
„DZIEWCZYNA Z PERŁĄ”: ŚWIATŁO I MILCZENIE
A
A
A
„Przedstawić piękno ciała znaczy dla malarza odpowiedzieć czy to na wymagania natury, czy na pytania teorii: czym jest piękno? Kiedy jest rozpoznawalne? Jaka praktyka – jakie kanony, gusta i obyczaje społeczne pozwalają orzec o ciele, że jest piękne? Jak obraz piękna zmienia się w czasie, a jak w stosunku mężczyzny do kobiety?” – te i wiele innych pytań dotyczących postrzegania piękna unaocznianego w sztuce stawia w swej „Historii piękna” Umberto Eco. Idąc za jego myślą, można by się zastanowić, na ile gusta twórców są kształtowane przez obowiązujący w danym okresie kanon malarski, a na ile przez ich osobiste preferencje? Pytanie to nabiera szczególnego znaczenia chociażby w kontekście portretów „kobiet Leonarda” – nieuchwytnych i nieczytelnych, na swój sposób podkreślających niepoddający się jednoznacznym „proporcjom” charakter natury kobiecej.
Leonardowską galerię kobiecych spojrzeń wzbogacił artysta tworzący później niż mistrz renesansu, holenderski malarz Vermeer van Delft. Jego „Dziewczyna z perłą” oraz „Gioconda” Leonarda to bardzo chętnie porównywane przez specjalistów dwa najbardziej zagadkowe portrety w historii malarstwa. Ich niesprecyzowane piękno, pewna androgyniczność oraz ukryta w spojrzeniach sportretowanych postaci tajemnica powodują, iż trudno się powstrzymać od spekulacji dotyczących powstania portretów. Co powodowało artystami, kiedy je tworzyli? Kto został na nich uwieczniony? Jakie emocje towarzyszyły aktowi tworzenia? Pytania te nurtują zarówno przypadkowych widzów, jak i znawców sztuki.
W pewien sposób obraz pozwala uczestniczyć w doświadczeniu widzialnego świata, jaki był udziałem artysty. Czasem pozwala też puścić wodze fantazji i stworzyć wspaniałą opowieść. Tak stało się w przypadku Tracy Chevalier i jej debiutu literackiego zainspirowanego dziełem Vermeera, który stał się kanwą pierwszego filmu Petera Webbera. „Pewnego ranka – wyjaśnia pisarka – leżałam w łóżku, przyglądając się twarzy tej dziewczyny, kiedy nagle naszła mnie myśl: Co Vermeer jej zrobił, że jednocześnie wygląda na szczęśliwą i smutną? W ciągu trzech dni wymyśliłam całą historię… Wyczytałam ją z twarzy dziewczyny”.
Nad tym, kim była dziewczyna uwieczniona na najbardziej tajemniczym i niezwykłym płótnie holenderskiego złotego wieku, zastanawia się wielu. Hipotezy są różne, choć żadna z nich nie jest wystarczająco satysfakcjonująca czy prawdopodobna – w przeciwieństwie do historii opowiedzianej przez Tracy Chevalier, tak sugestywnej, że może najbardziej bliskiej prawdzie?
Większość kobiecych portretów Vermeera wpisuje się w swego rodzaju nurt piękna praktycznego. „Dziewczyna z perłą” wyróżnia się przede wszystkim tajemniczością i psychologizmem. Ten rodzaj malarskiego spojrzenia przywodzi na myśl charakterystyczny dla okresu manieryzmu, choć nie tylko, rodzaj zderzenia konkretnej, namacalnej wręcz przestrzeni z nieokreślonym charakterem kobiecego piękna. Nie bez znaczenia dla tego typu malarstwa były wydarzenia związane z reformacją oraz ogólne przemiany obyczajów na przełomie XVI i XVII wieku. Obraz kobiety zmienił się zwłaszcza w Holandii: dotychczas najczęściej rozebrana, z nagiej kusicielki przeobraziła się w pełni ubraną gospodynię. To właśnie w Holandii – z jednej strony poddanej surowej kalwińskiej moralności, z drugiej mieszczańskiemu wyemancypowanemu obyczajowi – rodzi się koncepcja piękna praktycznego. Kobiety na dziełach holenderskich mistrzów mogą być piękne i zmysłowe, nie wychodząc przy tym z roli dobrych gospodyń. „Dziewczyna z perłą” jest tu chlubnym wyjątkiem. Ubierając ją w turban, Vermeer dodał jej egzotyki, pozbawił praktycznego wymiaru, jaki mają inne jego dzieła, na przykład „Mleczarka” czy „Kobieta przy oknie”. „Dziewczyna z perłą” jest równocześnie pełna erotycznego napięcia, wyjątkowej zmysłowości oraz delikatności i niewinności.
W drugiej połowie XVI wieku nastąpiło jednoznaczne rozgraniczenie sztuki holenderskiej i sztuki flamandzkiej, idące w parze z ustaleniem się specyfiki obu narodowości. W 1581 roku w północnej, protestanckiej części Niderlandów doszło do powstania przeciwko katolickim Habsburgom, a w konsekwencji do narodzin w 1588 roku niepodległego państwa. Początkowo kraj ten nazywano Republiką Zjednoczonych Prowincji Niderlandów, a następnie Holandią. Państwo to oparło swój byt na handlu morskim, co nie było bez znaczenia dla sztuki. W pozostającej pod wpływem Hiszpanii Flandrii sztukę determinował katolicyzm ze swymi biblijnymi tematami; w Holandii kostyczny protestantyzm kazał skupić się na tematach praktycznych. Flamandzka sztuka kościelno-dynastyczna została przeciwstawiona holenderskiej sztuce mieszczańskiej. To właśnie mieszczaństwo, wyznające kalwinizm i zajmujące się w dużej mierze handlem, sprawowało w Holandii mecenat sztuki. W związku z zakazami religii, nie istniało zapotrzebowanie na dzieła służące ozdobie świątyń, co obok braku obecności dworu królewskiego spowodowało, że głównym odbiorcą dzieł sztuki w Holandii stało się szybko bogacące się kupiectwo. A ponieważ były to czasy dobrobytu dzisiejszej Belgii i Holandii, czasy handlu z zamorskimi krajami i kolonizacji Ameryki, wzrastający dobrobyt w środowiskach handlowych i przemysłowych Holandii wymagał ozdoby życia, co zaowocowało zwróceniem się artystów w kierunku tematyki rodzajowej, portretów i krajobrazów.
Mimo iż purytanizm protestancki ograniczał tematy malarskie, nie godząc się na barok w stylu włoskim czy flamandzkim, holenderscy twórcy wypracowali własny styl. W XVII wieku wywodząca się z dawniejszych tradycji szkoła holenderska uzyskuje światową rangę. Malarstwo tego okresu stanowi synonim złotego wieku sztuki holenderskiej. Nie tylko jednak zajmowało w XVII wieku czołową pozycję w sztuce tego kraju, ale i odegrało jedną z głównych ról w nowożytnej historii sztuki. Wysoki poziom kultury mieszczańskiej narzucał szerokie zamówienia i preferencję określonych gatunków malarstwa na użytek wnętrz domowych, co zaowocowało niespotykaną dotąd tematyką scen odzwierciedlających życie codzienne. Sceny te, malowane z zachowaniem zasad realizmu, stanowią do dziś doskonałą dokumentację ikonograficzną wnętrz mieszczańskich tego okresu. Szczególnie bujnie rozwijało się też malarstwo portretowe zarówno w realizacjach indywidualnych, jak i w portretach zbiorowych, inicjowanych zazwyczaj przez korporacje byłych oficerów lub patronów instytucji charytatywnych.
Na tym tle przypadająca na drugą połowę XVII wieku działalność Vermeera van Delft, drugiego obok Rembrandta najbardziej znaczącego malarza tego okresu, wyróżnia się przede wszystkim statycznymi scenami domowymi, których bohaterkami są kobiety ukazane w rozmaitych sytuacjach. Vermeer malował przede wszystkim sceny rodzajowe lub widoki swego rodzinnego miasta. To do nich nawiązują twórcy filmowej „Dziewczyny z perłą”, budując nastrój przestrzeni na wzór dzieł artysty. Niewielkie w wymiarach obrazy Vermeera odznaczały się staranną obserwacją modela, światła i głębi. Ich koloryt jest na ogół stonowany i spokojny, barwy nieco wytłumione, często monochromatyczne, utrzymane w odcieniach brązu, rozjaśnianych światłem mającym często naturalne źródło. Chętnie wykorzystywany przez malarza motyw okna, będącego źródłem światła, pozwalał uzyskać kontrast między zacienionym pomieszczeniem a stojącą przy nim oświetloną postacią. Znakomicie operujący kolorem twórca niemal nie uznawał cienia. Z wyrafinowaną doskonałością odtwarzał materię szat i fakturę malowanych przedmiotów. Grę światła doprowadził do perfekcji, szczególną uwagę zwracając na jego tony. Nie bez znaczenia był tu ogromny wpływ, jak wywarł na sztukę holenderską Caravaggio. Każdy z ówczesnych obrazów to osobne studium światła. Jednak charakterystyczny dla Caravaggia wyraźny kontrast światła i cienia u Vermeera łagodzony jest brakiem czerni.
To, co zachwyca przy analizowaniu malarstwa nie tylko tego okresu, a co niewątpliwie udało się uchwycić twórcom filmu, to malarski warsztat pracy. Dziś farby wyciskamy z gotowych tubek i ewentualnie mieszamy na palecie kolory. Wówczas artyści musieli postępować według określonych reguł; samo przygotowanie farb wymagało codziennej pracy i wiedzy na temat właściwości poszczególnych pigmentów. Paleta Vermeera, podobnie jak i wielu współczesnych mu malarzy, była bardzo ograniczona. W jego dziełach znaleziono w sumie tylko dwadzieścia różnych pigmentów, z czego dwunastu używał w miarę często. Na początku swojej drogi twórczej malarz chętnie posługiwał się tak zwanymi impastami – grubo nakładaną pędzlem lub szpachlą farbą. Z czasem jednak, wraz z przejściem do tematyki rodzajowej, stosował je bardziej wybiórczo, aż do lat sześćdziesiątych XVII wieku, kiedy to powierzchnia jego obrazów staje się bardziej „gładka”, a farba jest nakładana cienko, przezroczystymi lub półprzezroczystymi warstwami.
Wszystkie te niuanse malarskiego warsztatu odnajdziemy w filmie Petera Webbera, jeśli nie w warstwie fabularnej, to z pewnością w obrazie, stylizowanym jednocześnie na malarstwo tamtego okresu. Vermeerowskie sceny rodzajowe, przedstawiane zazwyczaj w mieszczańskich wnętrzach, zapewne wzorowanych na domu samego artysty, stanowią idealną inspirację dla scenografii filmowej. Nie jest to jednak scenografia będąca jedynie tłem dla fikcyjnych wydarzeń inspirowanych bardziej obrazem, którego film dotyczy, aniżeli życiem samego twórcy, o którym wiadomo niewiele.
Johannes Vermeer (1632 – 1675) był synem właściciela gospody i handlarza sztuką. W 1653 roku poślubił Katarzynę Bolnes pochodzącą z bogatej, szanowanej katolickiej rodziny i zamieszkał w domu jej matki, Marii Thins. Niemal całe swoje krótkie życie spędził w Delft, mieście słynącym z wyrobu charakterystycznych, niebiesko-białych kafelków, w XVII wieku podzielonym wyraźną linią porządku społecznego, oddzielającego katolików od protestantów, w którym malarstwo, jak zresztą w całych Niderlandach, było dość popularnym sposobem zarabiania na życie. Vermeer nie był jedynym artystą w tym mieście, ale jego twórczość wyraźnie odcina się od dzieł malarzy mu współczesnych. Niestety przedłużający się konflikt z Francją doprowadził do załamania rynku sztuki, co spowodowało nie tylko w przypadku Vermeera coraz większe popadanie w długi i nędzę. Pozostawił po sobie jedenaścioro dzieci, masę długów i mniej niż pięćdziesiąt płócien, z których po dziś dzień zachowało się około trzydzieści.
Za życia podziwiany był wyłącznie za warsztat; odkryto go na nowo w XIX wieku, a w pełni doceniono dopiero w dwudziestym. Wówczas okrzyknięto go malarzem światła i mistrzem nastroju, potrafiącym w najsubtelniejszy sposób wydobywać myśli i uczucia osób portretowanych za pomocą pedantycznej wręcz stylizacji, czego „Dziewczyna z perłą” jest najlepszym dowodem. Ernest Gombrich napisał niegdyś, że: „Jego obrazy to właściwie martwe natury z postaciami ludzkimi”. Należałoby jednak dodać, że w przypadku niektórych obrazów są to martwe natury z duszą.
Do podobnego wniosku można dojść, oglądając film Webbera. Każdy jego kadr stanowi bowiem osobne dzieło sztuki – wyodrębniony i oprawiony w ramy mógłby zawisnąć w muzeach obok największych dzieł mistrzów holenderskich. Operator Eduardo Serra używa kamery niczym pędzla. W kanałach niczym w starym lustrze odbijają się zmurszałe kamienice. Targ mięsny, mroczne wnętrza domostw, wszystko – niczym dzieła samego mistrza – dopracowane zostało w najdrobniejszych szczegółach i ukryte w półcieniu tak charakterystycznym dla malarstwa tamtej epoki. Każde niemal ujęcie wystylizowane zostało na obraz. Po mistrzowsku odtworzony został sposób postrzegania otaczającej malarza rzeczywistości oraz specyficzny nastrój, dzięki któremu niczym za dotknięciem pędzla przenosimy się do siedemnastowiecznego Delft, miasta spokojnego, zadbanego, o szerokich ulicach i domach z dużymi oknami.
Reżyser opowiada swą historię właściwie wyłącznie za pomocą obrazu. Dialogi są tu ograniczone do minimum, co podkreśla siłę samego malarstwa, a jednocześnie pozwala niezwykle sugestywnie budować klimat fascynacji, pożądania, niespełnienia… Mistrzowsko zaaranżowana i zagrana została scena przekłuwania ucha bohaterki kolczykiem z perłą. Wyjątkowa intymność i niemal namacalne erotyczne napięcie między bohaterami narasta bez słów, w samych tylko gestach i spojrzeniach, podczas gdy perła jako symbol dobrobytu w uchu służącej nabiera dodatkowego znaczenia. W zasadzie wszystkie najistotniejsze sceny filmu rozgrywają się w ciszy. Jak pisał John Berger: „W oryginalnym dziele milczenie i bezruch przenikają konkretny materiał, farbę, która umożliwia śledzenie następujących po sobie gestów malarza”.
W filmie Webbera nie tylko dane jest nam obcowanie z materią malarską, z pustym obrazem złożonym z odpowiednio dobranych barwników i detali, ale i możliwość wypełnienia miejsc niedopowiedzianych, nazwania tego, co nienazwane. I to nie tylko na poziomie emocji bohaterów, ale również naszego wyobrażenia o tamtym świecie. Chłoniemy go w całej okazałości, podobnie jak świat malarza chłonie tytułowa bohaterka (grana przez zjawiskową Scarlett Johansson, ucieleśniającą zastygłe w czasie modelki uwiecznione na obrazach Vermeera).
Za pośrednictwem obrazu ukazane zostało to, co nieobecne. Podobnie jak obraz malarski, który trwając dłużej niż przedstawiana na nim rzecz, ukazuje niegdysiejszą rzeczywistość oraz sposób, w jaki ją postrzegano, obraz filmowy przybliża nam ów świat. Gdy patrzymy na dzieło w muzeum, moment historyczny, w którym obraz powstawał, znajduje się dosłownie przed naszymi oczyma, pozostając jednocześnie wynikiem wizji wykonawcy. Żaden inny rodzaj tekstów kultury nie niesie tak bezpośredniego świadectwa o świecie, który otaczał twórców minionych epok. Nie inaczej jest z „Dziewczyną z perłą”, zarówno tą Vermeerowską, jak i tą Webberowską. I nie bez znaczenia pozostaje fakt, iż właściwie nie jest nam dane zgłębienie tajemnicy życia artysty. Przynajmniej nie w taki sposób, w jaki pozwalali na to twórcy biografii innych wielkich artystów. Vermeer (w tej roli Colin Firth) pozostaje postacią nieodgadnioną. Ważniejsza od faktów jest tu zarówno relacja malarza i jego muzy, stanowiąca trzon fikcyjnej historii napisanej pod wpływem samego obrazu, jak i niezwykle malarska wizja ich otoczenia.
Cały film charakteryzuje tajemniczość. Nic nie jest tu dopowiedziane do końca. Istotniejszy od historycznych faktów, których nawet biografowie Vermeera znają niewiele, jest dla twórców sam akt powstawania dzieła, atmosfera panująca w pracowni, tłumione, a jednocześnie narastające emocje, erotyczne napięcie miedzy artystą a jego muzą, niezwykle subtelne i jednocześnie intensywne, gesty, muśnięcia, spojrzenia – intrygujące w krępującym kostiumie sztywnych konwenansów. Targany namiętnościami, w zdominowanym przez rozhisteryzowaną małżonkę i kostyczną teściową domu, nierozumiany przez najbliższe otoczenie, Vermeer odnajduje pokrewną duszę we wrażliwej służącej. Będąc pod wrażeniem jej niezwykłej intuicji i fascynacji sztuką, wciąga ją w swój świat tak głęboko, że w końcu stworzony przez niego portret pochłonie jej ciało i duszę.
W historii kina pojawiały się rozmaite dzieła inspirowane samym malarstwem lub życiem jego twórców, rzadko jednak zdarza się film, który wartością artystyczną i estetyczną dorównuje dziełom największych klasyków malarstwa. Właściwie można by w odniesieniu zarówno do filmu Webbera, a przede wszystkim do scen malowania portretu, jak i do dzieła Vermeera przytoczyć myśl Paula Cézanne’a: „Minęła jedna chwila w życiu świata! Namalować ją w całej jej realności i zapomnieć o wszystkim dla niej! Stać się tą chwilą, być czułą błoną… Dać obraz tego, co widzimy, zapominając wszystko to, co pojawiło się przed nami…”.
„Dziewczyna z perłą” jest filmem przede wszystkim do podziwiania i odczuwania. W tym tkwi jego siła. Nie zarzuca nas informacjami, nie zmusza do analizowania tego, co widzimy na ekranie. Przez 95 minut seansu przechadzamy się ulicami siedemnastowiecznego Delft, wystylizowanego na obraz z epoki z wyjątkowym wyczuciem i znajomością tematu. Zanim zainteresował się filmem, reżyser studiował historię sztuki, a jego specjalizacją było właśnie malarstwo holenderskie i flamandzkie. Przy pomocy znakomitego operatora (który za ten obraz obsypany został deszczem nagród) Webber stworzył dzieło przenoszące nas do estetycznego raju, po wyjściu z którego (zgodzę się tu z większością opinii wygłaszanych po wejściu filmu na ekrany kin) myśląc o dziele Vermeera, już zawsze będziemy widzieć twarz Scarlett Johansson.
Leonardowską galerię kobiecych spojrzeń wzbogacił artysta tworzący później niż mistrz renesansu, holenderski malarz Vermeer van Delft. Jego „Dziewczyna z perłą” oraz „Gioconda” Leonarda to bardzo chętnie porównywane przez specjalistów dwa najbardziej zagadkowe portrety w historii malarstwa. Ich niesprecyzowane piękno, pewna androgyniczność oraz ukryta w spojrzeniach sportretowanych postaci tajemnica powodują, iż trudno się powstrzymać od spekulacji dotyczących powstania portretów. Co powodowało artystami, kiedy je tworzyli? Kto został na nich uwieczniony? Jakie emocje towarzyszyły aktowi tworzenia? Pytania te nurtują zarówno przypadkowych widzów, jak i znawców sztuki.
W pewien sposób obraz pozwala uczestniczyć w doświadczeniu widzialnego świata, jaki był udziałem artysty. Czasem pozwala też puścić wodze fantazji i stworzyć wspaniałą opowieść. Tak stało się w przypadku Tracy Chevalier i jej debiutu literackiego zainspirowanego dziełem Vermeera, który stał się kanwą pierwszego filmu Petera Webbera. „Pewnego ranka – wyjaśnia pisarka – leżałam w łóżku, przyglądając się twarzy tej dziewczyny, kiedy nagle naszła mnie myśl: Co Vermeer jej zrobił, że jednocześnie wygląda na szczęśliwą i smutną? W ciągu trzech dni wymyśliłam całą historię… Wyczytałam ją z twarzy dziewczyny”.
Nad tym, kim była dziewczyna uwieczniona na najbardziej tajemniczym i niezwykłym płótnie holenderskiego złotego wieku, zastanawia się wielu. Hipotezy są różne, choć żadna z nich nie jest wystarczająco satysfakcjonująca czy prawdopodobna – w przeciwieństwie do historii opowiedzianej przez Tracy Chevalier, tak sugestywnej, że może najbardziej bliskiej prawdzie?
Większość kobiecych portretów Vermeera wpisuje się w swego rodzaju nurt piękna praktycznego. „Dziewczyna z perłą” wyróżnia się przede wszystkim tajemniczością i psychologizmem. Ten rodzaj malarskiego spojrzenia przywodzi na myśl charakterystyczny dla okresu manieryzmu, choć nie tylko, rodzaj zderzenia konkretnej, namacalnej wręcz przestrzeni z nieokreślonym charakterem kobiecego piękna. Nie bez znaczenia dla tego typu malarstwa były wydarzenia związane z reformacją oraz ogólne przemiany obyczajów na przełomie XVI i XVII wieku. Obraz kobiety zmienił się zwłaszcza w Holandii: dotychczas najczęściej rozebrana, z nagiej kusicielki przeobraziła się w pełni ubraną gospodynię. To właśnie w Holandii – z jednej strony poddanej surowej kalwińskiej moralności, z drugiej mieszczańskiemu wyemancypowanemu obyczajowi – rodzi się koncepcja piękna praktycznego. Kobiety na dziełach holenderskich mistrzów mogą być piękne i zmysłowe, nie wychodząc przy tym z roli dobrych gospodyń. „Dziewczyna z perłą” jest tu chlubnym wyjątkiem. Ubierając ją w turban, Vermeer dodał jej egzotyki, pozbawił praktycznego wymiaru, jaki mają inne jego dzieła, na przykład „Mleczarka” czy „Kobieta przy oknie”. „Dziewczyna z perłą” jest równocześnie pełna erotycznego napięcia, wyjątkowej zmysłowości oraz delikatności i niewinności.
W drugiej połowie XVI wieku nastąpiło jednoznaczne rozgraniczenie sztuki holenderskiej i sztuki flamandzkiej, idące w parze z ustaleniem się specyfiki obu narodowości. W 1581 roku w północnej, protestanckiej części Niderlandów doszło do powstania przeciwko katolickim Habsburgom, a w konsekwencji do narodzin w 1588 roku niepodległego państwa. Początkowo kraj ten nazywano Republiką Zjednoczonych Prowincji Niderlandów, a następnie Holandią. Państwo to oparło swój byt na handlu morskim, co nie było bez znaczenia dla sztuki. W pozostającej pod wpływem Hiszpanii Flandrii sztukę determinował katolicyzm ze swymi biblijnymi tematami; w Holandii kostyczny protestantyzm kazał skupić się na tematach praktycznych. Flamandzka sztuka kościelno-dynastyczna została przeciwstawiona holenderskiej sztuce mieszczańskiej. To właśnie mieszczaństwo, wyznające kalwinizm i zajmujące się w dużej mierze handlem, sprawowało w Holandii mecenat sztuki. W związku z zakazami religii, nie istniało zapotrzebowanie na dzieła służące ozdobie świątyń, co obok braku obecności dworu królewskiego spowodowało, że głównym odbiorcą dzieł sztuki w Holandii stało się szybko bogacące się kupiectwo. A ponieważ były to czasy dobrobytu dzisiejszej Belgii i Holandii, czasy handlu z zamorskimi krajami i kolonizacji Ameryki, wzrastający dobrobyt w środowiskach handlowych i przemysłowych Holandii wymagał ozdoby życia, co zaowocowało zwróceniem się artystów w kierunku tematyki rodzajowej, portretów i krajobrazów.
Mimo iż purytanizm protestancki ograniczał tematy malarskie, nie godząc się na barok w stylu włoskim czy flamandzkim, holenderscy twórcy wypracowali własny styl. W XVII wieku wywodząca się z dawniejszych tradycji szkoła holenderska uzyskuje światową rangę. Malarstwo tego okresu stanowi synonim złotego wieku sztuki holenderskiej. Nie tylko jednak zajmowało w XVII wieku czołową pozycję w sztuce tego kraju, ale i odegrało jedną z głównych ról w nowożytnej historii sztuki. Wysoki poziom kultury mieszczańskiej narzucał szerokie zamówienia i preferencję określonych gatunków malarstwa na użytek wnętrz domowych, co zaowocowało niespotykaną dotąd tematyką scen odzwierciedlających życie codzienne. Sceny te, malowane z zachowaniem zasad realizmu, stanowią do dziś doskonałą dokumentację ikonograficzną wnętrz mieszczańskich tego okresu. Szczególnie bujnie rozwijało się też malarstwo portretowe zarówno w realizacjach indywidualnych, jak i w portretach zbiorowych, inicjowanych zazwyczaj przez korporacje byłych oficerów lub patronów instytucji charytatywnych.
Na tym tle przypadająca na drugą połowę XVII wieku działalność Vermeera van Delft, drugiego obok Rembrandta najbardziej znaczącego malarza tego okresu, wyróżnia się przede wszystkim statycznymi scenami domowymi, których bohaterkami są kobiety ukazane w rozmaitych sytuacjach. Vermeer malował przede wszystkim sceny rodzajowe lub widoki swego rodzinnego miasta. To do nich nawiązują twórcy filmowej „Dziewczyny z perłą”, budując nastrój przestrzeni na wzór dzieł artysty. Niewielkie w wymiarach obrazy Vermeera odznaczały się staranną obserwacją modela, światła i głębi. Ich koloryt jest na ogół stonowany i spokojny, barwy nieco wytłumione, często monochromatyczne, utrzymane w odcieniach brązu, rozjaśnianych światłem mającym często naturalne źródło. Chętnie wykorzystywany przez malarza motyw okna, będącego źródłem światła, pozwalał uzyskać kontrast między zacienionym pomieszczeniem a stojącą przy nim oświetloną postacią. Znakomicie operujący kolorem twórca niemal nie uznawał cienia. Z wyrafinowaną doskonałością odtwarzał materię szat i fakturę malowanych przedmiotów. Grę światła doprowadził do perfekcji, szczególną uwagę zwracając na jego tony. Nie bez znaczenia był tu ogromny wpływ, jak wywarł na sztukę holenderską Caravaggio. Każdy z ówczesnych obrazów to osobne studium światła. Jednak charakterystyczny dla Caravaggia wyraźny kontrast światła i cienia u Vermeera łagodzony jest brakiem czerni.
To, co zachwyca przy analizowaniu malarstwa nie tylko tego okresu, a co niewątpliwie udało się uchwycić twórcom filmu, to malarski warsztat pracy. Dziś farby wyciskamy z gotowych tubek i ewentualnie mieszamy na palecie kolory. Wówczas artyści musieli postępować według określonych reguł; samo przygotowanie farb wymagało codziennej pracy i wiedzy na temat właściwości poszczególnych pigmentów. Paleta Vermeera, podobnie jak i wielu współczesnych mu malarzy, była bardzo ograniczona. W jego dziełach znaleziono w sumie tylko dwadzieścia różnych pigmentów, z czego dwunastu używał w miarę często. Na początku swojej drogi twórczej malarz chętnie posługiwał się tak zwanymi impastami – grubo nakładaną pędzlem lub szpachlą farbą. Z czasem jednak, wraz z przejściem do tematyki rodzajowej, stosował je bardziej wybiórczo, aż do lat sześćdziesiątych XVII wieku, kiedy to powierzchnia jego obrazów staje się bardziej „gładka”, a farba jest nakładana cienko, przezroczystymi lub półprzezroczystymi warstwami.
Wszystkie te niuanse malarskiego warsztatu odnajdziemy w filmie Petera Webbera, jeśli nie w warstwie fabularnej, to z pewnością w obrazie, stylizowanym jednocześnie na malarstwo tamtego okresu. Vermeerowskie sceny rodzajowe, przedstawiane zazwyczaj w mieszczańskich wnętrzach, zapewne wzorowanych na domu samego artysty, stanowią idealną inspirację dla scenografii filmowej. Nie jest to jednak scenografia będąca jedynie tłem dla fikcyjnych wydarzeń inspirowanych bardziej obrazem, którego film dotyczy, aniżeli życiem samego twórcy, o którym wiadomo niewiele.
Johannes Vermeer (1632 – 1675) był synem właściciela gospody i handlarza sztuką. W 1653 roku poślubił Katarzynę Bolnes pochodzącą z bogatej, szanowanej katolickiej rodziny i zamieszkał w domu jej matki, Marii Thins. Niemal całe swoje krótkie życie spędził w Delft, mieście słynącym z wyrobu charakterystycznych, niebiesko-białych kafelków, w XVII wieku podzielonym wyraźną linią porządku społecznego, oddzielającego katolików od protestantów, w którym malarstwo, jak zresztą w całych Niderlandach, było dość popularnym sposobem zarabiania na życie. Vermeer nie był jedynym artystą w tym mieście, ale jego twórczość wyraźnie odcina się od dzieł malarzy mu współczesnych. Niestety przedłużający się konflikt z Francją doprowadził do załamania rynku sztuki, co spowodowało nie tylko w przypadku Vermeera coraz większe popadanie w długi i nędzę. Pozostawił po sobie jedenaścioro dzieci, masę długów i mniej niż pięćdziesiąt płócien, z których po dziś dzień zachowało się około trzydzieści.
Za życia podziwiany był wyłącznie za warsztat; odkryto go na nowo w XIX wieku, a w pełni doceniono dopiero w dwudziestym. Wówczas okrzyknięto go malarzem światła i mistrzem nastroju, potrafiącym w najsubtelniejszy sposób wydobywać myśli i uczucia osób portretowanych za pomocą pedantycznej wręcz stylizacji, czego „Dziewczyna z perłą” jest najlepszym dowodem. Ernest Gombrich napisał niegdyś, że: „Jego obrazy to właściwie martwe natury z postaciami ludzkimi”. Należałoby jednak dodać, że w przypadku niektórych obrazów są to martwe natury z duszą.
Do podobnego wniosku można dojść, oglądając film Webbera. Każdy jego kadr stanowi bowiem osobne dzieło sztuki – wyodrębniony i oprawiony w ramy mógłby zawisnąć w muzeach obok największych dzieł mistrzów holenderskich. Operator Eduardo Serra używa kamery niczym pędzla. W kanałach niczym w starym lustrze odbijają się zmurszałe kamienice. Targ mięsny, mroczne wnętrza domostw, wszystko – niczym dzieła samego mistrza – dopracowane zostało w najdrobniejszych szczegółach i ukryte w półcieniu tak charakterystycznym dla malarstwa tamtej epoki. Każde niemal ujęcie wystylizowane zostało na obraz. Po mistrzowsku odtworzony został sposób postrzegania otaczającej malarza rzeczywistości oraz specyficzny nastrój, dzięki któremu niczym za dotknięciem pędzla przenosimy się do siedemnastowiecznego Delft, miasta spokojnego, zadbanego, o szerokich ulicach i domach z dużymi oknami.
Reżyser opowiada swą historię właściwie wyłącznie za pomocą obrazu. Dialogi są tu ograniczone do minimum, co podkreśla siłę samego malarstwa, a jednocześnie pozwala niezwykle sugestywnie budować klimat fascynacji, pożądania, niespełnienia… Mistrzowsko zaaranżowana i zagrana została scena przekłuwania ucha bohaterki kolczykiem z perłą. Wyjątkowa intymność i niemal namacalne erotyczne napięcie między bohaterami narasta bez słów, w samych tylko gestach i spojrzeniach, podczas gdy perła jako symbol dobrobytu w uchu służącej nabiera dodatkowego znaczenia. W zasadzie wszystkie najistotniejsze sceny filmu rozgrywają się w ciszy. Jak pisał John Berger: „W oryginalnym dziele milczenie i bezruch przenikają konkretny materiał, farbę, która umożliwia śledzenie następujących po sobie gestów malarza”.
W filmie Webbera nie tylko dane jest nam obcowanie z materią malarską, z pustym obrazem złożonym z odpowiednio dobranych barwników i detali, ale i możliwość wypełnienia miejsc niedopowiedzianych, nazwania tego, co nienazwane. I to nie tylko na poziomie emocji bohaterów, ale również naszego wyobrażenia o tamtym świecie. Chłoniemy go w całej okazałości, podobnie jak świat malarza chłonie tytułowa bohaterka (grana przez zjawiskową Scarlett Johansson, ucieleśniającą zastygłe w czasie modelki uwiecznione na obrazach Vermeera).
Za pośrednictwem obrazu ukazane zostało to, co nieobecne. Podobnie jak obraz malarski, który trwając dłużej niż przedstawiana na nim rzecz, ukazuje niegdysiejszą rzeczywistość oraz sposób, w jaki ją postrzegano, obraz filmowy przybliża nam ów świat. Gdy patrzymy na dzieło w muzeum, moment historyczny, w którym obraz powstawał, znajduje się dosłownie przed naszymi oczyma, pozostając jednocześnie wynikiem wizji wykonawcy. Żaden inny rodzaj tekstów kultury nie niesie tak bezpośredniego świadectwa o świecie, który otaczał twórców minionych epok. Nie inaczej jest z „Dziewczyną z perłą”, zarówno tą Vermeerowską, jak i tą Webberowską. I nie bez znaczenia pozostaje fakt, iż właściwie nie jest nam dane zgłębienie tajemnicy życia artysty. Przynajmniej nie w taki sposób, w jaki pozwalali na to twórcy biografii innych wielkich artystów. Vermeer (w tej roli Colin Firth) pozostaje postacią nieodgadnioną. Ważniejsza od faktów jest tu zarówno relacja malarza i jego muzy, stanowiąca trzon fikcyjnej historii napisanej pod wpływem samego obrazu, jak i niezwykle malarska wizja ich otoczenia.
Cały film charakteryzuje tajemniczość. Nic nie jest tu dopowiedziane do końca. Istotniejszy od historycznych faktów, których nawet biografowie Vermeera znają niewiele, jest dla twórców sam akt powstawania dzieła, atmosfera panująca w pracowni, tłumione, a jednocześnie narastające emocje, erotyczne napięcie miedzy artystą a jego muzą, niezwykle subtelne i jednocześnie intensywne, gesty, muśnięcia, spojrzenia – intrygujące w krępującym kostiumie sztywnych konwenansów. Targany namiętnościami, w zdominowanym przez rozhisteryzowaną małżonkę i kostyczną teściową domu, nierozumiany przez najbliższe otoczenie, Vermeer odnajduje pokrewną duszę we wrażliwej służącej. Będąc pod wrażeniem jej niezwykłej intuicji i fascynacji sztuką, wciąga ją w swój świat tak głęboko, że w końcu stworzony przez niego portret pochłonie jej ciało i duszę.
W historii kina pojawiały się rozmaite dzieła inspirowane samym malarstwem lub życiem jego twórców, rzadko jednak zdarza się film, który wartością artystyczną i estetyczną dorównuje dziełom największych klasyków malarstwa. Właściwie można by w odniesieniu zarówno do filmu Webbera, a przede wszystkim do scen malowania portretu, jak i do dzieła Vermeera przytoczyć myśl Paula Cézanne’a: „Minęła jedna chwila w życiu świata! Namalować ją w całej jej realności i zapomnieć o wszystkim dla niej! Stać się tą chwilą, być czułą błoną… Dać obraz tego, co widzimy, zapominając wszystko to, co pojawiło się przed nami…”.
„Dziewczyna z perłą” jest filmem przede wszystkim do podziwiania i odczuwania. W tym tkwi jego siła. Nie zarzuca nas informacjami, nie zmusza do analizowania tego, co widzimy na ekranie. Przez 95 minut seansu przechadzamy się ulicami siedemnastowiecznego Delft, wystylizowanego na obraz z epoki z wyjątkowym wyczuciem i znajomością tematu. Zanim zainteresował się filmem, reżyser studiował historię sztuki, a jego specjalizacją było właśnie malarstwo holenderskie i flamandzkie. Przy pomocy znakomitego operatora (który za ten obraz obsypany został deszczem nagród) Webber stworzył dzieło przenoszące nas do estetycznego raju, po wyjściu z którego (zgodzę się tu z większością opinii wygłaszanych po wejściu filmu na ekrany kin) myśląc o dziele Vermeera, już zawsze będziemy widzieć twarz Scarlett Johansson.
„Dziewczyna z perłą” („Girl with a Pearl Earring”). Reż.: Peter Webber. Scen: Olivia Hetreed, Tracy Chevalier. Zdjęcia: Eduardo Serra. Obsada: Scarlett Johansson, Colin Firth, Tom Wilkinson, Cillian Murphy. Gatunek: dramat. Luksemburg / Wielka Brytania 2004, 100 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |