
MIĘDZY NIEDOSYTEM A SPEŁNIENIEM
A
A
A
Dziennik Józefa Hena to nie tylko świetny przykład umiejętności obserwacji, ale przede wszystkim portret pisarskich dylematów, rozczarowań, niespełnionych marzeń. Autor „Pingpongisty” przygląda się rzeczywistości, której jest częścią, spotyka się z innymi pisarzami, z którymi rozmawia nie tylko o literaturze, z wydawcami, z których zdaniem – zwłaszcza pozytywnym – bardzo się liczy, wreszcie z politykami (np. z Aleksandrem Kwaśniewskim). Natkniemy się tutaj na opisy codzienności, ale i celebrowania pewnych chwil. Zwyczajne miesza się ze świętem, w obu zaś przypadkach na plan pierwszy wysuwa się Hen-pisarz. Wątek ten wydaje się szczególnie interesujący, nie tylko dlatego, że jest mocno wyeksponowany, ale też z tego powodu, że odsłania konieczność ciągłego lawirowania między docenieniem a niedocenieniem, spełnieniem a niespełnieniem, zadowoleniem i rozczarowaniem. Hen-pisarz ma świadomość faktu zdominowania literatury przez media. W związku z tym często narzeka, że jego twórczość cieszy się zbyt małym zainteresowaniem prasy wysokonakładowej, że poważne tematy bywają zbywane powierzchowną refleksją, że nominowane do nagród literackich są książki niekoniecznie ważne, ale za to głośne.
Pragnienie sławy przy jednoczesnym poczuciu własnej wartości staje się motywem-obsesją. Autor wydaje się mieć na przykład kompleks na punkcie Marii Janion – na s. 87 stwierdza, że czyta jej książkę a w nawiasie dodaje: „która, jak się domyślam, nie wie nawet o moim istnieniu”, zaś na s. 346 komentuje: „Pani krytyk-potęga nigdy się do mnie nie odezwała: czy ona uważa, że ja mam się zbliżyć do niej z wiernopoddańczym ukłonem i podlizywackim hołdem? Sądzę, że nigdy nic mojego nie czytała, nawet »Króla«, który nie wszedł do finału NIKE, kiedy ona przewodniczyła”. Dość pokrętna to logika – trudno pojąć, dlaczego, zdaniem Hena, Maria Janion miała do niego podejść, on zaś – skoro zależało mu na jej uwadze – zacząć rozmowy nie mógł. Zwraca uwagę z jednej strony pogodzenie się z tym, że przynależność do tzw. salonów niewiele ma wspólnego z tym, jak się pisze, z drugiej zaś ciągłe szukanie potwierdzenia, że literatura, którą tworzy, przetrwa swój czas i przejdzie do historii. Pisarz chętnie więc słucha pochwał ze strony przyjaciół, wydawców, rodziny czy zupełnie obcych ludzi, których udaje się mu „zarazić” swoją twórczością. Z zadowoleniem odnotowuje pozytywne opinie na swój temat. Jednocześnie jednak ma do siebie dystans. Opowiada na przykład o odwiedzinach dziennikarki, która zamierzała przeprowadzić z nim wywiad, nie czytając jego książki i stawiając tezę, iż jest pisarzem obscenicznym. Trudno, czytając opis tej sytuacji, nie uśmiechnąć się, trudno też nie zasmucić się nad brakiem profesjonalizmu wspomnianej kobiety. Odnotowuje również „zyski” ze sprzedaży książki: „Rozliczenie od Marzeny dobiło mnie. Należy mi się… sto złotych” (s. 284).
Warto także zwrócić uwagę na lektury Józefa Hena. Pisarz wraca na przykład do „Rodzinnej Europy” Czesława Miłosza i dzieli się tym, co za Marią Janion można by nazwać biografią lektury: „Inaczej czyta się książkę, którą dostało się na trzy dni, ukradkiem, od przyjaciela, co przemycił ją z Paryża, inaczej, kiedy masz książkę na własność, więc czytasz ją bez pośpiechu, już bez dreszczu, że zostałeś dopuszczony do czegoś tajemnego” (s. 13). Hen akcentuje więc nie tylko czas historyczny wpływający na lekturę, ale i rolę emocji, odpowiednio „ustawiających” odbiór książki. Krytycznie wypowiada się na temat „Imienia róży”, stwierdzając, że Umberto Eco to: „[…] dość typowy profesor, »sprzedaje« – jak już mówiłem – swoje notatki, rozpychając nimi powieść, bez żadnego pożytku (a więc ze szkodą) dla fabuły” (s. 390). Jednocześnie jednak autor wyraźnie stroni od tego, co zwykliśmy nazywać literaturą najnowszą. Choć ubolewa nad tym, że nie nominowano go do Nagrody Nike, nie wykazuje zbytniej ciekawości dla osoby, która tę nagrodę zdobyła. Stwierdza po prostu, że książki Wojciecha Kuczoka nie czytał. Hen wypowiada się również krytycznie na temat Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, oceniając go w następujący sposób: „Mogę się zgodzić: to bardzo przyzwoity człowiek. Literat na solidnym poziomie. Z ubogą wyobraźnią. Monotonną stylistyką” (s. 39).
Pisarz, którego poznajemy dzięki opublikowanym zapiskom, to człowiek prowadzący wieczną krucjatę na rzecz własnej twórczości i w obronie osób, których biografią się pasjonuje. Do nich zaś można zaliczyć Tadeusza Boya-Żeleńskiego i Stanisława Augusta Poniatowskiego. Hen nie tylko wręcza swoje książki ludziom, którzy deklarują nieznajomość jego powieści, ale też próbuje walczyć z niesprawiedliwymi osądami dotykającymi tych, o których pisze. Kiedy na przykład Jan Maria Rokita wypowiada się niepochlebnie o Poniatowskim, pisarz wysyła mu swoją książkę z wyraźną sugestią, by uzupełnił braki historyczne i dzięki temu nie popełniał gaf w swoich wypowiedziach publicznych.
Notatki Józefa Hena to także zabawny portret życia literackiego i pozorności niektórych praktyk promocyjnych. Autor opowiada na przykład o następującym spotkaniu: „Podchodzi jakaś stara kobieta (przeciętna na Sali: 85 lat) z cienką książczyną i mówi: »Ja tu panu coś przyniosłam. Ja piszę właśnie takie rzeczy jak pan«. (O, cholera!) I wpisuje mi dedykację. »Szanownemu koledze po… (zapytuje: »po pióru? po piórze?«)… po piórze…« Nazwisko i imię i pod tym: »chirurg«. Koleżanka” (s. 81).
Inny ważny wątek, który pojawia się w dzienniku, to antysemityzm. Jesteśmy nie tylko świadkami powstawania powieści „Pingpongista” (przy okazji poznajemy poszczególne etapy procesu twórczego i „chodzenia” z tematem), ale też łatwości etykietowania określeniem „pisarz żydowski”. Hen zastanawia się także nad specyfiką współczesnej nienawiści do Żydów: „Antysemityzm dzisiejszy jest bardziej objawem choroby niż przedwojenny. Wtedy Żydzi byli, można było uznać, że istnieje »kwestia żydowska«, nienawiść miała się czym żywić. Dziś ta nienawiść występuje w stanie niejako czystym, jako potrzeba chorej duszy (tu także, jak się okazuje, i chorego ciała)” (s. 181).
W trakcie lektury kilka rzeczy razi – na przykład łatwość oceniania wyglądu kobiet. Hen ma irytujący zwyczaj kwitowania urody kobiet, z którymi spotyka się na gruncie zawodowym. Drażni także nieumiejętność zachowania równowagi – między poczuciem niedocenienia a potrzebą nagród i sławy. Zdarzają się momenty, gdy pisarzowi wyraźnie brakuje dystansu, a użalanie się nad sobą staje się mocno wtórne. Z pewnością jednak książka ta należy do tych pozycji, które warto przeczytać. Dzięki dziennikowi Hena poznajemy bowiem całkiem pokaźny kawałek życia literackiego, obcujemy z etosem pisarza, który stopniowo odchodzi w przeszłość, doświadczamy życia złączonego z literaturą taką pępowiną, której nie da się przeciąć.
Pragnienie sławy przy jednoczesnym poczuciu własnej wartości staje się motywem-obsesją. Autor wydaje się mieć na przykład kompleks na punkcie Marii Janion – na s. 87 stwierdza, że czyta jej książkę a w nawiasie dodaje: „która, jak się domyślam, nie wie nawet o moim istnieniu”, zaś na s. 346 komentuje: „Pani krytyk-potęga nigdy się do mnie nie odezwała: czy ona uważa, że ja mam się zbliżyć do niej z wiernopoddańczym ukłonem i podlizywackim hołdem? Sądzę, że nigdy nic mojego nie czytała, nawet »Króla«, który nie wszedł do finału NIKE, kiedy ona przewodniczyła”. Dość pokrętna to logika – trudno pojąć, dlaczego, zdaniem Hena, Maria Janion miała do niego podejść, on zaś – skoro zależało mu na jej uwadze – zacząć rozmowy nie mógł. Zwraca uwagę z jednej strony pogodzenie się z tym, że przynależność do tzw. salonów niewiele ma wspólnego z tym, jak się pisze, z drugiej zaś ciągłe szukanie potwierdzenia, że literatura, którą tworzy, przetrwa swój czas i przejdzie do historii. Pisarz chętnie więc słucha pochwał ze strony przyjaciół, wydawców, rodziny czy zupełnie obcych ludzi, których udaje się mu „zarazić” swoją twórczością. Z zadowoleniem odnotowuje pozytywne opinie na swój temat. Jednocześnie jednak ma do siebie dystans. Opowiada na przykład o odwiedzinach dziennikarki, która zamierzała przeprowadzić z nim wywiad, nie czytając jego książki i stawiając tezę, iż jest pisarzem obscenicznym. Trudno, czytając opis tej sytuacji, nie uśmiechnąć się, trudno też nie zasmucić się nad brakiem profesjonalizmu wspomnianej kobiety. Odnotowuje również „zyski” ze sprzedaży książki: „Rozliczenie od Marzeny dobiło mnie. Należy mi się… sto złotych” (s. 284).
Warto także zwrócić uwagę na lektury Józefa Hena. Pisarz wraca na przykład do „Rodzinnej Europy” Czesława Miłosza i dzieli się tym, co za Marią Janion można by nazwać biografią lektury: „Inaczej czyta się książkę, którą dostało się na trzy dni, ukradkiem, od przyjaciela, co przemycił ją z Paryża, inaczej, kiedy masz książkę na własność, więc czytasz ją bez pośpiechu, już bez dreszczu, że zostałeś dopuszczony do czegoś tajemnego” (s. 13). Hen akcentuje więc nie tylko czas historyczny wpływający na lekturę, ale i rolę emocji, odpowiednio „ustawiających” odbiór książki. Krytycznie wypowiada się na temat „Imienia róży”, stwierdzając, że Umberto Eco to: „[…] dość typowy profesor, »sprzedaje« – jak już mówiłem – swoje notatki, rozpychając nimi powieść, bez żadnego pożytku (a więc ze szkodą) dla fabuły” (s. 390). Jednocześnie jednak autor wyraźnie stroni od tego, co zwykliśmy nazywać literaturą najnowszą. Choć ubolewa nad tym, że nie nominowano go do Nagrody Nike, nie wykazuje zbytniej ciekawości dla osoby, która tę nagrodę zdobyła. Stwierdza po prostu, że książki Wojciecha Kuczoka nie czytał. Hen wypowiada się również krytycznie na temat Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, oceniając go w następujący sposób: „Mogę się zgodzić: to bardzo przyzwoity człowiek. Literat na solidnym poziomie. Z ubogą wyobraźnią. Monotonną stylistyką” (s. 39).
Pisarz, którego poznajemy dzięki opublikowanym zapiskom, to człowiek prowadzący wieczną krucjatę na rzecz własnej twórczości i w obronie osób, których biografią się pasjonuje. Do nich zaś można zaliczyć Tadeusza Boya-Żeleńskiego i Stanisława Augusta Poniatowskiego. Hen nie tylko wręcza swoje książki ludziom, którzy deklarują nieznajomość jego powieści, ale też próbuje walczyć z niesprawiedliwymi osądami dotykającymi tych, o których pisze. Kiedy na przykład Jan Maria Rokita wypowiada się niepochlebnie o Poniatowskim, pisarz wysyła mu swoją książkę z wyraźną sugestią, by uzupełnił braki historyczne i dzięki temu nie popełniał gaf w swoich wypowiedziach publicznych.
Notatki Józefa Hena to także zabawny portret życia literackiego i pozorności niektórych praktyk promocyjnych. Autor opowiada na przykład o następującym spotkaniu: „Podchodzi jakaś stara kobieta (przeciętna na Sali: 85 lat) z cienką książczyną i mówi: »Ja tu panu coś przyniosłam. Ja piszę właśnie takie rzeczy jak pan«. (O, cholera!) I wpisuje mi dedykację. »Szanownemu koledze po… (zapytuje: »po pióru? po piórze?«)… po piórze…« Nazwisko i imię i pod tym: »chirurg«. Koleżanka” (s. 81).
Inny ważny wątek, który pojawia się w dzienniku, to antysemityzm. Jesteśmy nie tylko świadkami powstawania powieści „Pingpongista” (przy okazji poznajemy poszczególne etapy procesu twórczego i „chodzenia” z tematem), ale też łatwości etykietowania określeniem „pisarz żydowski”. Hen zastanawia się także nad specyfiką współczesnej nienawiści do Żydów: „Antysemityzm dzisiejszy jest bardziej objawem choroby niż przedwojenny. Wtedy Żydzi byli, można było uznać, że istnieje »kwestia żydowska«, nienawiść miała się czym żywić. Dziś ta nienawiść występuje w stanie niejako czystym, jako potrzeba chorej duszy (tu także, jak się okazuje, i chorego ciała)” (s. 181).
W trakcie lektury kilka rzeczy razi – na przykład łatwość oceniania wyglądu kobiet. Hen ma irytujący zwyczaj kwitowania urody kobiet, z którymi spotyka się na gruncie zawodowym. Drażni także nieumiejętność zachowania równowagi – między poczuciem niedocenienia a potrzebą nagród i sławy. Zdarzają się momenty, gdy pisarzowi wyraźnie brakuje dystansu, a użalanie się nad sobą staje się mocno wtórne. Z pewnością jednak książka ta należy do tych pozycji, które warto przeczytać. Dzięki dziennikowi Hena poznajemy bowiem całkiem pokaźny kawałek życia literackiego, obcujemy z etosem pisarza, który stopniowo odchodzi w przeszłość, doświadczamy życia złączonego z literaturą taką pępowiną, której nie da się przeciąć.
Józef Hen: „Dziennik na nowy wiek”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2009.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |