ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (134) / 2009

Mirella Siedlaczek-Mikoda,

O TYM, JAK MOCK SPOTYKA ALTER EGO

A A A
Wrocławsko-lwowskie śledztwo to ściema

Wypada od razu uprzedzić czytelnika tej recenzji, że choć będę się starała nie ujawniać zbyt wielu z niespodzianek przygotowanych przez Autora, zwłaszcza sugerować, kto jest sprawcą, kilka wątków musi zostać nieco odkrytych. Radzę więc czytać z ostrożnością, a po przeczytaniu zapomnieć szczegóły. Mimo malkontenckiego tonu polecam lekturę „Głowy Minotaura”, niekoniecznie kupno, można poczekać na gest ze strony biblioteki albo wysępić od znajomych. Ale przeczytać warto.

Na okładce autor zapowiada śledztwo toczące się we Wrocławiu i we Lwowie, co jest pewną przesadą, gdyż tytułowy Minotaur – morderca dziewic, więcej ma wspólnego ze Lwowem niż ze stolicą Dolnego Śląska. Powieść rozpoczyna się od części „Wejście do labiryntu”, która przenosi czytelnika do Lwowa. Miasta-legendy dla współczesnego pokolenia, dla pisarza znanego zresztą również z przekazów, o czym świadczy dedykacja Mojemu śp. Wujowi Michałowi Obłąkowi, który pierwszy opowiedział mi o Lwowie swojej młodości. We Lwowie, jak wiadomo, kobiety były najpiękniejsze, wieczory najbardziej romantyczne, a mężczyźni najbardziej męscy. Łatwiej zmitologizować świat utracony niż przyznać, że oprócz kawiarni jest jeszcze dyskurs ciasnych zaułków. Autor nie omieszkał wpleść w akcję słynnych lwowskich matematyków.

Rzecz jasna kryminał nadaje się doskonale do nastrojowego przedstawienia ponurej strony miasta. Jak na czarny kryminał przystało – jedyny sprawiedliwy musi mieć wtyczki w środowisku niezbyt praworządnych obywateli. Nowy bohater – komisarz Edward Popielski, ma poważanie u baciarów, żaden nie ośmiela się go zaczepić, co najwyżej przesyłają ostrzeżenia. Autor drobiazgowo, na miarę powieści rzecz jasna, charakteryzuje kodeks honorowy bandyckiej braci. Na pierwszych stronach okazuje się jednak, że komisarz nie zamierza podjąć śledztwa w sprawie zamordowanego dziecka, a zaniechanie to tłumaczy przeskok do przeszłości. Do tej pory komisarz znany był ze swej nieustępliwości w tropieniu przestępców, konieczne są zatem wyjaśnienia. „Opowiedziałbym ci wszystko, Lodziu, ale to okropnie długa historia” (s. 19), „A zatem zacznij ab ovo (…). Najlepiej od tego śląskiego miasta i kwadratowego Ślązaka, którego nazywasz swoim przyjacielem, a którego ja nigdy do końca nie polubiłam…” (s. 20). Po czym następuje zwrot do 1 stycznia 1937 roku, gdy Mock musi w ekspresowym tempie wytrzeźwieć, a widok zmasakrowanych zwłok przyspiesza powrót do rzeczywistości. Kariera Eberharda została przyhamowana, przeszedł z policji kryminalnej do Abwehry, niemieckiego wywiadu wojskowego, co można potraktować jako próbę znalezienia bezpieczniejszej przystani. Chciał uniknąć kontaktu z polityką, co nie mogło się udać.

We Lwowie tajemnicze morderstwa rozpoczęły się kilka lat wcześniej, pseudonim sprawcy wymyślił sam Popielski. Mock wkracza do sprawy, gdy morderca zaczyna działać na jego terenie. Były dyrektor kryminalny starzeje się, mniej czasu spędza we wrocławskich przybytkach rozkoszy, więcej z żoną, Karen. Dlatego jeden z jego nowych współpracowników zauważa z niechęcią, że „zamiast skacowanego jegomościa z przekrwionymi oczami, otyłego dandysa, pachnącego jeszcze dymem cygar i perfumami niezliczonych kochanek, widział teraz przed sobą zdrowego mężczyznę o sporej, ale wcale nie nadmiernej tuszy, pachnącego mrozem, wiatrem i drogą wodą kolońską” (s. 86). Jest w wyjątkowo dobrej formie psychicznej i fizycznej, z ciekawością i raczej bez uprzedzeń podchodzi do podróży do Lwowa. Choć należy przyznać, że to Katowice bardziej przypominają mu jego ukochany Breslau.

Trafił swój na swego, czyli o powieściowym przyciąganiu się podobieństw

W pociągu do Krakowa Mock poznaje Popielskiego, pierwsze wrażenie nie jest najlepsze, lecz już po „drugim rzucie oka” swój rozpoznaje swego. Komisarz Edward Popielski i nasz bohater szybko znajdują wspólny język, odkrywając, że łączy ich pociąg do starożytności i kobiecego ciała. Tej drugiej pasji oddają się zresztą wspólnie podczas przejazdu koleją do Katowic w towarzystwie dam o nader swobodnych obyczajach, którymi się wymieniają (obrzydliwie szowinistyczny fragment). Popielski ma w sobie więcej łagodności w kontaktach prywatnych, więcej skrupułów w stosowaniu metod podobnych do imadła Mocka. Lecz w obliczu zagrożenia, które realnie czyha na jego córkę, uroczą, rozflirtowaną Ritę, traci je i bezlitośnie traktuje nieszczęsnego adoratora. Nie udaje mu się jednak zapobiec cierpieniu Rity i za wymierzenie sprawiedliwości mordercy przyjdzie zapłacić mu milczeniem. Ale do czasu... Zdradza Mockowi swoją tajemnicę oraz przeczucia nabyte w nader dziwnych okolicznościach, które ten jako racjonalista traktuje mniej poważnie. Mock z kolei pomoże Lwowiakowi w zniszczeniu wroga. Dla czytelnika zastąpienie Mocka Popielskim nie jest szokiem, ani dyskomfortem, raczej łagodną zmianą dekoracji. Być może zapowiedzią lwowskiego cyklu retrokryminałów?

O rozchodzeniu się szwów słów kilka

W tym miejscu przyszły czytelnik powieści Krajewskiego winien ponownie zastanowić się nad dalszą lekturą tej recenzji, gdyż aby zdradzić powody swojej krytyki, muszę odsłonić nieco meandry akcji. Zacznę od kręcenia nosem na dawkę okrucieństwa – krew leje się strumieniami, nawet początkowa scena – odnalezienia ciała dziecka, choć specjalnie nieistotna dla dalszych wydarzeń, chyba że jako motywacja pierwotnej decyzji Popielskiego o niepodejmowaniu śledztwa, niesie w sobie pokaźny ładunek drastyczności. Morderstwa są coraz bardziej wymyślne, tytułowy Minotaur gwałci dziewice i wygryza im kawałek twarzy.

Po drugie – zbiegi okoliczności, które posuwają akcję do przodu – jak na przykład sąsiedztwo kryjówki Minotaura z miejscem wyznaczonej schadzki innego z bohaterów. Podobnie wcześniej, spośród przesłuchanych fiakrów informacje ważne dla śledztwa skrywa ostatni z nich, indagowany osobiście przez Mocka, który tego nie planował, ale chciał uniknąć nudnej wizyty. Czasem też okazuje się, że policjanci byli o krok od przestępcy, ale on zdołał ich wyprzedzić. Jako nieprawdopodobieństwo charakterystyczne dla wielu filmów i powieści należy potraktować scenę, w której morderca, albo w tym przypadku – jego psychopatyczny patron, spowiada się ze swoich poczynań ścigającemu go detektywowi, bo albo chce go uśmiercić i wie, że tenże mu nie zagrozi, albo – tak jak tutaj – chce go zobowiązać do milczenia. Litości, nie sądzę, żeby mordercy tak często mieli skłonności do perorowania. U Krajewskiego mamy do czynienia z typem, który chlubi się swoją inteligencją, jednak fakt, że Popielski dał się tak podejść i zaszantażować, umniejsza mój podziw dla łysego komisarza.
Marek Krajewski: „Głowa Minotaura. Lwowskie śledztwo Eberharda Mocka”. Warszawa 2009 [seria: Mroczna Seria].