
TRZY GARŚCIE ŚMIECHU
A
A
A
Niniejszy tekst stanowi kolejną odsłonę dyskusji wokół książki "Polska do wymiany".
Przypomnijmy - dyskusję otwarł swoją recenzją Tomasz Mizerkiewicz (nr z 15.05.2009), na którą polemicznie odpowiedział Przemysław Czapliński (nr z 1.09.2009).
Na wyjaśnienie Mizerkiewicza (nr z 15.10.2009) autor "Powrotu centrali" odpowiada poniżej.
Wszyscy wiedzą, że Tomasz Mizerkiewicz to człowiek uczciwy, wolny od niezdrowych ambicji i zatroskany o dobro literatury. Ceni prawdę, dążąc nade wszystko do lojalnego odczytania cudzego tekstu. Niewiele przy tym chce dla siebie, stąd raczej skromnie usuwa się na bok, by w pełniejszym świetle jaśniało dzieło uznane przezeń za ważne. Jest wyrozumiały dla innych i głęboko samokrytyczny. Tak głęboko, że błędów przez siebie popełnionych sobie nie wybacza…
W maju tego roku napisał recenzję książki „Polska do wymiany”. Kluczowe obserwacje Mizerkiewicza przedstawiały się tak:
1) autor „Polski do wymiany” uważa, iż Polskę tradycjonalistyczną należy wymienić na Polskę nowoczesną;
2) jako zagorzały zwolennik nowoczesności autor „Polski do wymiany” zapomniał, iż nowoczesność jest odpowiedzialna za wojnę i Zagładę;
3) autor „Polski do wymiany” namawia swoich czytelników, by uganiali się po parkach i bratali z ciotami;
4) autor „Polski do wymiany” dzieli polską scenę polityczną na przeciwników i promotorów nowoczesności, stając po stronie tych drugich.
W odpowiedzi na tekst Mizerkiewicza napisałem:
1) Kwestia „wymiana – ale na co?”
„Polska do wymiany” opowiada o destrukcyjnym zjawisku nawrotu wielkich narracji nowoczesnych, które wspierają się na wyobrażeniach czystej tożsamości zbiorowej; książka opowiada także o literaturze, która przeciwstawia tym narracjom ciało rozmnożone i nieczyste. Nie o wymianę Polski tradycjonalistycznej na nowoczesną więc chodzi, lecz o wymianę narracji, która więzi społeczne łączy z fantazmatem nieskalanego ciała zbiorowego;
2) Złe strony nowoczesności:
We wstępie „Polski do wymiany” znaleźć można krótką opowieść o Prometeuszu, który w trakcie nowoczesności zamienił się z promotora ruchów emancypacyjnych w obozowego nadzorcę; pierwszy rozdział książki („Wypowiadanie wojny”) poświęcony został literaturze, która odsłaniając nowoczesne oblicze wojny, przeciwdziała jej usunięciu poza nawias nowoczesności; w szóstym rozdziale książki („Nasi odmieńcy”) autor omawia dwie fale reprezentacji Zagłady w literaturze od połowy lat 80. do dziś;
3) Odmieńcy:
„Ciotki” znalazły się w „Polsce do wymiany” jako przykład problematycznej tożsamości, a interpretacja książki Witkowskiego posłużyła odsłonięciu historyczności, płci i seksualności jako uniwersalnych aspektów antropologicznych (są nieusuwalne, a zarazem nieredukowalne do postaci czystej – bez względu na to, kogo dotyczą);
4) Podział sceny:
Wszystkie konflikty przedstawiane w „Polsce do wymiany” rozgrywają się wewnątrz późnej nowoczesności, więc są różnymi strategiami modernizacyjnymi.
Krótko mówiąc, pierwsza recenzja Mizerkiewicza była oparta na kompletnym niezrozumieniu książki – na błędnych obserwacjach, które prowadziły do kuriozalnych wniosków.
Kiedy odpowiadałem Mizerkiewiczowi, wiedziałem, że człek to prawy i szlachetny, i że kucha, która mu się przytrafiła, mocno go z pewnością będzie męczyć. Dlatego w zakończeniu swojej repliki zaproponowałem, abyśmy spór o jedną książkę zamienili w spór o literaturę. Uniknęlibyśmy publicznych scen. Ale jak wszyscy wiemy, błędów przez siebie popełnionych Mizerkiewicz sobie nie wybacza.
Napisał więc Mizerkiewicz tekst, w którym postanowił ukarać siebie dogłębnie i dotkliwie. Zapragnął skrytykować wszystko, co zamieścił w pierwszej recenzji – ośmieszając własne poglądy, niszcząc je i miażdżąc bezlitośnie. Postanowił to jednak zrobić finezyjnie i dowcipnie, i bez rozdzierania szat – aby nie przesadzić z eksponowaniem obrazu recenzenta. Niniejszy mój tekst jest zatem – z pewnością niedoskonałą i nie aż tak finezyjną – próbą złożenia świadectwa, że dostrzegłem trud, który Mizerkiewicz włożył w autokompromitację.
Niepoślednią rolę w tym spektaklu odgrywać będzie „Dojczland” Andrzeja Stasiuka.
I. Śmiechu garść pierwsza, albo komizm podróżny
Na trop autokompromitacji – dyskretnie inicjowanej – naprowadza nas Mizerkiewicz jednym zdaniem. Stwierdza mianowicie: „Utwierdziłem się w swoim stanowisku”.
Jest jasne, że nie to Mizerkiewicz ma na myśli, iż w książce „Polska do wymiany” nie ma rozdziału poświęconego wojnie, albo że książka ta w całości chce wymienić tradycję na nowoczesność. Nie, skądże znowu! Kto by tak pomyślał, skrzywdziłby tego prawego człowieka. Bo Mizerkiewicz sygnalizuje w ten sposób, że bierze pełną odpowiedzialność za wszystkie głupstwa, które napisał w pierwszej recenzji i że nie będzie szukać dla siebie usprawiedliwień. Zamiast tego na oczach wszystkich dokona krótkiej krytyki własnych metod interpretacyjnych. Właśnie do tego potrzebna mu jest powiastka Stasiuka „Dojczland”.
W pierwszej recenzji Mizerkiewicz stwierdził, że narrator Stasiukowej pikareski powoli wchodzi w świat niemiecki, porównując brudy własne (polskie, słowiańskie) z tamtejszymi (niemieckimi, germańskimi).
W drugim tekście Mizerkiewicz metodycznie i komicznie kompromituje własną interpretację. Pisze więc, że w ramach konfrontacji brudów polsko-niemieckich narrator odkrywa w sobie rozmaite uprzedzenia, traktując Niemcy i Niemców jako swoisty ekran projekcyjny. Mówiąc krotko: kiedy narrator ów widzi ludzi dobrze ubranych, myśli „Niemcy”; kiedy zauważa gorsze stroje, uruchamia skojarzenie „Niemcy wschodni”, kiedy zaś dostrzega nędzę, myśli „nasi” (Rumuni, Jugole, Polacy…).
Rzadko, zaiste rzadko spotkać można tekst, który dorównałby temu, co napisał Mizerkiewicz: w prosty i jasny sposób, wstrzemięźliwie i kompaktowo poddał on miażdżącej krytyce własne spojrzenie na powiastkę Stasiuka. Wiemy jednak, że Mizerkiewicz lubi czytelnika i ceni jego wolność, więc zostawia nam całą resztę, abyśmy – zainspirowani jego krytyczną refleksją – dopowiedzieli sobie resztę sami.
Dopowiedzmy zatem: narrator Stasiuka jeździ od pięciu lat do Niemiec, granicę polsko-niemiecką przekraczał siedemdziesiąt razy, odwiedził sto czterdzieści miast niemieckich… W tym czasie – podpowiada nam Mizerkiewicz, abyśmy nie zapomnieli o jego krytycznych intencjach – narrator powtarza z ponurą regularnością te same banały, te same uprzedzenia, te same klisze. Patrzy na świat, a widzi Niemcy; patrzy na ludzi – widzi Niemców… Można więc przypuścić, że jedzie tam wyłącznie po to, by uzupełnić energię uprzedzeń. A skoro tak, to może wystarczyłoby, gdyby obejrzał sobie ze dwa odcinki „Stawki większej niż życie” albo „Czterech pancernych i psa”? Jeśli w tej książce jest więcej – sugeruje recenzent – to dostrzeżcie ograniczenia mojej koncepcji; jeśli jest tylko tyle, to biada tej książce…
Mizerkiewicz podsuwa nam więc najłatwiejszą krytykę „Dojczland”, pozorując, że książki broni. Doceńmy maestrię recenzenta, który nie zdradzając się ani jednym zbędnym słowem, ośmieszył w prostym akapicie własną koncepcję interpretacyjną i wystawił na śmiech powiastkę Stasiuka.
II. Śmiechu garść druga, albo komizm międzyludzki
W swojej interpretacji Mizerkiewicz pisze, że drugi człowiek jest u Stasiuka okazją do inscenizacji własnych uprzedzeń.
Mizerkiewicz – zachęcając nas do bezlitosnej krytyki – stwierdza, że człowiek to ani emocje, ani rozum, ani dusza, ani ciało, lecz uprzedzenia. Nie ma już nic innego – zostały tylko one. Mieszczą się owe uprzedzenia w dziwnej przestrzeni: są zarazem najbardziej autentyczną warstwą osoby, lecz i treścią naniesioną przez kulturę. Oczywiście, widzimy, że celowo Mizerkiewicz redukuje człowieka, abyśmy mieli łatwiejsze zadanie w krytyce. Celowo też zamazuje granicę między uprzedzeniem jako treścią świadomości, nad którą można panować, i uprzedzeniem jako motorem, który napędza człowieka. Wszystko to, powtarzam, Mizerkiewicz celowo pominął, chcąc ułatwić nam krytykę, a także sprawić niejedną frajdę. Na przykład taką, która wyniknie z pytania o relacje międzyludzkie.
Rozumiemy przecież, że podsuwając nam ów pomysł, sprawia Mizerkiewicz, że do nas będzie należała egzekucja. Daje nam przecież jasno i wyraźnie do zrozumienia, że jego koncepcja tylko po to jest wykładana, abyśmy mogli dostrzec autodestrukcyjną i komiczną jej potencję. Zachęca nas, abyśmy dopowiadali dalsze ciągi. A zatem – dopowiedzmy, nie powstrzymując śmiechu.
Zainspirowani tekstem Mizerkiewicza wyobrażamy sobie taką oto scenkę: Mizerkiewicz mieszka w Poznaniu – Poznań to miasto znane ze Starego Browaru i drużyny piłkarskiej Lech. W dniu meczu Lecha, powiedzmy, z Legią, Mizerkiewicz wychodzi naprzeciw kibicom Legii. Staje na ich drodze, ubrany w barwy poznańskie i przez kilka chwil inscenizuje uprzedzenia lechitów wobec warszawiaków. Na widok samotnego kibica inscenizującego to i owo, kibice Legii z pewnością się śmieją. W ich postawie widać także zaciekawienie oraz grzeczność, która nakazuje im odczekać, aż Mizerkiewicz odegra swoje uprzedzenia do końca. Kiedy występ dobiega finału, uprzejmie przejmują pałeczkę. Teraz oni będą inscenizować. Ich uprzedzenia nie są zbyt wymyślne, ale za to wyraziste. Prostota środków wyrazu, którymi się posługują, idzie w parze z autentycznością ekspresji.
My, którzy patrzymy na to z pewnego oddalenia, mamy kłopot z dostrzeżeniem Mizerkiewicza. Widocznie kibice Legii inscenizują swoje uprzedzenia zamaszyście. Widzimy tylko, jak Mizerkiewicz kuli się ze śmiechu.
III. Śmiechu garść trzecia, albo komizm metafizyczny
Teraz Mizerkiewicz wraca do domu. Idzie powoli, obolały od dowcipnych uprzedzeń zainscenizowanych przez kibiców Legii.
Zanim dojdzie, my zwróćmy uwagę na trzecią koncepcję recenzenta i podnieśmy z ziemi trzecią garść śmiechu przez niego rozsypaną. Oto w swoim tekście Mizerkiewicz pisze, że wszystkie media są potwornie postępowe – że na każdym kroku namawiają nas bezustannie do wymiany narracji.
Błąd popełni ten, kto wda się w polemikę z tekstem Mizerkiewicza, kto stwierdzi na przykład, że połowa repertuaru filmowego, a także wiadomości telewizyjne są nieznośnie konserwatywne, że media masowe konformizują odbiorców, jak ognia unikając reformowania rzesz. Błąd popełni ten, kto polemizując z Mizerkiewiczem, powie: gdyby media były wyłącznie postępowe i gdyby oddziaływały na masy, już dawno mielibyśmy w Polsce parytet parlamentarny, ograniczenie wydatków na zbrojenia i zwiększenie budżetu na edukację; nie byłoby krzyży i lekcji religii w szkołach, nie byłoby Alicji Tysiąc i tysiąca innych Alicji, nie byłoby aborcyjnego podziemia i handlu kobietami, gwałtów i pedofilii… Błąd polemiki nie w tym, że Mizerkiewicz oślepł na rzeczywistość, że więc argumentów żadnych nie przyjmie, lecz w tym, że on napisał swój tekst, aby poddać siebie samego chłoście śmiechu.
Subtelny sygnał – pozostawiony dla uważnych czytelników – znajdziemy tam, gdzie recenzent przekonuje, iż uprzedzenia, choć głęboko w człowieku tkwią, przecież nie blokują możliwości pojednania z bliźnim. Pisze zatem Mizerkiewicz, że w powiastce Stasiuka narrator, mimo swoich słowiańskich uprzedzeń, jedna się z Niemcami wtedy, gdy – już na lotnisku będąc – dostrzega w telewizji papieża. Stwierdza recenzent, że tą drogą wkracza do książki Stasiuka metafizyka i pojednanie między narodami.
Kiedy zestawimy stwierdzenie o postępowej presji mediów z konkluzją dotyczącą papieża w telewizji, zrozumiemy w pełni autoprześmiewczy zamysł Mizerkiewicza. Śmiejemy się, bo albo media popędzają nas ku ponowoczesności, albo kochają papieża, który z ponowoczesnością niewiele chce mieć wspólnego. Najbardziej komiczny jest jednak w tekście Mizerkiewicza automatyzm skojarzenia telewizji z metafizyką. Posługując się tą kliszą, Mizerkiewicz bezlitośnie wyśmiewa sam siebie, a także wszystkich tych publicznych katechetów, którzy ubolewają nad postępowymi mediami, by paść na kolana przed ekranem telewizora, gdy pojawi się w nim papież. Prześmiewając przekonanie o tym, iż media mogą funkcjonować jako znak porządku metafizycznego, Mizerkiewicz postąpił okrutnie – wobec samego siebie i wobec innych. Okrutnie, ale sprawiedliwie.
IV. Niech żyje papież
W zakończeniu swojej bezkompromisowej autokrytyki Mizerkiewicz wykrzykuje: „Interesują mnie wszystkie perspektywy interpretowania literatury, wyjąwszy te, które podsuwa Czapliński!”. Histeryczny ów okrzyk teraz można lepiej zrozumieć: Mizerkiewicz jeszcze raz inscenizuje uprzedzenia, które zadecydowały o sposobie zrecenzowania książki. Potraktował wówczas „Polskę do wymiany” jako ekran projekcyjny, na który rzutował swoje własne banalne skojarzenia – te związane z nowoczesnością, postępem, tolerancyjnością, brataniem się z ciotami. Przeraził się wtedy, że w „Polsce do wymiany” nie ma wyraźnej przestrogi przed wojną, Zagładą i chorobami wenerycznymi. Teraz, odtwarzając owe uprzedzenia, doprowadza do końca akt ośmieszenia samego siebie z niedawnej przeszłości.
Nie bylibyśmy sprawiedliwi, gdybyśmy replikę Mizerkiewicza pozostawili w tym stanie. W końcu autor napisał ją po to, byśmy dostrzegli, że starał się być śmieszny. Czy udało mu się? Tak, zdecydowanie tak.
Oczywiście, nie mam złudzeń: to nie „Polska do wymiany” natchnęła recenzenta do takiej postawy – pełnej katolickiej pokory i samowyrzeczenia. Być może sprawa wyglądała inaczej: oto Mizerkiewicz, choć pełen uprzedzeń wobec mediów, tuż przed napisaniem swojego drugiego tekstu zerknął na ekran telewizyjny i zobaczył tam papieża. I dlatego postanowił się ze mną – jak Polak z Niemcem – pojednać.
Przypomnijmy - dyskusję otwarł swoją recenzją Tomasz Mizerkiewicz (nr z 15.05.2009), na którą polemicznie odpowiedział Przemysław Czapliński (nr z 1.09.2009).
Na wyjaśnienie Mizerkiewicza (nr z 15.10.2009) autor "Powrotu centrali" odpowiada poniżej.
Wszyscy wiedzą, że Tomasz Mizerkiewicz to człowiek uczciwy, wolny od niezdrowych ambicji i zatroskany o dobro literatury. Ceni prawdę, dążąc nade wszystko do lojalnego odczytania cudzego tekstu. Niewiele przy tym chce dla siebie, stąd raczej skromnie usuwa się na bok, by w pełniejszym świetle jaśniało dzieło uznane przezeń za ważne. Jest wyrozumiały dla innych i głęboko samokrytyczny. Tak głęboko, że błędów przez siebie popełnionych sobie nie wybacza…
W maju tego roku napisał recenzję książki „Polska do wymiany”. Kluczowe obserwacje Mizerkiewicza przedstawiały się tak:
1) autor „Polski do wymiany” uważa, iż Polskę tradycjonalistyczną należy wymienić na Polskę nowoczesną;
2) jako zagorzały zwolennik nowoczesności autor „Polski do wymiany” zapomniał, iż nowoczesność jest odpowiedzialna za wojnę i Zagładę;
3) autor „Polski do wymiany” namawia swoich czytelników, by uganiali się po parkach i bratali z ciotami;
4) autor „Polski do wymiany” dzieli polską scenę polityczną na przeciwników i promotorów nowoczesności, stając po stronie tych drugich.
W odpowiedzi na tekst Mizerkiewicza napisałem:
1) Kwestia „wymiana – ale na co?”
„Polska do wymiany” opowiada o destrukcyjnym zjawisku nawrotu wielkich narracji nowoczesnych, które wspierają się na wyobrażeniach czystej tożsamości zbiorowej; książka opowiada także o literaturze, która przeciwstawia tym narracjom ciało rozmnożone i nieczyste. Nie o wymianę Polski tradycjonalistycznej na nowoczesną więc chodzi, lecz o wymianę narracji, która więzi społeczne łączy z fantazmatem nieskalanego ciała zbiorowego;
2) Złe strony nowoczesności:
We wstępie „Polski do wymiany” znaleźć można krótką opowieść o Prometeuszu, który w trakcie nowoczesności zamienił się z promotora ruchów emancypacyjnych w obozowego nadzorcę; pierwszy rozdział książki („Wypowiadanie wojny”) poświęcony został literaturze, która odsłaniając nowoczesne oblicze wojny, przeciwdziała jej usunięciu poza nawias nowoczesności; w szóstym rozdziale książki („Nasi odmieńcy”) autor omawia dwie fale reprezentacji Zagłady w literaturze od połowy lat 80. do dziś;
3) Odmieńcy:
„Ciotki” znalazły się w „Polsce do wymiany” jako przykład problematycznej tożsamości, a interpretacja książki Witkowskiego posłużyła odsłonięciu historyczności, płci i seksualności jako uniwersalnych aspektów antropologicznych (są nieusuwalne, a zarazem nieredukowalne do postaci czystej – bez względu na to, kogo dotyczą);
4) Podział sceny:
Wszystkie konflikty przedstawiane w „Polsce do wymiany” rozgrywają się wewnątrz późnej nowoczesności, więc są różnymi strategiami modernizacyjnymi.
Krótko mówiąc, pierwsza recenzja Mizerkiewicza była oparta na kompletnym niezrozumieniu książki – na błędnych obserwacjach, które prowadziły do kuriozalnych wniosków.
Kiedy odpowiadałem Mizerkiewiczowi, wiedziałem, że człek to prawy i szlachetny, i że kucha, która mu się przytrafiła, mocno go z pewnością będzie męczyć. Dlatego w zakończeniu swojej repliki zaproponowałem, abyśmy spór o jedną książkę zamienili w spór o literaturę. Uniknęlibyśmy publicznych scen. Ale jak wszyscy wiemy, błędów przez siebie popełnionych Mizerkiewicz sobie nie wybacza.
Napisał więc Mizerkiewicz tekst, w którym postanowił ukarać siebie dogłębnie i dotkliwie. Zapragnął skrytykować wszystko, co zamieścił w pierwszej recenzji – ośmieszając własne poglądy, niszcząc je i miażdżąc bezlitośnie. Postanowił to jednak zrobić finezyjnie i dowcipnie, i bez rozdzierania szat – aby nie przesadzić z eksponowaniem obrazu recenzenta. Niniejszy mój tekst jest zatem – z pewnością niedoskonałą i nie aż tak finezyjną – próbą złożenia świadectwa, że dostrzegłem trud, który Mizerkiewicz włożył w autokompromitację.
Niepoślednią rolę w tym spektaklu odgrywać będzie „Dojczland” Andrzeja Stasiuka.
I. Śmiechu garść pierwsza, albo komizm podróżny
Na trop autokompromitacji – dyskretnie inicjowanej – naprowadza nas Mizerkiewicz jednym zdaniem. Stwierdza mianowicie: „Utwierdziłem się w swoim stanowisku”.
Jest jasne, że nie to Mizerkiewicz ma na myśli, iż w książce „Polska do wymiany” nie ma rozdziału poświęconego wojnie, albo że książka ta w całości chce wymienić tradycję na nowoczesność. Nie, skądże znowu! Kto by tak pomyślał, skrzywdziłby tego prawego człowieka. Bo Mizerkiewicz sygnalizuje w ten sposób, że bierze pełną odpowiedzialność za wszystkie głupstwa, które napisał w pierwszej recenzji i że nie będzie szukać dla siebie usprawiedliwień. Zamiast tego na oczach wszystkich dokona krótkiej krytyki własnych metod interpretacyjnych. Właśnie do tego potrzebna mu jest powiastka Stasiuka „Dojczland”.
W pierwszej recenzji Mizerkiewicz stwierdził, że narrator Stasiukowej pikareski powoli wchodzi w świat niemiecki, porównując brudy własne (polskie, słowiańskie) z tamtejszymi (niemieckimi, germańskimi).
W drugim tekście Mizerkiewicz metodycznie i komicznie kompromituje własną interpretację. Pisze więc, że w ramach konfrontacji brudów polsko-niemieckich narrator odkrywa w sobie rozmaite uprzedzenia, traktując Niemcy i Niemców jako swoisty ekran projekcyjny. Mówiąc krotko: kiedy narrator ów widzi ludzi dobrze ubranych, myśli „Niemcy”; kiedy zauważa gorsze stroje, uruchamia skojarzenie „Niemcy wschodni”, kiedy zaś dostrzega nędzę, myśli „nasi” (Rumuni, Jugole, Polacy…).
Rzadko, zaiste rzadko spotkać można tekst, który dorównałby temu, co napisał Mizerkiewicz: w prosty i jasny sposób, wstrzemięźliwie i kompaktowo poddał on miażdżącej krytyce własne spojrzenie na powiastkę Stasiuka. Wiemy jednak, że Mizerkiewicz lubi czytelnika i ceni jego wolność, więc zostawia nam całą resztę, abyśmy – zainspirowani jego krytyczną refleksją – dopowiedzieli sobie resztę sami.
Dopowiedzmy zatem: narrator Stasiuka jeździ od pięciu lat do Niemiec, granicę polsko-niemiecką przekraczał siedemdziesiąt razy, odwiedził sto czterdzieści miast niemieckich… W tym czasie – podpowiada nam Mizerkiewicz, abyśmy nie zapomnieli o jego krytycznych intencjach – narrator powtarza z ponurą regularnością te same banały, te same uprzedzenia, te same klisze. Patrzy na świat, a widzi Niemcy; patrzy na ludzi – widzi Niemców… Można więc przypuścić, że jedzie tam wyłącznie po to, by uzupełnić energię uprzedzeń. A skoro tak, to może wystarczyłoby, gdyby obejrzał sobie ze dwa odcinki „Stawki większej niż życie” albo „Czterech pancernych i psa”? Jeśli w tej książce jest więcej – sugeruje recenzent – to dostrzeżcie ograniczenia mojej koncepcji; jeśli jest tylko tyle, to biada tej książce…
Mizerkiewicz podsuwa nam więc najłatwiejszą krytykę „Dojczland”, pozorując, że książki broni. Doceńmy maestrię recenzenta, który nie zdradzając się ani jednym zbędnym słowem, ośmieszył w prostym akapicie własną koncepcję interpretacyjną i wystawił na śmiech powiastkę Stasiuka.
II. Śmiechu garść druga, albo komizm międzyludzki
W swojej interpretacji Mizerkiewicz pisze, że drugi człowiek jest u Stasiuka okazją do inscenizacji własnych uprzedzeń.
Mizerkiewicz – zachęcając nas do bezlitosnej krytyki – stwierdza, że człowiek to ani emocje, ani rozum, ani dusza, ani ciało, lecz uprzedzenia. Nie ma już nic innego – zostały tylko one. Mieszczą się owe uprzedzenia w dziwnej przestrzeni: są zarazem najbardziej autentyczną warstwą osoby, lecz i treścią naniesioną przez kulturę. Oczywiście, widzimy, że celowo Mizerkiewicz redukuje człowieka, abyśmy mieli łatwiejsze zadanie w krytyce. Celowo też zamazuje granicę między uprzedzeniem jako treścią świadomości, nad którą można panować, i uprzedzeniem jako motorem, który napędza człowieka. Wszystko to, powtarzam, Mizerkiewicz celowo pominął, chcąc ułatwić nam krytykę, a także sprawić niejedną frajdę. Na przykład taką, która wyniknie z pytania o relacje międzyludzkie.
Rozumiemy przecież, że podsuwając nam ów pomysł, sprawia Mizerkiewicz, że do nas będzie należała egzekucja. Daje nam przecież jasno i wyraźnie do zrozumienia, że jego koncepcja tylko po to jest wykładana, abyśmy mogli dostrzec autodestrukcyjną i komiczną jej potencję. Zachęca nas, abyśmy dopowiadali dalsze ciągi. A zatem – dopowiedzmy, nie powstrzymując śmiechu.
Zainspirowani tekstem Mizerkiewicza wyobrażamy sobie taką oto scenkę: Mizerkiewicz mieszka w Poznaniu – Poznań to miasto znane ze Starego Browaru i drużyny piłkarskiej Lech. W dniu meczu Lecha, powiedzmy, z Legią, Mizerkiewicz wychodzi naprzeciw kibicom Legii. Staje na ich drodze, ubrany w barwy poznańskie i przez kilka chwil inscenizuje uprzedzenia lechitów wobec warszawiaków. Na widok samotnego kibica inscenizującego to i owo, kibice Legii z pewnością się śmieją. W ich postawie widać także zaciekawienie oraz grzeczność, która nakazuje im odczekać, aż Mizerkiewicz odegra swoje uprzedzenia do końca. Kiedy występ dobiega finału, uprzejmie przejmują pałeczkę. Teraz oni będą inscenizować. Ich uprzedzenia nie są zbyt wymyślne, ale za to wyraziste. Prostota środków wyrazu, którymi się posługują, idzie w parze z autentycznością ekspresji.
My, którzy patrzymy na to z pewnego oddalenia, mamy kłopot z dostrzeżeniem Mizerkiewicza. Widocznie kibice Legii inscenizują swoje uprzedzenia zamaszyście. Widzimy tylko, jak Mizerkiewicz kuli się ze śmiechu.
III. Śmiechu garść trzecia, albo komizm metafizyczny
Teraz Mizerkiewicz wraca do domu. Idzie powoli, obolały od dowcipnych uprzedzeń zainscenizowanych przez kibiców Legii.
Zanim dojdzie, my zwróćmy uwagę na trzecią koncepcję recenzenta i podnieśmy z ziemi trzecią garść śmiechu przez niego rozsypaną. Oto w swoim tekście Mizerkiewicz pisze, że wszystkie media są potwornie postępowe – że na każdym kroku namawiają nas bezustannie do wymiany narracji.
Błąd popełni ten, kto wda się w polemikę z tekstem Mizerkiewicza, kto stwierdzi na przykład, że połowa repertuaru filmowego, a także wiadomości telewizyjne są nieznośnie konserwatywne, że media masowe konformizują odbiorców, jak ognia unikając reformowania rzesz. Błąd popełni ten, kto polemizując z Mizerkiewiczem, powie: gdyby media były wyłącznie postępowe i gdyby oddziaływały na masy, już dawno mielibyśmy w Polsce parytet parlamentarny, ograniczenie wydatków na zbrojenia i zwiększenie budżetu na edukację; nie byłoby krzyży i lekcji religii w szkołach, nie byłoby Alicji Tysiąc i tysiąca innych Alicji, nie byłoby aborcyjnego podziemia i handlu kobietami, gwałtów i pedofilii… Błąd polemiki nie w tym, że Mizerkiewicz oślepł na rzeczywistość, że więc argumentów żadnych nie przyjmie, lecz w tym, że on napisał swój tekst, aby poddać siebie samego chłoście śmiechu.
Subtelny sygnał – pozostawiony dla uważnych czytelników – znajdziemy tam, gdzie recenzent przekonuje, iż uprzedzenia, choć głęboko w człowieku tkwią, przecież nie blokują możliwości pojednania z bliźnim. Pisze zatem Mizerkiewicz, że w powiastce Stasiuka narrator, mimo swoich słowiańskich uprzedzeń, jedna się z Niemcami wtedy, gdy – już na lotnisku będąc – dostrzega w telewizji papieża. Stwierdza recenzent, że tą drogą wkracza do książki Stasiuka metafizyka i pojednanie między narodami.
Kiedy zestawimy stwierdzenie o postępowej presji mediów z konkluzją dotyczącą papieża w telewizji, zrozumiemy w pełni autoprześmiewczy zamysł Mizerkiewicza. Śmiejemy się, bo albo media popędzają nas ku ponowoczesności, albo kochają papieża, który z ponowoczesnością niewiele chce mieć wspólnego. Najbardziej komiczny jest jednak w tekście Mizerkiewicza automatyzm skojarzenia telewizji z metafizyką. Posługując się tą kliszą, Mizerkiewicz bezlitośnie wyśmiewa sam siebie, a także wszystkich tych publicznych katechetów, którzy ubolewają nad postępowymi mediami, by paść na kolana przed ekranem telewizora, gdy pojawi się w nim papież. Prześmiewając przekonanie o tym, iż media mogą funkcjonować jako znak porządku metafizycznego, Mizerkiewicz postąpił okrutnie – wobec samego siebie i wobec innych. Okrutnie, ale sprawiedliwie.
IV. Niech żyje papież
W zakończeniu swojej bezkompromisowej autokrytyki Mizerkiewicz wykrzykuje: „Interesują mnie wszystkie perspektywy interpretowania literatury, wyjąwszy te, które podsuwa Czapliński!”. Histeryczny ów okrzyk teraz można lepiej zrozumieć: Mizerkiewicz jeszcze raz inscenizuje uprzedzenia, które zadecydowały o sposobie zrecenzowania książki. Potraktował wówczas „Polskę do wymiany” jako ekran projekcyjny, na który rzutował swoje własne banalne skojarzenia – te związane z nowoczesnością, postępem, tolerancyjnością, brataniem się z ciotami. Przeraził się wtedy, że w „Polsce do wymiany” nie ma wyraźnej przestrogi przed wojną, Zagładą i chorobami wenerycznymi. Teraz, odtwarzając owe uprzedzenia, doprowadza do końca akt ośmieszenia samego siebie z niedawnej przeszłości.
Nie bylibyśmy sprawiedliwi, gdybyśmy replikę Mizerkiewicza pozostawili w tym stanie. W końcu autor napisał ją po to, byśmy dostrzegli, że starał się być śmieszny. Czy udało mu się? Tak, zdecydowanie tak.
Oczywiście, nie mam złudzeń: to nie „Polska do wymiany” natchnęła recenzenta do takiej postawy – pełnej katolickiej pokory i samowyrzeczenia. Być może sprawa wyglądała inaczej: oto Mizerkiewicz, choć pełen uprzedzeń wobec mediów, tuż przed napisaniem swojego drugiego tekstu zerknął na ekran telewizyjny i zobaczył tam papieża. I dlatego postanowił się ze mną – jak Polak z Niemcem – pojednać.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |