ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (141) / 2009

SPOTKANIE Z HUBERTEM KLIMKO-DOBRZANIECKIM

A A A
7.11.2009, godz. 16.00
Katowice, Rondo Sztuki
Prowadzenie: Robert Ostaszewski


Hubert Klimko-Dobrzaniecki to człowiek zwielokrotniony. Teolog, filozof i filolog islandzki. Pisarz, poeta, scenarzysta, filmowiec. Emigrant, podróżnik, obserwator. Opublikował m.in.: zbiór opowiadań Stacja Bielawa Zachodnia, wznowiony cztery lata później pod tytułem Wariat, dyptyk Dom Róży. Krýsuvík, powieści Kołysanka dla wisielca i Raz. Dwa. Trzy. Był nominowany do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus, prestiżowej Nagrody Literackiej Nike oraz do Nagrody Mediów Publicznych „Cogito”, a w 2007 roku znalazł się na liście kandydatów do Paszportów „Polityki”. Aktualnie mieszka w Wiedniu. Pracuje nad filmem na podstawie jednej ze swych powieści i pisze, ciągle pisze.

Robert Ostaszewski – (ur. 1972) redaktor naczelny „Portalu Kryminalnego”, redaktor „Dekady Literackiej” i „FA-artu”, autor ponad dwustu tekstów publikowanych m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Tygodniku Powszechnym”, „Res Publice Nowej”, „Nowych Książkach”, „Odrze”, „Twórczości”, „Tekstach Drugich”. Wydał powieść „Troję pomścimy” (2002), zbiór felietonów „Odwieczna, acz nie oficjalna” (2002) oraz zbiór opowiadań „Dola idola i inne bajki z raju konsumentów” (2005).




Hubert Klimko-Dobrzaniecki
Rzeczy pierwsze


Jak wygląda świat z perspektywy ekscentrycznego czterdziestolatka?

Przydomowy cmentarzyk pod płodną jabłonką. Ciemna Islandia. Freudowski Wiedeń, gdzie psychoterapeuta może nagle zmienić się w łabędzia. Woźny Pietrzak, który dokarmia kawkę i poleruje swe sztuczne oko rąbkiem poduszki. Położna o niemiecko brzmiącym nazwisku, co to lubi skręcać ręczniki w marchewę. Zajadający galaretkę wujek Lutek, który wie, że najlepszy garnitur znaleźć można tylko w kostnicy. Wreszcie Japończyk Hiroshi i jego znaki szczególne: maszyna Victory, ślubne kimono i kiszone mango w soli morskiej – ludzie i miejsca, na pozór zwyczajni, a jednak owiani tajemnicą, magią, która sprawia, że nie można oderwać się od ich losów.

Kalejdoskop niezwykłych postaci i rollercoaster przygód. Postrzelony narrator, który uwielbia prowokować, śmieszyć i zabawiać, by w najmniej spodziewanym momencie wrócić do rzeczy ważnych i istotnych. Proza, która prowokuje i nęci. Tu każdy sam będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, co wydarzyło się naprawdę, a co jest jedynie wytworem wyobraźni pisarza.
Hubert Kilmko-Dobrzaniecki zaprasza nas do swojej historii.


(fragment powieści)
Ktoś zapukał do przeszklonych drzwi. Odwróciłem głowę. To był człowiek od wichury we włosach, króliczych zębów, zdechłych ślimaków i genetycznie zwężonych punktów widzenia. Zapytał, czy wolne. Zaczęliśmy rozmawiać. Też jechał do Colchesteru.
– A to co jadłeś na peronie, to były zdechłe ślimaki?
Roześmiał się szczerze.
– To jest kiszone mango w soli morskiej. Chciałbyś spróbować? – Znowu się roześmiał. – Kiszone mango...
To takie proste i genialne zarazem, ale bez tego spotkania nigdy w życiu nie znalazłbym logicznego porównania. Przecież te lipcowe trupy z naszej kostnicy pachniały jak kiszone mango w soli morskiej.



Hubert Klimko-Dobrzaniecki
Sam o sobie

O objętości swoich książek:

Nie czuję się niewolnikiem krótkiej formy, to nie tak. Być może nigdy nie napiszę „prawdziwej powieści”, takiej wielkiej „cegłówki”. Ale to mi nie przeszkadza. Myślę, że w ogóle w Polsce tradycja noweli jest niedoceniana. A mnie taka forma odpowiada. Nie chodzi o to, że zasiadając do pisania, z góry zakładam sobie, jakie to będzie długie. Piszę tyle, ile potrzebuję. I wychodzi jakoś tak, że zawsze wychodzi niewiele.

O pracy nad tekstem:

Jestem samolubny i pisząc, nie myślę o czytelniku. Dlatego wydawca może do woli operować przecinkami w moim tekście, ale nigdy nie pozwolę mu dojść do obrazu. To jest wykluczone! Ja to tak napisałem. To była moja wizja[…] Nie myślę o tym, czy to się sprzeda i czy to się podoba. To jest moje przeżycie. Mogło się nie spodobać wydawcy i wtedy nie stałoby się książką, ale mnie się podobało i to dla mnie najważniejsze.

O inspiracji miejscem:

Przeżyłem dziesięć lat na Islandii. To było dziesięć lat „wyroku”. Ostatnio sprowadziłem się do Wiednia, ale ta Islandia ciągle we mnie gra i będzie grała. Może to wyjdzie w następnych książkach. Wcale się od tego nie odcinam, ale też z pewnością będę pisał o innych rzeczach… Myślałem, że w Wiedniu nic się nie dzieje, że Austriacy są „narodem cieciów wysokiego gatunku”. Że możesz obejrzeć, możesz dotknąć, możesz odkurzyć, ale nie możesz niczego przestawić. Ale doznałem olśnienia. Wiedeń okazał się bardzo inspirujący.

(fragmenty rozmowy pisarza z Marcinem Baranem, „Mrówkojad”)
"artPAPIER" jest patronem medialnym spotkania