ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (146) / 2010

Maciej Woźniak,

POSTMODERNISTYCZNE MACHLOJKI ŚREDNIOWIECZA

A A A
Robert Sadin „Art Of Love – Music of Machaut”, Deutsche Grammophon 2009.
Sławetna kwestia z „Pulp Fiction” „I’m gonna get mediewal on yo’ ass!” w polskiej wersji nabrała dodatkowego poloru dzięki Elżbiecie Gałązce-Salamon, która tłumacząc obietnicę jako „Zrobię ci z dupy jesień średniowiecza”, dała dowód znajomości kanonicznego dzieła holenderskiego historyka Johana Huizingi. Późnośredniowieczne realia zostały przybliżone widzowi w sposób nieco bezceremonialny, ale całkiem celny, bo XIV wiek to okres wyniszczających Europę wojen (na zachodzie tej nazwanej stuletnią, a u nas polsko-krzyżackiej) oraz kryzysu idei i religii, ale także czasy gwałtownego rozwoju sztuk pięknych. Na rozmaite sposoby sięgały niebios: gotyk płomienisty, poezja Petrarki, muzyka Guilleume’a de Machaut. Z tym ostatnim Robert Sadin poczyna sobie równie swobodnie, co Gałązka-Salamon z Huizingą, ale efekty są tak samo frapujące.

Rzućmy okiem na - rozrzuconych w czasie - współsprawców albumu. Guilleume de Machaut był kompozytorem i poetą francuskim, czerpiącym z tradycji trubadurów i truwerów, który zasłynął tyleż śmiałymi pomysłami polifonicznymi (np. w słynnej Mszy Notre Dame), co niezwykłą czystością i żywotnością motywów ze swoich ballad, rond i motetów. Machaut jedną nogą stał w średniowiecznym nurcie Ars Nova, ale drugą wkraczał już w muzykę renesansu, więc choć wiódł ustatkowane życie kanonika w Reims, a wcześniej dyplomaty i królewskiego doradcy, można go uznać ówczesnego awangardzistę. Po sześciu wiekach Machauta ponownie odkrył jeden z pionierów wykonawstwa tzw. „muzyki dawnej” David Munrow, gruntownie wykształcony akademicko, ale o niemal rockowym temperamencie (też awangardzista, tyle że z przeciwnym wektorem). Nagrany przez niego w 1973roku album „The Art Of Courtly Love” przypomniał muzykę schyłku średniowiecza, ukazując jej zmysłowy urok oraz wprowadzając do repertuaru koncertów i na półki z płytami. Właśnie na inspirację Munrowem powołuje się Robert Sadin (ceniony muzyk jazzowy, nagrywający m.in. z Herbiem Hancockiem i Wyntonem Marsalisem), który poszedł krok dalej i pożenił kompozycje Machauta z motywami z muzyki afrykańskiej, brazylijskiej oraz z szeroko pojmowanym jazzem. Trochę wychodzi z tego worka szydło modnej world music, trochę próba zdyskontowania sukcesu pieśni Dowlanda w wykonaniu Stinga (płytę firmuje ta sama, szacowna wytwórnia Deutsche Grammophon), ale całości nadano szlachetny, dekadencki szlif. Jakby między nutami sławiącymi gładkie rytuały dworskiej miłości z XIV wieku zaplątały się włókna sznura, na którym David Munrow powiesił się 600 lat później.

Bohdan Pociej, pisząc o muzyce Ars Nova i napomykając o „przekwitającej scholastyce”, „kwitnącej mistyce niemieckiej” oraz innych malowniczych przejawach schyłkowości, zwraca uwagę na swoistą polifonizację poezji, czyli na różno-tekstowość. Chodzi o to, że wielogłosowo zaplatano nie tylko melodie (odmierzane odmiennymi rytmami i dzielone na głosy o rozmaitej wysokości), ale i teksty w różnych językach. Głosem bazowym, fundamentem cantus firmuj najczęściej pozostawała łacina, ale sąsiednie motywy śpiewano w językach, o jakich dziś powiedzielibyśmy: narodowe. Był to przejaw dążenia do muzyki absolutnej, traktującej słowo nie jako coś osobnego, ale organiczną część muzyki, bez szczególnej dbałości o to, co zrozumieją słuchacze. Takie uwolnienie utworu od dylematu treść-forma, poprzez zdjęcie słowu wędzidła znaczenia i pchnięcie go w czyste brzmienie, kładzie – według Pocieja - pomost do klasyki zgoła XX-wiecznej. Płyta Sadina to przedsięwzięcie znacznie mniejszego, nie filharmonicznego kalibru, ale i tutaj coś jest na rzeczy, skoro obok starofrancuskich oryginałów słyszymy współczesny angielski, a frazowaniu rodem ze średniowiecznej Europy towarzyszą egzotyczne dźwięki z Afryki i Ameryki Łacińskiej. Sadin dobrał sobie na tyle kompetentnych współpracowników, że postmodernistyczne machlojki jesieni średniowiecza znajdują na „Art Of Love” całkiem zgrabny odpowiednik.

W pierwszym utworze, pełnej tęsknoty balladzie „Love Without End” słychać znanego brazylijskiego pieśniarza Miltona Nascimento, dysponującego falsetem o wielkiej dynamice i skali. Nascimento zawsze chętnie przekraczał gatunkowe granice (nagrywając m.in. z Waynem Shorterem, Patem Methenym, Paulem Simonem, Jonem Andersonem, Peterem Gabrielem, a także z grupą Duran Duran), a jego maniera zderzona z melodyką Machauta od razu wyostrza uwagę. Muzycy pojawiający się w kolejnych utworach, jak dobrze znana pop-rockowej publiczności wokalistka Natalie Merchant, reprezentujący jazzowe skrzydło Madeleine Peyroux, Cyro Baptista czy Brad Mehldau, albo wwiewający gorące afrykańskie powietrze Hassan Hakmoun, także nie zawodzą, zaś całość, pozostawiając wrażenie brzmieniowego brulionu (niekiedy pojawia się sama wokaliza, niekiedy zarys melodii granej na wiolonczeli, elektrycznym fortepianie albo z akompaniamentem afrykańskich bębnów), tym bardziej ujmuje naturalnością i świeżością wyrazu. Sadin pyta w tekście dodanym do płyty: „Czy to przypadek, że wirtuozyjne ornamenty wokalne i koloratura w Europie narodziły się we Włoszech, tak blisko Afryki?”, zwracając uwagę na wpływy arabskie. Jeśli pamiętać, że David Munrow podróżował po Peru i Boliwii, skąd przywiózł sporo oryginalnych instrumentów, przedsięwzięcie zyskuje jeszcze inny kontekst. Od trubadurów i truwerów – z przełożeniem dokonanym przez Machauta - wzięła się muzyką, jaką w filharmoniach i na estradach uprawiamy do dziś, choć legendarny język prowansalski dawno zamilkł, rozszedł się po lingwistycznych kościach Europy. A więc czemu nie uwierzyć w przekornego ducha wywołanego przy tym spirytystycznym stoliku?

W poezji prowansalskiej, u Petrarki i Dantego, w więc także u Machauta miłość nie miała wiele wspólnego ze szczęściem, a liryczny schemat tworzył niezaspokojony poeta oraz dama jego serca powtarzająca: nie. To samo „nie” powtarzał XIV-wieczny świat, na wyrafinowaną sztukę i dworskie rytuały odpowiadając okrutnymi wojnami i krachem gospodarczym. Jak powiada Szymborska w wierszu „Miniatura średniowieczna: „Tak sobie przemile jadą w tym realiźmie najfeudalniejszym. Onże wszelako dbał o równowagę: piekło dla nich szykował na drugim obrazku.” Sam Guillaume de Machaut poczciwie dożył sędziwego wieku jako kanonik w Reims, ale wcześniej sekretarzował Janowi Luksemburskiemu, akurat kiedy ten sekundował krzyżakom dybiącym na ziemie polskie i pretensji do tronu w Krakowie zrzekł się dopiero za cenę – jak skwapliwie odnotowują źródła – 20 tysięcy kóp groszy. Co dodatkowo zwiększa siłę rażenia posępnej obietnicy z „Pulp Fiction”.