
BUSHUJĄCY W BIAŁYM DOMU
A
A
A
Samotnie stojąca postać upaja się aplauzem niewidzialnej publiczności, wypełniającej zapewne po same brzegi przestrzeń stadionu. Przedstawiony w pierwszej scenie najnowszego filmu Olivera Stone’a triumf odniesiony w baseballowej rozgrywce jest jedynie dziełem imaginacji czterdziestego trzeciego prezydenta Stanów Zjednoczonych, który chętniej oddałby się obowiązkom trenera niż piastowaniu urzędu głowy państwa. Niestety, moc i charyzma nazwiska, usankcjonowane wieloletnią tradycją, zobowiązują. Mimo ich wpływu George W. Bush (Josh Brolin) nie został dumą Ameryki. W swoim paszkwilu zatytułowanym enigmatycznie „W.” Oliver Stone nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, iż poprzednik Baracka Obamy był teksańskim satrapą o bardzo wątpliwym współczynniku inteligencji.
Buntownik bez powodu?
Przytaczane przez Stone’a z chronologiczną dokładnością fakty z życia niegdysiejszego gubernatora stanu Teksas trudno uznać za materiał do skonstruowania obiektywnej biografii. Reżyser, podobnie jak dokumentalista Michael Moore, sprawnie manipuluje odczuciami widza, świadomie przejaskrawiając cechy kontrowersyjnego polityka i odwołując się jedynie do niechlubnych kart z jego życiorysu.
W maju 1968 roku Bush Junior został przyjęty do służby w lotnictwie Gwardii Narodowej Teksasu pomimo faktu, że w teście zdolności uzyskał najniższy akceptowalny wynik – 25%. Zdaniem jego zagorzałych krytyków, podczas służby cieszył się przywilejami wypływającymi z pozycji jego ojca, George’a H. W. Busha. Nie trafił także do Wietnamu, chociaż wielu z jego towarzyszy broni zostało tam wysłanych. W maju 1972 roku uzyskał przeniesienie do Gwardii Narodowej Alabamy, gdzie miał pracować przy kampanii wyborczej do senatu. Nie znaleziono jednak dowodów potwierdzających jego czynną służbę – zresztą już w sierpniu został zawieszony w czynnościach z powodu zlekceważenia obowiązkowych testów medycznych. Podczas studiów na Yale i Harvardzie, gdzie w niedługim czasie stał się uprzywilejowanym, lecz zmanierowanym, członkiem młodzieżowej elity, Bush często nadużywał alkoholu, szybko uzależniając się od napojów wyskokowych (swoją abstynencję zaczął deklarować dopiero w 1986 roku). W 1976 został nawet ukarany za jazdę w stanie upojenia alkoholowego, tracąc prawo jazdy na dwa lata. Po ukończeniu Uniwersytetu Harvarda Bush rozpoczął pracę w przemyśle naftowym w Teksasie, zajmując stanowiska kierownicze w kilku spółkach. Epizod ten Stone potraktował w filmie po macoszemu, skupiając się przede wszystkim na sportretowaniu Busha jako pracującego na platformie wiertniczej nieodpowiedzialnego lekkoducha.
Osią fabularną filmu Stone’a jest pokoleniowy konflikt między George’em a seniorem rodu Bushów (James Cromwell). Wieloletnia batalia o zdobycie ojcowskiego uznania nieustannie wiąże się z poszukiwaniem przez George’a sposobu samorealizacji oraz drogi wyjścia z cienia brata, Jeba (Jason Ritter). „Zachowuj się jak Bush” – ostre słowa ojca na każdym kroku przypominają krnąbrnemu synowi, iż wszystkie jego starania prowadzą do bolesnych rozczarowań. Niestety, mocno subiektywne spojrzenie Stone’a nie pozwala nam zrozumieć, co tak bardzo zafascynowało Laurę Welch (Elizabeth Banks) – o wyborcach już nie wspominając – w tym „diable w białym kapeluszu”, że zdecydowała się zostać jego żoną. Bo z pewnością nie skłonność Busha do alkoholu oraz jego totalny brak samokrytycyzmu.
Walker – Sportowiec z Teksasu
Film Olivera Stone’a obrazuje pokonywanie przez młodego Busha – często w sposób mimowolny i przypadkowy – kolejnych szczebli kariery. W ciekawy sposób ilustruje także rodzącą się w przyszłym prezydencie świadomość roli, którą, z woli Najwyższego, musi odegrać. Natchniony nauką wielebnego Earle’a Hudda (Stacy Keach) Bush staje się symbolicznym Walkerem, praworządnym, wolnym od nałogów człowiekiem, który triumfalnie zdobędzie zaufanie narodu amerykańskiego, stając się jednocześnie wyrazicielem jego woli. Można zaryzykować stwierdzenie, iż tak wizja stoi w sprzeczności z pierwszą sekwencją filmu, rozgrywającą się na boisku stadionu. Ta jednak zdaje się posiadać drugie dno: przybliżając widzowi pasję bohatera (w 1989 roku Bush zainwestował w drużynę baseballową Texas Rangers, sprzedaż udziałów w której przyniosła mu zysk rzędu 14 milionów dolarów), sygnalizuje równocześnie, iż swoją kandydaturę w wyścigu prezydenckim Bush traktuje w kategoriach sportu, w którym liczy się rywalizacja, uwielbienie publiczności i splendor połączony z dobrą zabawą.
Stone nie zostawia widzowi najmniejszych wątpliwości – rządy Busha Juniora to jedno wielkie fiasko. Faktem jest, że jego wybór na prezydenta USA w 2000 roku wzbudził kontrowersje związane z poprawnością procesu liczenia głosów. Bush otrzymał ich mniej od swego kontrkandydata Ala Gore’a, jednak wygrał wybory, uzyskując większość głosów Kolegium Elektorów Stanów Zjednoczonych. W listopadzie 2004 roku Bush również wygrał stosunkowo niewielką przewagą, pokonując kandydata demokratów, Johna Kerry'ego i zasiadając w prezydenckim fotelu na kolejne cztery lata. Najnowsze dzieło Stone’a – niepoprawnego moralizatora – nie analizuje źródeł jego powodzenia. Umieszczając akcję filmu w czasie początkowej fazy walk w Iraku i wplatając w narrację liczne retrospekcje, reżyser bezkompromisowo obnaża słabość i nieudolność amerykańskiego prezydenta.
Kontrowersyjny kronikarz
Oliver Stone od lat przekonuje nas do swojej subiektywnej wersji historii Stanów Zjednoczonych. Wydarzenia, które w przeciągu ostatniego półwiecza kształtowały oblicze Ameryki, pozostawiły niezatarte piętno na samym twórcy. Stone doświadczał radości płynącej z powojennej prosperity, aktywnie wspierał hipisowski bunt, na własnej skórze doświadczył okrucieństw wojny wietnamskiej i poznał negatywne strony kariery w show-biznesie. Antywojenny tryptyk, na który złożyły się filmy „Pluton” (1986), „Urodzony 4 lipca” (1989) oraz „Pomiędzy niebem i ziemią” (1993), oskarżycielka elegia „JFK” (1991), będąca jawnym atakiem na CIA oraz wiceprezydenta Lyndona B. Johnsona stojących według reżysera za zamachem na Kennedy’ego, czy refleksyjny „Nixon” (1995), w którym Stone wziął niejako w obronę prezydenta uwikłanego w aferę Watergate, to w zasadzie filmowe przypowieści, za pomocą których Stone odwołuje się do niezmiennych prawd dotyczących ludzkiej natury i nieczystych mechanizmów polityki.
„W.” nie jest wyjątkiem od tej reguły. Jedyne, co różni go od (przyznaję, lepszych) poprzedników, to wyraźna obecność satyrycznej zjadliwości. Film jest bowiem „paszkwilem na odejście”, próbą rozrachunku z rządami prezydenta, którego gafy i towarzyskie wpadki wywoływały śmiech i niedowierzanie (a często zażenowanie) nie tylko Amerykanów.
Pożegnanie z Bushem
Najnowsza propozycja Olivera Stone’a zasługuje na uwagę przede wszystkim dzięki doskonałej obsadzie. Obok przekonującego Josha Brolina (którego ojciec, James Brolin, również wcielał się swego czasu w postać prezydenta Stanów Zjednoczonych – był Ronaldem Reaganem w miniserialu „The Reagans” Roberta Allana Ackermana z 2003 roku), w filmie wystąpili również: Thandie Newton (uderzająco podobna do Condoleezzy Rice), Richard Dreyfuss jako wiceprezydent Dick Cheney oraz Jeffrey Wright, wcielający się w postać sekretarza stanu Colina Powella. Występujący w roli seniorów rodu Ellen Burstyn (Barbara Bush) oraz James Cromwell tylko potwierdzają swoją wielką klasę. Wszyscy tworzą autentyczny, choć karykaturalny korowód otaczający wiecznie zdziwionego człowieka, który niczym Robin Hood (co dodatkowo podkreśla szyderczy muzyczny motyw przewodni) chce nieść światu pokój.
Patrząc na zachwyconego Busha, spijającego aplauz ze strony wyimaginowanej publiczności, pomyślałem o Rupercie Pupkinie (Robert De Niro), bohaterze „Króla komedii” Martina Scorsese (1983), którego największym marzeniem było zostać sławnym komikiem. Do dziś pamiętam scenę, w której Pupkin opowiada dowcip przed rozemocjonowaną publicznością, która jest jedynie malunkiem na tekturze. Gorzkie zakończenie filmu Scorsesego pokazywało degradację ludzkich marzeń. Finał „W.” przynosi zdziwioną minę Busha, wpatrzonego w mroczne niebo, z którego za żadne skarby nie chce spaść wyrzucona przed chwilą piłka. Pewnie podobne uczucie towarzyszyło cesarzowi z baśni Andersena na chwilę przed tym, gdy uświadomił sobie, że jest nagi.
Buntownik bez powodu?
Przytaczane przez Stone’a z chronologiczną dokładnością fakty z życia niegdysiejszego gubernatora stanu Teksas trudno uznać za materiał do skonstruowania obiektywnej biografii. Reżyser, podobnie jak dokumentalista Michael Moore, sprawnie manipuluje odczuciami widza, świadomie przejaskrawiając cechy kontrowersyjnego polityka i odwołując się jedynie do niechlubnych kart z jego życiorysu.
W maju 1968 roku Bush Junior został przyjęty do służby w lotnictwie Gwardii Narodowej Teksasu pomimo faktu, że w teście zdolności uzyskał najniższy akceptowalny wynik – 25%. Zdaniem jego zagorzałych krytyków, podczas służby cieszył się przywilejami wypływającymi z pozycji jego ojca, George’a H. W. Busha. Nie trafił także do Wietnamu, chociaż wielu z jego towarzyszy broni zostało tam wysłanych. W maju 1972 roku uzyskał przeniesienie do Gwardii Narodowej Alabamy, gdzie miał pracować przy kampanii wyborczej do senatu. Nie znaleziono jednak dowodów potwierdzających jego czynną służbę – zresztą już w sierpniu został zawieszony w czynnościach z powodu zlekceważenia obowiązkowych testów medycznych. Podczas studiów na Yale i Harvardzie, gdzie w niedługim czasie stał się uprzywilejowanym, lecz zmanierowanym, członkiem młodzieżowej elity, Bush często nadużywał alkoholu, szybko uzależniając się od napojów wyskokowych (swoją abstynencję zaczął deklarować dopiero w 1986 roku). W 1976 został nawet ukarany za jazdę w stanie upojenia alkoholowego, tracąc prawo jazdy na dwa lata. Po ukończeniu Uniwersytetu Harvarda Bush rozpoczął pracę w przemyśle naftowym w Teksasie, zajmując stanowiska kierownicze w kilku spółkach. Epizod ten Stone potraktował w filmie po macoszemu, skupiając się przede wszystkim na sportretowaniu Busha jako pracującego na platformie wiertniczej nieodpowiedzialnego lekkoducha.
Osią fabularną filmu Stone’a jest pokoleniowy konflikt między George’em a seniorem rodu Bushów (James Cromwell). Wieloletnia batalia o zdobycie ojcowskiego uznania nieustannie wiąże się z poszukiwaniem przez George’a sposobu samorealizacji oraz drogi wyjścia z cienia brata, Jeba (Jason Ritter). „Zachowuj się jak Bush” – ostre słowa ojca na każdym kroku przypominają krnąbrnemu synowi, iż wszystkie jego starania prowadzą do bolesnych rozczarowań. Niestety, mocno subiektywne spojrzenie Stone’a nie pozwala nam zrozumieć, co tak bardzo zafascynowało Laurę Welch (Elizabeth Banks) – o wyborcach już nie wspominając – w tym „diable w białym kapeluszu”, że zdecydowała się zostać jego żoną. Bo z pewnością nie skłonność Busha do alkoholu oraz jego totalny brak samokrytycyzmu.
Walker – Sportowiec z Teksasu
Film Olivera Stone’a obrazuje pokonywanie przez młodego Busha – często w sposób mimowolny i przypadkowy – kolejnych szczebli kariery. W ciekawy sposób ilustruje także rodzącą się w przyszłym prezydencie świadomość roli, którą, z woli Najwyższego, musi odegrać. Natchniony nauką wielebnego Earle’a Hudda (Stacy Keach) Bush staje się symbolicznym Walkerem, praworządnym, wolnym od nałogów człowiekiem, który triumfalnie zdobędzie zaufanie narodu amerykańskiego, stając się jednocześnie wyrazicielem jego woli. Można zaryzykować stwierdzenie, iż tak wizja stoi w sprzeczności z pierwszą sekwencją filmu, rozgrywającą się na boisku stadionu. Ta jednak zdaje się posiadać drugie dno: przybliżając widzowi pasję bohatera (w 1989 roku Bush zainwestował w drużynę baseballową Texas Rangers, sprzedaż udziałów w której przyniosła mu zysk rzędu 14 milionów dolarów), sygnalizuje równocześnie, iż swoją kandydaturę w wyścigu prezydenckim Bush traktuje w kategoriach sportu, w którym liczy się rywalizacja, uwielbienie publiczności i splendor połączony z dobrą zabawą.
Stone nie zostawia widzowi najmniejszych wątpliwości – rządy Busha Juniora to jedno wielkie fiasko. Faktem jest, że jego wybór na prezydenta USA w 2000 roku wzbudził kontrowersje związane z poprawnością procesu liczenia głosów. Bush otrzymał ich mniej od swego kontrkandydata Ala Gore’a, jednak wygrał wybory, uzyskując większość głosów Kolegium Elektorów Stanów Zjednoczonych. W listopadzie 2004 roku Bush również wygrał stosunkowo niewielką przewagą, pokonując kandydata demokratów, Johna Kerry'ego i zasiadając w prezydenckim fotelu na kolejne cztery lata. Najnowsze dzieło Stone’a – niepoprawnego moralizatora – nie analizuje źródeł jego powodzenia. Umieszczając akcję filmu w czasie początkowej fazy walk w Iraku i wplatając w narrację liczne retrospekcje, reżyser bezkompromisowo obnaża słabość i nieudolność amerykańskiego prezydenta.
Kontrowersyjny kronikarz
Oliver Stone od lat przekonuje nas do swojej subiektywnej wersji historii Stanów Zjednoczonych. Wydarzenia, które w przeciągu ostatniego półwiecza kształtowały oblicze Ameryki, pozostawiły niezatarte piętno na samym twórcy. Stone doświadczał radości płynącej z powojennej prosperity, aktywnie wspierał hipisowski bunt, na własnej skórze doświadczył okrucieństw wojny wietnamskiej i poznał negatywne strony kariery w show-biznesie. Antywojenny tryptyk, na który złożyły się filmy „Pluton” (1986), „Urodzony 4 lipca” (1989) oraz „Pomiędzy niebem i ziemią” (1993), oskarżycielka elegia „JFK” (1991), będąca jawnym atakiem na CIA oraz wiceprezydenta Lyndona B. Johnsona stojących według reżysera za zamachem na Kennedy’ego, czy refleksyjny „Nixon” (1995), w którym Stone wziął niejako w obronę prezydenta uwikłanego w aferę Watergate, to w zasadzie filmowe przypowieści, za pomocą których Stone odwołuje się do niezmiennych prawd dotyczących ludzkiej natury i nieczystych mechanizmów polityki.
„W.” nie jest wyjątkiem od tej reguły. Jedyne, co różni go od (przyznaję, lepszych) poprzedników, to wyraźna obecność satyrycznej zjadliwości. Film jest bowiem „paszkwilem na odejście”, próbą rozrachunku z rządami prezydenta, którego gafy i towarzyskie wpadki wywoływały śmiech i niedowierzanie (a często zażenowanie) nie tylko Amerykanów.
Pożegnanie z Bushem
Najnowsza propozycja Olivera Stone’a zasługuje na uwagę przede wszystkim dzięki doskonałej obsadzie. Obok przekonującego Josha Brolina (którego ojciec, James Brolin, również wcielał się swego czasu w postać prezydenta Stanów Zjednoczonych – był Ronaldem Reaganem w miniserialu „The Reagans” Roberta Allana Ackermana z 2003 roku), w filmie wystąpili również: Thandie Newton (uderzająco podobna do Condoleezzy Rice), Richard Dreyfuss jako wiceprezydent Dick Cheney oraz Jeffrey Wright, wcielający się w postać sekretarza stanu Colina Powella. Występujący w roli seniorów rodu Ellen Burstyn (Barbara Bush) oraz James Cromwell tylko potwierdzają swoją wielką klasę. Wszyscy tworzą autentyczny, choć karykaturalny korowód otaczający wiecznie zdziwionego człowieka, który niczym Robin Hood (co dodatkowo podkreśla szyderczy muzyczny motyw przewodni) chce nieść światu pokój.
Patrząc na zachwyconego Busha, spijającego aplauz ze strony wyimaginowanej publiczności, pomyślałem o Rupercie Pupkinie (Robert De Niro), bohaterze „Króla komedii” Martina Scorsese (1983), którego największym marzeniem było zostać sławnym komikiem. Do dziś pamiętam scenę, w której Pupkin opowiada dowcip przed rozemocjonowaną publicznością, która jest jedynie malunkiem na tekturze. Gorzkie zakończenie filmu Scorsesego pokazywało degradację ludzkich marzeń. Finał „W.” przynosi zdziwioną minę Busha, wpatrzonego w mroczne niebo, z którego za żadne skarby nie chce spaść wyrzucona przed chwilą piłka. Pewnie podobne uczucie towarzyszyło cesarzowi z baśni Andersena na chwilę przed tym, gdy uświadomił sobie, że jest nagi.
„W.”. Reż.: Oliver Stone. Scen.: Stanley Weiser. Obsada: Josh Brolin, James Cromwell, Richard Dreyfuss, Thandie Newton, Elizabeth Banks, Ellen Burstyn. Gatunek: biograficzny / dramat / satyra. USA / Hongkong / Niemcy / Wielka Brytania / Australia 2008, 129 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |