OSZUKAĆ CZAS ALBO DOJRZEWANIE METUZALEMA
A
A
A
Daisy (Cate Blanchett) z trudem otwiera oczy, które w ciągu niezwykle długiego życia widziały naprawdę wiele. Przykuta do łoża boleści oczekuje końca w towarzystwie swojej córki Caroline (Julia Ormond), której opowiada historię niewidomego zegarmistrza Gateau (Elias Koteas). Ukochany syn bohatera poległ na froncie pierwszej wojny światowej. Zrozpaczony ojciec skonstruował zegar, którego mechanizm odmierzał czas do tyłu – bohater miał bowiem nadzieję, iż dzięki temu wszyscy synowie, którzy oddali swoje życie za ojczyznę, powrócą do domów. Cudowne zmartwychwstanie nigdy nie nastąpiło. Czyn zegarmistrza spowodował jednak „trzęsienie czasu” (parafrazując tytuł książki Kurta Vonneguta), doprowadzając do powstania pewnej jednostkowej anomalii o imieniu Benjamin (Brad Pitt).
Jak przyznaje autor pamiętnika, będącego przedmiotem lektury Caroline, okoliczności narodzenia niezwykłego bohatera były dość niezwykłe. Benjamin przyszedł bowiem na świat jako osiemdziesięcioletni starzec-osesek. Porzucony przez ojca dziw natury znalazł zastępczy dom u czarnoskórej Queenie (Taraji P. Henson), będącej świadkiem jego postępującej przemiany – Benjamin Button, w odróżnieniu od reszty śmiertelników, młodnieje wraz z upływem lat. Co więcej, stetryczała powłoka skrywa młode serce, pragnące poznać smak prawdziwego życia. Button opuszcza więc rodzinny Nowy Orlean, rzucając się w wir przygód, pamiętając cały czas o towarzyszce zabaw „dziecięcych” o wdzięcznym imieniu Daisy. Ich wieloletnia przyjaźń (która niepostrzeżenie przedzierzgnie się w miłość) wystawiona będzie na liczne próby, w tym tę największą, jaką okaże się bezlitosny upływ czasu.
Dziwny przypadek Davida Finchera
Scenariusz najnowszego dzieła jednego z najciekawszych autorów kina amerykańskiego (pozostającego jednak na usługach przemysłu rozrywkowego) powstał w oparciu o klasyczną nowelę Francisa Scotta Fitzgerlada, aczkolwiek jego twórcy dokonali znacznych zmian w stosunku do literackiego pierwowzoru. Subtelny humor cechujący utwór ojca „Wielkiego Gatsby’ego” zastąpiony został długimi chwilami zadumy nad zjawiskiem przemijania oraz celowością ludzkiego życia. „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” to w dorobku Davida Finchera – który karierę zaczynał jako autor klipów reklamowych (między innymi dla koncernów Pepsi oraz Nike), jak również teledysków takich gwiazd jak Madonna, George Michael czy The Rolling Stones – propozycja dość nietypowa, choć niewątpliwie bardzo osobista. Pełnometrażowym debiutem fabularnym reżysera z Kolorado był „Obcy 3” (1992), chociaż należy przyznać, że kolejną odsłonę przygód Ellen Ripley trudno uznać za dzieło w pełni autorskie. Fincher miał jedynie dokończyć nakręcony już wcześniej materiał, ratując tym samym produkcję przed widmem klapy. Mimo wszystko udało mu się odcisnąć na feralnym triquelu niezatarte piętno – klaustrofobiczny nastrój, mroczna, niezwykle sugestywna oprawa wizualna oraz dynamiczny montaż były manifestacją wyjątkowego talentu, szlifowanego w trakcie pracy nad kolejnymi projektami.
O Fincherze zrobiło się naprawdę głośno za sprawą błyskotliwego „Siedem” (1995), w którym reżyser zdiagnozował stan kondycji moralnej współczesnego człowieka, wykorzystując do tego formułę policyjnego dreszczowca oraz filmu psychologicznego. W 1997 roku na ekrany kin weszła „Gra” – przewrotny oraz mnożący fałszywe tropy thriller, w którym ciekawy problem manipulacji oraz niejednoznaczności współczesnej rozrywki przedstawiony został w niepokojącej, stonowanej, choć momentami niezwykle dynamicznej, formie. Dwa lata później niemałe kontrowersje wywołał „Podziemny krąg” (1999) – psychodeliczna adaptacja prozy Chucka Palahniuka, oskarżana przez krytyków o gloryfikację przemocy oraz promowanie antysemickich, faszystowskich oraz nihilistycznych postaw i zachowań. Opowieść o świecie nielegalnych walk bokserskich, pomimo sprawnie konstruowanej dramaturgii prowadzącej do zaskakującego finału, jest przede wszystkim teledyskiem – szokującym, ale estetycznie wysmakowanym.
Objawem syndromu „zmęczenia materiału” okazał się w przypadku Finchera „Azyl” (2002), opowiadający historię włamywaczy gnębiących ukrywającą się wraz z nastoletnią córką w antywłamaniowym pomieszczeniu właścicielkę apartamentu. Film został przyjęty przez krytykę jako wizualny majstersztyk, spod którego przebija fabularna pustka. Przystępując do pracy nad „Zodiakiem” (2007), opartym na faktach kryminałem dotyczącym zbrodniczej działalności jednego z najbardziej enigmatycznych seryjnych morderców w historii, Fincher zrezygnował z barokowych zabaw z formą, decydując się na zdjęcia kręcone kamerą cyfrową. Zrealizował tym samym swoje najbardziej kameralne, ale i jednocześnie osobiste dzieło. „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” kontynuuje tę linię rozwojową, oferując nieśpieszną narrację przy zachowaniu stonowanej, choć niezwykle plastycznej, oprawy wizualnej. Fincher po raz trzeci (po „Siedem” i „Podziemnym kręgu”) zaprosił do współpracy Brada Pitta, dając mu szansę do stworzenia przejmującej kreacji – choć nie brakuje opinii, że była ona zasługą przede wszystkim czasochłonnej charakteryzacji. Na szczęście trud gwiazdora nie został zagłuszony przez występ dwóch laureatek Oscara, czyli Cate Blanchett oraz Tildy Swinton, wcielającej się w postać pierwszej miłości Benjamina, Elizabeth Abbott.
Zapasy z Kronosem
Dzieło Finchera może budzić pewne skojarzenia z „Młodością stulatka” Francisa Forda Coppoli (2007), adaptacją powieści Mircei Eliadego, w której profesor Dominik Matei (Tim Roth) zostaje porażony piorunem, przez co jego zegar biologiczny ulega rozregulowaniu, by nie rzec – wyzerowaniu. Naukowiec, obok młodzieńczego wyglądu i zrewitalizowanej sprawności fizycznej, zyskuje także nadnaturalne zdolności, dzięki którym spróbuje zrealizować swoje największe marzenie: posiąść wiedzę absolutną. Należy jednak podkreślić, iż Benjamin Button nie jest kolejnym Faustem. To raczej typ wędrowca, który odejdzie z tego świata tak samo, jak przyszedł – w samotności i bez jakiegokolwiek bagażu. Jedyne, co tak naprawdę posiada, to opowieść pozostawiona na kartach pamiętnika. Jest tajemniczym przybyszem, innym, zmuszonym do bezsilnego obserwowania przemijania tych, których kocha – zupełnie jak Connor McLeod (Christopher Lambert), szkocki góral z filmu „Nieśmiertelny” Russela Mulcahy (1986).
Dar „życia wiecznego” jest de facto okrutnym żartem Czasu. David Fincher, podobnie jak niegdyś Stanley Kubrick w „2001: Odysei kosmicznej” (1968) czy całkiem niedawno Darren Aronofsky w „Źródle” (2006), wykorzystuje sztafaż fantastyki, starając się znaleźć odpowiedzi na nieśmiertelną triadę pytań: „Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?”. Pokazuje również bezsilność ludzkich starań wobec prób okiełznania czasu – zarówno w wymiarze biologicznym, jak i kosmicznym. Według Benjamina życie to seria krzyżujących się osobistych przeżyć i wydarzeń, nad którymi nikt nie panuje. Nikt za wyjątkiem czasu, rozliczającego nas skrupulatnie z każdego pojedynczego ziarnka piasku, przesypującego się w klepsydrze naszego życia.
Jak przyznaje autor pamiętnika, będącego przedmiotem lektury Caroline, okoliczności narodzenia niezwykłego bohatera były dość niezwykłe. Benjamin przyszedł bowiem na świat jako osiemdziesięcioletni starzec-osesek. Porzucony przez ojca dziw natury znalazł zastępczy dom u czarnoskórej Queenie (Taraji P. Henson), będącej świadkiem jego postępującej przemiany – Benjamin Button, w odróżnieniu od reszty śmiertelników, młodnieje wraz z upływem lat. Co więcej, stetryczała powłoka skrywa młode serce, pragnące poznać smak prawdziwego życia. Button opuszcza więc rodzinny Nowy Orlean, rzucając się w wir przygód, pamiętając cały czas o towarzyszce zabaw „dziecięcych” o wdzięcznym imieniu Daisy. Ich wieloletnia przyjaźń (która niepostrzeżenie przedzierzgnie się w miłość) wystawiona będzie na liczne próby, w tym tę największą, jaką okaże się bezlitosny upływ czasu.
Dziwny przypadek Davida Finchera
Scenariusz najnowszego dzieła jednego z najciekawszych autorów kina amerykańskiego (pozostającego jednak na usługach przemysłu rozrywkowego) powstał w oparciu o klasyczną nowelę Francisa Scotta Fitzgerlada, aczkolwiek jego twórcy dokonali znacznych zmian w stosunku do literackiego pierwowzoru. Subtelny humor cechujący utwór ojca „Wielkiego Gatsby’ego” zastąpiony został długimi chwilami zadumy nad zjawiskiem przemijania oraz celowością ludzkiego życia. „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” to w dorobku Davida Finchera – który karierę zaczynał jako autor klipów reklamowych (między innymi dla koncernów Pepsi oraz Nike), jak również teledysków takich gwiazd jak Madonna, George Michael czy The Rolling Stones – propozycja dość nietypowa, choć niewątpliwie bardzo osobista. Pełnometrażowym debiutem fabularnym reżysera z Kolorado był „Obcy 3” (1992), chociaż należy przyznać, że kolejną odsłonę przygód Ellen Ripley trudno uznać za dzieło w pełni autorskie. Fincher miał jedynie dokończyć nakręcony już wcześniej materiał, ratując tym samym produkcję przed widmem klapy. Mimo wszystko udało mu się odcisnąć na feralnym triquelu niezatarte piętno – klaustrofobiczny nastrój, mroczna, niezwykle sugestywna oprawa wizualna oraz dynamiczny montaż były manifestacją wyjątkowego talentu, szlifowanego w trakcie pracy nad kolejnymi projektami.
O Fincherze zrobiło się naprawdę głośno za sprawą błyskotliwego „Siedem” (1995), w którym reżyser zdiagnozował stan kondycji moralnej współczesnego człowieka, wykorzystując do tego formułę policyjnego dreszczowca oraz filmu psychologicznego. W 1997 roku na ekrany kin weszła „Gra” – przewrotny oraz mnożący fałszywe tropy thriller, w którym ciekawy problem manipulacji oraz niejednoznaczności współczesnej rozrywki przedstawiony został w niepokojącej, stonowanej, choć momentami niezwykle dynamicznej, formie. Dwa lata później niemałe kontrowersje wywołał „Podziemny krąg” (1999) – psychodeliczna adaptacja prozy Chucka Palahniuka, oskarżana przez krytyków o gloryfikację przemocy oraz promowanie antysemickich, faszystowskich oraz nihilistycznych postaw i zachowań. Opowieść o świecie nielegalnych walk bokserskich, pomimo sprawnie konstruowanej dramaturgii prowadzącej do zaskakującego finału, jest przede wszystkim teledyskiem – szokującym, ale estetycznie wysmakowanym.
Objawem syndromu „zmęczenia materiału” okazał się w przypadku Finchera „Azyl” (2002), opowiadający historię włamywaczy gnębiących ukrywającą się wraz z nastoletnią córką w antywłamaniowym pomieszczeniu właścicielkę apartamentu. Film został przyjęty przez krytykę jako wizualny majstersztyk, spod którego przebija fabularna pustka. Przystępując do pracy nad „Zodiakiem” (2007), opartym na faktach kryminałem dotyczącym zbrodniczej działalności jednego z najbardziej enigmatycznych seryjnych morderców w historii, Fincher zrezygnował z barokowych zabaw z formą, decydując się na zdjęcia kręcone kamerą cyfrową. Zrealizował tym samym swoje najbardziej kameralne, ale i jednocześnie osobiste dzieło. „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” kontynuuje tę linię rozwojową, oferując nieśpieszną narrację przy zachowaniu stonowanej, choć niezwykle plastycznej, oprawy wizualnej. Fincher po raz trzeci (po „Siedem” i „Podziemnym kręgu”) zaprosił do współpracy Brada Pitta, dając mu szansę do stworzenia przejmującej kreacji – choć nie brakuje opinii, że była ona zasługą przede wszystkim czasochłonnej charakteryzacji. Na szczęście trud gwiazdora nie został zagłuszony przez występ dwóch laureatek Oscara, czyli Cate Blanchett oraz Tildy Swinton, wcielającej się w postać pierwszej miłości Benjamina, Elizabeth Abbott.
Zapasy z Kronosem
Dzieło Finchera może budzić pewne skojarzenia z „Młodością stulatka” Francisa Forda Coppoli (2007), adaptacją powieści Mircei Eliadego, w której profesor Dominik Matei (Tim Roth) zostaje porażony piorunem, przez co jego zegar biologiczny ulega rozregulowaniu, by nie rzec – wyzerowaniu. Naukowiec, obok młodzieńczego wyglądu i zrewitalizowanej sprawności fizycznej, zyskuje także nadnaturalne zdolności, dzięki którym spróbuje zrealizować swoje największe marzenie: posiąść wiedzę absolutną. Należy jednak podkreślić, iż Benjamin Button nie jest kolejnym Faustem. To raczej typ wędrowca, który odejdzie z tego świata tak samo, jak przyszedł – w samotności i bez jakiegokolwiek bagażu. Jedyne, co tak naprawdę posiada, to opowieść pozostawiona na kartach pamiętnika. Jest tajemniczym przybyszem, innym, zmuszonym do bezsilnego obserwowania przemijania tych, których kocha – zupełnie jak Connor McLeod (Christopher Lambert), szkocki góral z filmu „Nieśmiertelny” Russela Mulcahy (1986).
Dar „życia wiecznego” jest de facto okrutnym żartem Czasu. David Fincher, podobnie jak niegdyś Stanley Kubrick w „2001: Odysei kosmicznej” (1968) czy całkiem niedawno Darren Aronofsky w „Źródle” (2006), wykorzystuje sztafaż fantastyki, starając się znaleźć odpowiedzi na nieśmiertelną triadę pytań: „Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?”. Pokazuje również bezsilność ludzkich starań wobec prób okiełznania czasu – zarówno w wymiarze biologicznym, jak i kosmicznym. Według Benjamina życie to seria krzyżujących się osobistych przeżyć i wydarzeń, nad którymi nikt nie panuje. Nikt za wyjątkiem czasu, rozliczającego nas skrupulatnie z każdego pojedynczego ziarnka piasku, przesypującego się w klepsydrze naszego życia.
„Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” („Curious Case of Benjamin Button”). Reż.: David Fincher. Scen.: Eric Roth, Robin Swicord. Obsada: Brad Pitt, Cate Blanchett, Tilda Swinton, Julia Ormond, Elias Koteas. Gatunek: fantasy / melodramat. USA 2008, 166 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |