przyczyną tak skąpo dawkowanej informacji. Odpowiedziałam sama sobie, że tak jest najłatwiej i najbezpieczniej, a że sprzedaż literatury zbliża się wtedy do handlu marchewką, to już inna materia. Nikt nie ma czasu na to, żeby polecać z czystym sercem po przeczytaniu, przy masowości produkcji literackiej ważne jest to tylko, aby jakoś upchnąć kolejny produkt. Tymczasem, o ironio, książka Grzegorza Strumyka jest o tych, którym się chce, albo raczej którzy chcieliby, żeby wszystkim się chciało. Skromna narracja „Nierozpoznanych” tym właśnie mnie ujęła, bo „mnie też by się chciało”, żeby było mniej banalnie dookoła. Może to niespełnione pragnienie, może wyraz artystowskiej pozy, może nawet kabotynizm, ale lekkie pióro Strumyka pozwala uwierzyć autorowi, wyróżnionemu przez Fundację Kultury, nominowanemu do Paszportu „Polityki”. Strumyk jest poetą, prozaikiem, fotografikiem i grafikiem, więc wydanie książki w Wydawnictwie Forma (w serii Kwadrat) stanowi naturalną konsekwencję obranej drogi artystycznej. Niewielka objętościowo, wysmakowana graficznie powieść jednocześnie nadaje się do czytania w autobusie, co też czyniłam, jak i niezbyt do tego przystaje. Jest powieścią o ocalaniu niezwykłości bycia i pielęgnowaniu odrębności, co trudno czynić, szukając wolnej przestrzeni w środku komunikacji miejskiej. Niestety, odbiór sztuki nie może ograniczać się do wygodnego krzesła, zwłaszcza, gdy diagnoza kłuje jak ostrze szpilki. Im dłużej myślę o uwodzącej narracji „Nierozpoznanych”, tym bardziej jestem skłonna zapomnieć, że bohaterami są artyści, w niektórych gestach odnajduję znajome elementy. Płynnie przechodziłam od sceny do sceny, przełamując początkową niechęć i obawę, że nie zrozumiem artystyczności przekazu. Zaczęłam myśleć o literackich poprzednikach, tych, których jedni skłonni są nazywać nieudacznikami, a inni galernikami wrażliwości, tych, którym się nie udało, bo ich talent nie został rozpoznany, nie zgodzili się na kompromisy lub zabrakło im odwagi. Nie zamierzam umieszczać „Nierozpoznanych” na wysokim koturnie wielkiej literatury, więc szczegółowe skojarzenia pozostawię dla siebie.
W toku lektury wciąż zadajemy sobie pytanie: czy Sztuka jest życiem? Choć tak wiele razy poeci i prozaicy próbowali przekonać odbiorców do docenienia artysty, to wciąż myślimy w kategoriach młodopolskich opozycji: tragiczny twórca a zadowolony z siebie mieszczanin. Niespełniony artysta to w pewnym sensie temat-samograj, jednak frapująca jest zmiana perspektywy narracyjnej – z pierwszoosobowego na trzecioosobowego narratora, który patrzy na siebie z zewnątrz lub poddaje się ocenie. Dąży do konfrontacji, tak jak w scenie, gdy przychodzi do nauczyciela tańca, pragnąc widowni. Główny bohater, starszy od Kamili, Piotrka czy Darka, szuka z nimi kontaktu, wydaje się jednak, że jest to potrzeba bardziej jednostronna, on jednak uparcie stara się odcisnąć na nich ślad i przekonać do pozostania sobą. Pomimo pozornego towarzystwa bohater jest sam, pisze list do byłej miłości, popadając w sztucznie podniosły ton: „Siostrą mojego brata Szczęścia byłaś. Za rodzeństwo oddaliśmy wspólne życie. Dobijam swojego życia”. Dalej zdradza swój plan i marzenie: „Muszę stworzyć własne miejsce dla tych, którzy muszą się przekonać, że istnieją”. Owo Miejsce musi być utopią, ale pomimo podejrzeń czytelnik chciałby, aby mogło zaistnieć naprawdę. Wydaje się, że bohater czyni krok w dobrym kierunku, znajdując lokal i próbując zdobyć fundusze. Jego klęska nie stanowi jednak żadnej niespodzianki.
Warstwa fabularna powieści jest niezwykle uboga, wydarzenia – przewidywalne, postaci nakreślone tak delikatnie, że może zbyt papierowo, ale ważne są emocje i słowa układane w imponująco „hipnotyzujący” ciąg. Zwolennicy realizmu nie powinni zniechęcić się reklamową charakterystyką : „opisy (…) tworzą hipnotyzującą atmosferę, przypominającą atmosferę wypełnionego opiumowym dymem karawanseraju”; szkoda byłoby zaprzepaścić szansę obcowania z pięknym językiem, który przekornie określę jako dynamiczny. Do tej pory postrzegałam taniec jako formę ekspresji osobowości, myślałam stereotypowo o tańcu jako zbliżeniu do własnej fizyczności, podczas gdy bohater Strumyka ucieka od własnego ciała, patrzy na nie z zewnątrz. W pamięci czytelnika tkwi wiwisekcja lęku przed innymi oraz posmak uwodzącej frazy, której szkoda cytować w obawie o popsucie jej smaku. Delikatność opisu sprawia, że czytelnik zaczyna się zastanawiać, które z tak nielicznych faktów miały miejsce, a które nie zaistniały poza wyobraźnią narratora. Podobny mętlik lub zaintrygowanie należy przypisać po stronie zasług autora, zręcznie unikającego zaklasyfikowania w szufladce pisarzy trudnych czy niezrozumiałych. Peany, które padły na cześć autora, rodzą nadzieję, że zawsze można przełamywać własne literackie przyzwyczajenia – czego należy sobie zawsze życzyć. Nie tylko na święta.
Na pierwszych stronach poznajemy bohaterów, do końca charakteryzowanych jedynie z punktu widzenia narratora, znacznie młodszych i, tu musimy wierzyć na słowo, niezwykłych. Darek, który para się fotografią, Kamila – autorka fantazyjnej, choć rodem ze śmietnika biżuterii, Piotrek – projektujący i wykonujący wielofunkcyjne meble, zaludniają tę „powieść utrzymaną w ryzach współczesnego dekadentyzmu, który bardziej przejawia się w chęci »bycia dekadentem« niż w realizacji takiego zamiaru” – jak głosi blurb, pochwalna notka na okładce. Tym razem, inaczej niż to często bywa, wyrachowany entuzjazm wydawcy nie wylewa się z okładki strumieniem, ton notatki ostrożnie zapowiada ostateczne rozczarowania, które stają się udziałem bohaterów. Cóż dzisiaj znaczy dekadentyzm – czy artysta może dzisiaj szokować, czy kogoś jeszcze to obchodzi, a może skandal jest zarezerwowany dla gwiazdek muzyki? Niemożność realizacji siebie, jak i tytułowy brak rozpoznania samego siebie, niepewność drogi życiowej, brak umiejętności odrzucenia przeszłości sprawiają, że szeroko zakrojone plany nie mogą się ziścić. Przeszkoda nie tkwi w obiektywnych warunkach, lecz raczej, jeśli dobrze odczytuję intencje autora, w chwiejności i oporach wewnętrznych bohaterów.
Wpisując tytuł książki do wyszukiwarki internetowej, chciałam dowiedzieć się więcej o samej powieści, jej dotychczasowym odbiorze, niestety prawie za każdym razem skazana byłam na zacytowany powyżej fragment. Każda internetowa księgarnia posiłkowała się reklamą wydawcy, co skłoniło mnie do zastanowienia się nad przyczyną tak skąpo dawkowanej informacji. Odpowiedziałam sama sobie, że tak jest najłatwiej i najbezpieczniej, a że sprzedaż literatury zbliża się wtedy do handlu marchewką, to już inna materia. Nikt nie ma czasu na to, żeby polecać z czystym sercem po przeczytaniu, przy masowości produkcji literackiej ważne jest to tylko, aby jakoś upchnąć kolejny produkt. Tymczasem, o ironio, książka Grzegorza Strumyka jest o tych, którym się chce, albo raczej którzy chcieliby, żeby wszystkim się chciało. Skromna narracja „Nierozpoznanych” tym właśnie mnie ujęła, bo „mnie też by się chciało”, żeby było mniej banalnie dookoła. Może to niespełnione pragnienie, może wyraz artystowskiej pozy, może nawet kabotynizm, ale lekkie pióro Strumyka pozwala uwierzyć autorowi, wyróżnionemu przez Fundację Kultury, nominowanemu do Paszportu „Polityki”. Strumyk jest poetą, prozaikiem, fotografikiem i grafikiem, więc wydanie książki w Wydawnictwie Forma (w serii Kwadrat) stanowi naturalną konsekwencję obranej drogi artystycznej. Niewielka objętościowo, wysmakowana graficznie powieść jednocześnie nadaje się do czytania w autobusie, co też czyniłam, jak i niezbyt do tego przystaje. Jest powieścią o ocalaniu niezwykłości bycia i pielęgnowaniu odrębności, co trudno czynić, szukając wolnej przestrzeni w środku komunikacji miejskiej. Niestety, odbiór sztuki nie może ograniczać się do wygodnego krzesła, zwłaszcza, gdy diagnoza kłuje jak ostrze szpilki. Im dłużej myślę o uwodzącej narracji „Nierozpoznanych”, tym bardziej jestem skłonna zapomnieć, że bohaterami są artyści, w niektórych gestach odnajduję znajome elementy. Płynnie przechodziłam od sceny do sceny, przełamując początkową niechęć i obawę, że nie zrozumiem artystyczności przekazu. Zaczęłam myśleć o literackich poprzednikach, tych, których jedni skłonni są nazywać nieudacznikami, a inni galernikami wrażliwości, tych, którym się nie udało, bo ich talent nie został rozpoznany, nie zgodzili się na kompromisy lub zabrakło im odwagi. Nie zamierzam umieszczać „Nierozpoznanych” na wysokim koturnie wielkiej literatury, więc szczegółowe skojarzenia pozostawię dla siebie.
W toku lektury wciąż zadajemy sobie pytanie: czy Sztuka jest życiem? Choć tak wiele razy poeci i prozaicy próbowali przekonać odbiorców do docenienia artysty, to wciąż myślimy w kategoriach młodopolskich opozycji: tragiczny twórca a zadowolony z siebie mieszczanin. Niespełniony artysta to w pewnym sensie temat-samograj, jednak frapująca jest zmiana perspektywy narracyjnej – z pierwszoosobowego na trzecioosobowego narratora, który patrzy na siebie z zewnątrz lub poddaje się ocenie. Dąży do konfrontacji, tak jak w scenie, gdy przychodzi do nauczyciela tańca, pragnąc widowni. Główny bohater, starszy od Kamili, Piotrka czy Darka, szuka z nimi kontaktu, wydaje się jednak, że jest to potrzeba bardziej jednostronna, on jednak uparcie stara się odcisnąć na nich ślad i przekonać do pozostania sobą. Pomimo pozornego towarzystwa bohater jest sam, pisze list do byłej miłości, popadając w sztucznie podniosły ton: „Siostrą mojego brata Szczęścia byłaś. Za rodzeństwo oddaliśmy wspólne życie. Dobijam swojego życia”. Dalej zdradza swój plan i marzenie: „Muszę stworzyć własne miejsce dla tych, którzy muszą się przekonać, że istnieją”. Owo Miejsce musi być utopią, ale pomimo podejrzeń czytelnik chciałby, aby mogło zaistnieć naprawdę. Wydaje się, że bohater czyni krok w dobrym kierunku, znajdując lokal i próbując zdobyć fundusze. Jego klęska nie stanowi jednak żadnej niespodzianki.
Warstwa fabularna powieści jest niezwykle uboga, wydarzenia – przewidywalne, postaci nakreślone tak delikatnie, że może zbyt papierowo, ale ważne są emocje i słowa układane w imponująco „hipnotyzujący” ciąg. Zwolennicy realizmu nie powinni zniechęcić się reklamową charakterystyką : „opisy (…) tworzą hipnotyzującą atmosferę, przypominającą atmosferę wypełnionego opiumowym dymem karawanseraju”; szkoda byłoby zaprzepaścić szansę obcowania z pięknym językiem, który przekornie określę jako dynamiczny. Do tej pory postrzegałam taniec jako formę ekspresji osobowości, myślałam stereotypowo o tańcu jako zbliżeniu do własnej fizyczności, podczas gdy bohater Strumyka ucieka od własnego ciała, patrzy na nie z zewnątrz. W pamięci czytelnika tkwi wiwisekcja lęku przed innymi oraz posmak uwodzącej frazy, której szkoda cytować w obawie o popsucie jej smaku. Delikatność opisu sprawia, że czytelnik zaczyna się zastanawiać, które z tak nielicznych faktów miały miejsce, a które nie zaistniały poza wyobraźnią narratora. Podobny mętlik lub zaintrygowanie należy przypisać po stronie zasług autora, zręcznie unikającego zaklasyfikowania w szufladce pisarzy trudnych czy niezrozumiałych. Peany, które padły na cześć autora, rodzą nadzieję, że zawsze można przełamywać własne literackie przyzwyczajenia – czego należy sobie zawsze życzyć. Nie tylko na święta.
Grzegorz Strumyk: „Nierozpoznani”. Wydawnictwo Forma. Szczecin, Bezrzecze 2008 [seria Kwadrat].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |