
KUBISTYCZNA CEPELIADA
A
A
A
W dwudziestoleciu międzywojennym w Polsce artyści podjęli próbę stworzenia stylu narodowego, który przez oparcie na folklorze miał podkreślać dumę z odzyskanej państwowości.
W Muzeum Narodowym w Krakowie, została zaprezentowana pierwsza po wojnie, tak wielka (około pół tysiąca eksponatów) retrospektywa prac Zofii Stryjenskiej. Sale Muzeum Narodowego zostały zamienione na czas wystawy w Pawilon Polski na Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu z 1925, którego ściany zdobiły malowidła artystki z cyklu „Dwanaście miesięcy”. W przestrzeni wystawienniczej można było oglądać projekty zabawek, kostiumów i scenografii teatralnych, plakaty, kartki pocztowe. Wystawa zachwycała rozmachem, porywała ekspresją barw. Kuratorowi przedsięwzięcia Światłosławowi Lenartowiczowi udało się ukazać Stryjeńską jako artystkę wszechstronną. Jednak pojawia się pytanie, czy nie jest za późno na tę wystawę? Czy twórczość Stryjeńskiej nie kojarzy się dziś z kiczowatą cepeliadą?
Stryjeńska nie tworzyła sztuki trudnej, hermetycznej, zrozumiałej tylko dla wąskiego grona odbiorców. Każdy chciał mieć jej prace, czy to w formie obrazu, czy ozdobnej porcelany. Wpisywała się świetnie w nurt art deco, który dążył do zgeometryzowania i syntetycznego ujęcia formy, a przedmioty, które ozdabiała, nie były przez nią zdominowane. Talerz pozostaje talerzem mimo ozdobienia go motywem tańczącego górala. Nie zatraca swojej funkcji, ale zachwyca dekoracją idealnie wkomponowaną w jego płaszczyznę.
Inaczej sprawa wygląda z malarstwem. Wielkie panneaux „Dwanaście miesięcy” to sześć płócien, z których każde przedstawia dwa wyobrażenia sezonowych prac na wsi. Widzimy tu silną teatralizację postaci, nagromadzenie elementów, horror vacui, krzykliwe i kontrastowo zestawione barwy. Kobiety są tu materialne, zdają się być pewne swojej kobiecości. Mają pełne kształty, uśmiechają się kokieteryjnie, patrząc na świat iskrzącymi się oczami. Są czynnymi uczestniczkami scen, w których biorą udział, a nie jedynie obserwatorkami. Mężczyźni w niczym im nie ustępują. Jak młodzi słowiańscy bogowie tańczą pośród bujnych i dzikich górskich lasów, są pełni młodzieńczego wigoru i szaleństwa. Żyją w świecie rządzonym przez naturę, która wyznacza naturalny cykl dnia, ustala swoje własne prawa. Nie wstydzą się swojej cielesności, oddają ją naturze.
Stryjeńska zafascynowana mitologią słowiańską stworzyła swój własny panteon bóstw. Jej Perun to mistrzowskie połączenia tradycji i nowoczesności. Według wierzeń był on jednym z najważniejszych bóstw, władał grzmotami i piorunami. U Stryjeńskiej został ukazany niczym srebrny błysk przecinający niebo. Jego dłonie i nogi to wręcz kubistyczne, ostre formy, zygzakowate jak pioruny którymi władał. W Krakowie można było oglądać nigdy nie zrealizowany projekt słowiańskiego chramu, swoistego centrum słowiańszczyzny. Wnętrze jest pewnego rodzaju połączeniem teatru i kościoła. Jest to świątynia bez ołtarza, zamiast niego jest jedynie lekko prymitywny posąg nieokreślonego bóstwa. Miejsce to miało być centrum słowiańskiego świata, które doprowadziłoby do odrodzenia pradawnej kultury Polski. Stąd też jego nazwa pochodząca od łacińskiego słowa vita oznaczającego życie – Witezjon.
W cyklu „Piastowie” Stryjeńska przedstawia pierwszych władców Polski w bardzo prosty, wręcz rysunkowy sposób. Jednak mimo prostoty formy wydają się nam oni bliżsi od realistycznych Matejkowych figur. Kazimierz Wielki podobny do wesołego dziadka do orzechów trzyma w dłoni papierosa. Leszek Biały to młodzieniec, ścięty na pazia, który trzyma w delikatnych dłoniach koronę wyglądającą jak gdyby wycięto ją z tektury.
Stryjeńskiej zarzuca się, że obracała się wokół kilku tematów, które z czasem powtarzała, co prowadziło do ich spowszednienia. Podkreśla się ich kiczowatość i porównuje je do wyrobów dostępnych w sieci sklepów Cepelia. Produkty dostępne w tych sklepach to w większości przypadków wyroby inspirowane sztuką ludową. Przez swoją prostotę, delikatność objawiającą się często w prymitywnym przedstawianiu rzeczywistości sztuka ta często uznawana jest za nie wartą zainteresowania, będącą raczej ciekawym dodatkiem niż przedmiotem inspiracji. Stryjeńska udowodniła, że tak nie jest. Jednak jej nowatorstwo polegało na tym, że umiała opowiedzieć o przeszłości nowoczesną formą w taki sposób, że nie zabiła ducha i czaru dawnych opowieści. Wręcz przeciwnie, tylko go podkreśliła i sprawiła, że każdy mógł się z nim zidentyfikować. A przez to trafić do szerszego grona odbiorców, nie tylko bywalców wystaw. Pewna i dynamiczna kreska, żywiołowe kolory nie odrzucały, ale przyciągały jak magnes. Przyciągają nadal, o czym świadczyło żywe zainteresowanie wystawą. Stryjeńska została nazwana przez, współczesnych sobie „księżniczką polskiego malarstwa”. Nie ze względu na arystokratyczne pochodzenie, ale z tego samego powodu, dla którego nazywamy współczesnych sobie artystów gwiazdami. W swoich czasach była bez wątpienia gwiazdą, jedyną i wyjątkową księżniczką na polskiej scenie artystycznej. Nadanie jej tego tytułu było pewnego rodzaju nobilitacją, potwierdzeniem popularności, jaką się cieszyła. Może więc nadszedł już czas, by księżniczka polskiego malarstwa została okrzyknięta pop star?
W Muzeum Narodowym w Krakowie, została zaprezentowana pierwsza po wojnie, tak wielka (około pół tysiąca eksponatów) retrospektywa prac Zofii Stryjenskiej. Sale Muzeum Narodowego zostały zamienione na czas wystawy w Pawilon Polski na Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu z 1925, którego ściany zdobiły malowidła artystki z cyklu „Dwanaście miesięcy”. W przestrzeni wystawienniczej można było oglądać projekty zabawek, kostiumów i scenografii teatralnych, plakaty, kartki pocztowe. Wystawa zachwycała rozmachem, porywała ekspresją barw. Kuratorowi przedsięwzięcia Światłosławowi Lenartowiczowi udało się ukazać Stryjeńską jako artystkę wszechstronną. Jednak pojawia się pytanie, czy nie jest za późno na tę wystawę? Czy twórczość Stryjeńskiej nie kojarzy się dziś z kiczowatą cepeliadą?
Stryjeńska nie tworzyła sztuki trudnej, hermetycznej, zrozumiałej tylko dla wąskiego grona odbiorców. Każdy chciał mieć jej prace, czy to w formie obrazu, czy ozdobnej porcelany. Wpisywała się świetnie w nurt art deco, który dążył do zgeometryzowania i syntetycznego ujęcia formy, a przedmioty, które ozdabiała, nie były przez nią zdominowane. Talerz pozostaje talerzem mimo ozdobienia go motywem tańczącego górala. Nie zatraca swojej funkcji, ale zachwyca dekoracją idealnie wkomponowaną w jego płaszczyznę.
Inaczej sprawa wygląda z malarstwem. Wielkie panneaux „Dwanaście miesięcy” to sześć płócien, z których każde przedstawia dwa wyobrażenia sezonowych prac na wsi. Widzimy tu silną teatralizację postaci, nagromadzenie elementów, horror vacui, krzykliwe i kontrastowo zestawione barwy. Kobiety są tu materialne, zdają się być pewne swojej kobiecości. Mają pełne kształty, uśmiechają się kokieteryjnie, patrząc na świat iskrzącymi się oczami. Są czynnymi uczestniczkami scen, w których biorą udział, a nie jedynie obserwatorkami. Mężczyźni w niczym im nie ustępują. Jak młodzi słowiańscy bogowie tańczą pośród bujnych i dzikich górskich lasów, są pełni młodzieńczego wigoru i szaleństwa. Żyją w świecie rządzonym przez naturę, która wyznacza naturalny cykl dnia, ustala swoje własne prawa. Nie wstydzą się swojej cielesności, oddają ją naturze.
Stryjeńska zafascynowana mitologią słowiańską stworzyła swój własny panteon bóstw. Jej Perun to mistrzowskie połączenia tradycji i nowoczesności. Według wierzeń był on jednym z najważniejszych bóstw, władał grzmotami i piorunami. U Stryjeńskiej został ukazany niczym srebrny błysk przecinający niebo. Jego dłonie i nogi to wręcz kubistyczne, ostre formy, zygzakowate jak pioruny którymi władał. W Krakowie można było oglądać nigdy nie zrealizowany projekt słowiańskiego chramu, swoistego centrum słowiańszczyzny. Wnętrze jest pewnego rodzaju połączeniem teatru i kościoła. Jest to świątynia bez ołtarza, zamiast niego jest jedynie lekko prymitywny posąg nieokreślonego bóstwa. Miejsce to miało być centrum słowiańskiego świata, które doprowadziłoby do odrodzenia pradawnej kultury Polski. Stąd też jego nazwa pochodząca od łacińskiego słowa vita oznaczającego życie – Witezjon.
W cyklu „Piastowie” Stryjeńska przedstawia pierwszych władców Polski w bardzo prosty, wręcz rysunkowy sposób. Jednak mimo prostoty formy wydają się nam oni bliżsi od realistycznych Matejkowych figur. Kazimierz Wielki podobny do wesołego dziadka do orzechów trzyma w dłoni papierosa. Leszek Biały to młodzieniec, ścięty na pazia, który trzyma w delikatnych dłoniach koronę wyglądającą jak gdyby wycięto ją z tektury.
Stryjeńskiej zarzuca się, że obracała się wokół kilku tematów, które z czasem powtarzała, co prowadziło do ich spowszednienia. Podkreśla się ich kiczowatość i porównuje je do wyrobów dostępnych w sieci sklepów Cepelia. Produkty dostępne w tych sklepach to w większości przypadków wyroby inspirowane sztuką ludową. Przez swoją prostotę, delikatność objawiającą się często w prymitywnym przedstawianiu rzeczywistości sztuka ta często uznawana jest za nie wartą zainteresowania, będącą raczej ciekawym dodatkiem niż przedmiotem inspiracji. Stryjeńska udowodniła, że tak nie jest. Jednak jej nowatorstwo polegało na tym, że umiała opowiedzieć o przeszłości nowoczesną formą w taki sposób, że nie zabiła ducha i czaru dawnych opowieści. Wręcz przeciwnie, tylko go podkreśliła i sprawiła, że każdy mógł się z nim zidentyfikować. A przez to trafić do szerszego grona odbiorców, nie tylko bywalców wystaw. Pewna i dynamiczna kreska, żywiołowe kolory nie odrzucały, ale przyciągały jak magnes. Przyciągają nadal, o czym świadczyło żywe zainteresowanie wystawą. Stryjeńska została nazwana przez, współczesnych sobie „księżniczką polskiego malarstwa”. Nie ze względu na arystokratyczne pochodzenie, ale z tego samego powodu, dla którego nazywamy współczesnych sobie artystów gwiazdami. W swoich czasach była bez wątpienia gwiazdą, jedyną i wyjątkową księżniczką na polskiej scenie artystycznej. Nadanie jej tego tytułu było pewnego rodzaju nobilitacją, potwierdzeniem popularności, jaką się cieszyła. Może więc nadszedł już czas, by księżniczka polskiego malarstwa została okrzyknięta pop star?

„Zofia Stryjeńska 1891-1976”. Gmach Główny Muzeum Narodowego w Krakowie, 24 października 2008– 4 stycznia 2009.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |