ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (187) / 2011

Łukasz Ziomek,

GDY SŁOWO „MORZE” OZNACZA KRZESŁO

A A A
DRUGIE SPOJRZENIE
Co by się stało, gdyby edukacja człowieka i cały proces tak zwanego wychowania odbywały się poza ustalonymi i powszechnie obowiązującymi normami i zasadami, które (pomimo ewentualnych różnic kulturowych) łączy zawsze jedno – potrzeba przystosowania dziecka do samodzielnego życia w społeczeństwie? Odpowiedź na to pytanie zależy przede wszystkim od tego, co mielibyśmy do zaoferowania w zamian. Grecki reżyser Giorgos Lanthimos w swoim najnowszym filmie pt. „Kieł” wychodzi właśnie od tak postawionego pytania i udziela na nie wstrząsającej odpowiedzi: to, co jego bohater ma do zaoferowania w zamian, lokuje jego system po stronie patologii.

Oto na jakimś odludziu, w domu z dużym ogrodem, otoczonym wysokim murem, żyje rodzina. Ojciec (Christos Stergioglou) każdego dnia wyjeżdża do pracy, natomiast matka (Michelle Valley), starsza córka (Aggeliki Papoulia), młodsza córka (Mary Tsoni) i syn (Hristos Passalis) żyją w absolutnej izolacji od świata zewnętrznego. Rodzice karmią swoje dzieci opowieściami o zagrożeniach czających się tuż za ogrodzeniem. Opuścić rodzinną posesję będą mogły wyłącznie samochodem i to dopiero wówczas, gdy wypadnie im, a następnie odrośnie kieł. Zważywszy na fakt, że dzieci są już dorosłe, obietnica ta wydaje się szczególnie perfidną zagrywką. W stworzonym przez rodziców świecie przelatujące wysoko samoloty spadają od czasu do czasu do ogrodu (dzieci znajdują miniaturowe modele podrzucone wcześniej przez matkę lub ojca), mały kot to śmiertelnie niebezpieczne zwierzę, słowo „morze” oznacza skórzane krzesło, a „autostrada” – silny wiatr.

Trudno ocenić, jaki jest cel tego chorego eksperymentu, którego pomysłodawcą i głównym nadzorcą jest ojciec bawiący się w boga. W tym świecie wszystko odbywa się inaczej, obowiązująca „na zewnątrz” umowa społeczna określająca sposób funkcjonowania człowieka zastąpiona została innym prawem, którego jedynym beneficjentem jest właśnie głowa rodziny – jednostka poważnie zaburzona, opierająca swoją dominację na fizycznej oraz psychicznej przemocy. Jej ofiary nie zdają sobie nawet z niej sprawy, pozbawione są bowiem jakiegokolwiek zewnętrznego punktu odniesienia. Nie jest więc dla nich niczym dziwnym ani uwłaczającym konieczność chodzenia na czworakach i szczekania, a kazirodczy stosunek – obwarowany jednym z najstarszych kulturowych zakazów – odbywają pod okiem aranżujących erotyczne spotkanie rodziców. Wychowywane w ten sposób rodzeństwo to emocjonalne wraki, okaleczone psychicznie i zaburzone seksualnie, dla których szczytem okazywanej ojcu sympatii i czułości jest lizanie go.

Opowiedzianą w naturalistyczny sposób przez Lanthimosa historię łatwo można by odrzucić jako dotyczącą chorego świata stworzonego przez chorego człowieka. Tyle że temu choremu światu, jaki oglądamy w filmie, całkiem blisko do naszej współczesności. Nietrudno przecież o skojarzenia z ujawnioną kilka lat temu głośną historią Josefa Fritzla – potwora z Amstetten. Można też sytuację przedstawioną w „Kle” czytać jako metaforę izolacji politycznej, społecznej i kulturowej, jaką fundują swoim narodom totalitarni przywódcy przy milczącym przyzwoleniu reszty świata (co ciekawe, filmowy ojciec fizycznie przypomina nieco Kim Dzong Ila). W Chinach czy w Korei Północnej podtrzymywanie wiary w fikcyjną rzeczywistość idzie w parze z różnorodnymi formami zakrojonej na szeroką skalę przemocy i kontroli. Patologia, o której opowiada grecki reżyser, nie przynależy więc do abstrakcyjnej przestrzeni fikcji, ale znajduje głębokie uzasadnienie w otaczającej nas rzeczywistości.

Lanthimos szokuje i prowokuje, ale robi to w sposób inteligentny i przemyślany. Jego „Kieł” przypomina pod tym względem niektóre filmy Michaela Hanekego. Grecki reżyser, podobnie jak twórca „Funny Games”, posługuje się chłodną i zdystansowaną narracją oraz pozbawionymi psychologizacji sposobami prezentacji bohaterów. Haneke zawarł w jednym z wywiadów słowa, które równie dobrze mógłby wypowiedzieć właśnie Lanthimos: „Nie interesuje mnie ani środowisko, w jakim wyrośli moi bohaterowie, ani ich psychologia. Nie szperam w ich życiorysach. Pokazuję wyłącznie ich zachowanie”. Nie wiemy, dlaczego ojciec postanowił wychowywać swoje dzieci w zupełnej izolacji od świata zewnętrznego, jaki miał cel i czemu służyć miał edukacyjny eksperyment, który na nich przeprowadził.

Oprócz obrazu patologicznej rodziny, bardzo ważną kwestią, jakiej – być może przypadkowo – dotyka ten film, jest umowność ludzkich zachowań i gestów. Ojciec w filmie Lanthimosa próbuje wykształcić u swoich dzieci zachowania zupełnie odmienne od tych powszechnie przyjętych i akceptowanych. „Kieł” zwraca tym samym uwagę na fakt, że znaczenie poszczególnych gestów i słów nie jest niczym innym, jak kwestią społecznej umowy i arbitralnego przyporządkowania, a tym samym umowna jest też granica pomiędzy tym, co normalne i tym, co nienormalne. Nie ulega wątpliwości, że w wielu dziedzinach naszego życia społecznego miejsce tej granicy powinno być poddane rzetelnej dyskusji i otwarte na możliwość przesunięcia. Nie mamy przecież wątpliwości, że nie żyjemy w najlepszym z możliwych światów – i nie mam tu wcale na myśli wyłącznie problemu państw totalitarnych. Film Lanthimosa pokazuje jednak, że mogłoby być (a gdzieniegdzie jest) znacznie gorzej.

Nagrodzony w Cannes i nominowany do Oscara „Kieł” jest filmem wstrząsającym, który na pewno warto zobaczyć. Nie jest to jednak kino, do którego będziemy mieli ochotę wracać. Nie ma też takiej potrzeby – trudno będzie o nim bowiem zapomnieć.
„Kieł” („Kynodontas”). Reż.: Giorgos Lanthimos. Scen.: Efthymis Filippou, Giorgos Lanthimos. Obsada: Christos Stergioglou, Michelle Valley, Aggeliki Papoulia, Hristos Passalis. Produkcja: Grecja 2009, 94 min.