ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (124) / 2009

Bernadetta Darska,

ZAPAMIĘTAĆ PRZEMIJANIE

A A A
Powieść Marioliny Venezii już swoim tytułem sygnalizuje fakt, iż poznawać będziemy opowieść sięgającą daleko w przeszłość i przywołującą losy wielu ludzi. Także rozpisane na pierwszej stronie drzewo genealogiczne rodziny utwierdza czytelnika w przekonaniu, że dzieje opisywanych bohaterów będą się ze sobą łączyć, rozdzielać, by następnie znowu do siebie powracać. Gdyby jednak stwierdzić, że powieść Venezii „Jestem tu od wieków” to po prostu saga rodzinna, mielibyśmy do czynienia z nadmiernym uproszczeniem. Owszem, książkę tę można nazwać sagą, ale ważniejsza od historii rodziny jest tutaj historia kobiet. „Jestem tu od wieków” to także minitraktat o zapominaniu. Nie pamięć jest bowiem tutaj najistotniejsza, ale jej brak, powtarzalność odchodzenia teraźniejszości w przeszłość i daremne próby ocalenia tego, czego już nie ma. Siła zapominania stanowi moc fundamentalną, nie dziwi więc fakt, iż na początku, niemal jak motto, czytamy: „Zapiszesz mi na kartce wszystkie imiona – moich dzieci, mojego ojca... Bo wszystko zapominam. Będę ją zawsze nosić w kieszeni” (s. 5). Pamięć bywa zawodna, ale zapominanie wydaje się być jedną z nielicznych trwałych wartości. By oprzeć się sile wymazywania, potrzebna jest pomoc drugiego człowieka, który opowie, zapisze, podpowie właściwe słowo, by opowieść – zatrzymana na chwilę – mogła ruszyć dalej. Zapominanie pokonywane jest więc przez wspólnotę bliskich sobie ludzi.

Autorka rozpoczyna swoją powieść od 1861 roku. Kończy ją w czasach współczesnych, ale bardziej od prawdy historycznej interesuje ją narracja baśniowo-mityczna. Choć mamy do czynienia ze zwykłymi ludźmi, nie dziwi nas, że przydarzają się im niezwyczajne rzeczy. Venezia zaprasza czytelników do powołanego przez siebie świata w takich słowach: „Była mniej więcej trzecia po południu 27 marca 1861 roku, kiedy w Grattole, miasteczku położonym w Bazylikacie, około stu kilometrów od apulijskiego wybrzeża, zdarzyło się coś, co na długo pozostało w zbiorowej pamięci” (s. 11). Konkret zderza się tu z wielką niewiadomą, realne z tajemniczym i niewyjaśnionym. Początek powieści jest też początkiem dosłownie – Venezia zaczyna od narodzin, kończy zaś dostrzeżeniem tego, że świat, od którego się uciekało, powoli odchodzi w niepamięć, choć już teraz zaczyna się za nim tęsknić.

Życie kobiet pokazane jest jako mieszanina marzeń, których trzeba się wyrzec, i codzienności, której każda z postaci od nowa musi się uczyć i z którą ciągle musi się zmagać. Znajdziemy tu całe mnóstwo problemów, z którymi w różnych odsłonach zmagać się muszą bohaterki: mezalians, niechciane córki i wyczekiwani przez ojców synowie, romanse, niedobra miłość, ciężka praca, łatwość poddawania się naciskom otoczenia, buntowanie się przeciwko konwenansom, zazdrość, samotność w małżeństwie, praca ponad siły i wiele, wiele innych. Venezii udaje się przekonać czytelnika o ponadczasowości opisywanych sytuacji – z jednej więc strony mamy tu dużo opisów dawnych zwyczajów, z drugiej odsłonięcie trwałości społecznych oczekiwań w stosunku do kobiet. Z pewnością sprzyja temu sposób, w jaki autorka opowiada. Wspominane już pomieszanie realności z pewnym umitycznieniem opowieści przyczynia się do powstania wrażenia, iż mamy do czynienia z historią uniwersalną, która zdarzyć się mogła sto lat temu, ale wydarza się także i dzisiaj.

Ważnym elementem kolejnych opowiadanych przez Venezię losów jest budzenie się uśpionego przekonania, iż na własne życie mamy wpływ i że trzeba spróbować kształtować je w taki sposób, by po latach móc powiedzieć, że to, czego doświadczyliśmy, faktycznie należało do nas. Nie dziwi więc w tym kontekście postanowienie jednej z bohaterek: „Ale Candida nie chciała się z tym pogodzić i postanowiła, że o swojej własnej historii zdecyduje sama, tak jak to robiła w szkole, gdy pisała wypracowania” (s. 83). Wyobraźnia więc staje się sojuszniczką rzeczywistych wydarzeń.

Venezia kładzie także nacisk na siłę słowa. Zamienia się ono w istotne spoiwo rodzących się związków. Mam więc Angelicę i niewidomego mężczyznę, którzy zaczynają wierzyć w miłość dzięki wyobrażeniom i zdaniom powołującym do życia. Mamy Candidę i Colino, którzy pielęgnują małżeńską miłość i nie przeszkadza im głuchota mężczyzny, bo dzięki niej nie znalazł się on na wojnie. Ułomność któregoś ze zmysłów pozwala widzieć, słyszeć, odczuwać więcej i prawdziwiej: „Docierały do niego tylko te słowa, które były przeznaczone dla niego, słowa najważniejsze. Zresztą, żeby ludzi zrozumieć, często w ogóle nie potrzebował słów” (s. 106).

Powieść „Jestem tu do wieków” można także czytać jako historię miłości. Znajdziemy jednak tutaj taką jej wersję, która nie unika pokazywania ciemnych stron bycia z drugim człowiekiem. Przeczytamy więc chociażby o bogatym mężczyźnie, który postanawia „wziąć” sobie piękną kobietę z plebsu, a choć historia ta rozpoczyna się bardzo typowo, okazuje się, że nawet taki początek może skończyć się zdaniem „żyli długo i szczęśliwie”. Poznamy historię miłości do księdza i usłyszymy o niespodziewanym seksualnym obudzeniu w wieku zdecydowanie mało kojarzącym się z łóżkowymi igraszkami. Przeczytamy o uzależniającej miłości do syna i o obojętności w stosunku do córki, którą się urodziło. Z pewnością zatrzymamy się na dłużej przy historii przyjaźni między samotnym dzieckiem a świnią i uderzy nas zdrada kochającej matki, która uwielbiane przez syna zwierzę postanowi przeznaczyć na jedzenie.

Powieść Marioliny Venezii pokazuje, że także w codzienności, tej zwyczajnej i pozornie niezasługującej na uwagę, tkwi wiele cierpienia i równie wiele szczęścia. Odsłania także smutną prawdę, iż większość najważniejszych historii – najważniejszych, bo należących do konkretnych osób, przeminie. Tylko nieliczne zostaną ocalone – nie na zawsze, na trochę. Ale nawet dla tego „trochę” warto opowiadać.
Mariolina Venezia: „Jestem tu od wieków”. Przeł. Alina Pawłowska-Zampino. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2009 [seria: z miotłą].