ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (188) / 2011

Bartosz Kazana,

PRZEDE WSZYSTKIM KLASYKA

A A A
NOWOŚCI WYDAWNICZE
Western cieszył się w Polsce swego czasu dużą popularnością. Wiele klasycznych filmów tego gatunku trafiało w okresie PRL do wieczornej ramówki telewizyjnej Jedynki. Ponieważ filmy te opowiadały historie z neutralnej przeszłości i nie były obciążone kontekstem politycznym (dzieł, w których można było dopatrywać się alegorii współczesności, nie pokazywano), ówczesne władze przymykały oczy na fakt, że powstały one we wrogim ideologicznie kraju. W gruncie rzeczy, ze względu na charakter zbliżony do epopei i emisję niedługo po wieczorynce, westerny były swoistą bajką na dobranoc dla dorosłych.

Nieprawdziwe jest jednak dosyć powszechne przekonanie, że western to gatunek martwy, z którym współczesny widz całkowicie utracił łączność. Wprost przeciwnie, poprzednia dekada przyniosła wysyp udanych remake’ów klasycznych filmów o Dzikim Zachodzie (m.in. „15:10 do Yumy”, „Appaloosa” czy niedawne „Prawdziwe męstwo”), a także kilka premierowych, oryginalnych pozycji, takich jak „Bezprawie” Kevina Costnera. I choć western nie jest dziś produkowany seryjnie, przez co próżno szukać reżyserów i aktorów specjalizujących się w tym konkretnym gatunku, to zainteresowanie nim nigdy nie zmalało. Z tym większym entuzjazmem należy powitać publikację książki Łukasza Plesnara, będącej największym kompendium westernu opracowanym dotychczas na gruncie polskiego filmoznawstwa. Wydane przed laty książki Czesława Michalskiego i Janusza Skwary nie dość, że są już nieaktualne pod względem metodologicznym, to jeszcze koncentrują się na znacznie węższym materiale badawczym.

Przymiotnik „największy” w odniesieniu do „Twarzy westernu” trzeba rozumieć dosłownie. Książka liczy bowiem niemal 800 stron, przy czym – jak wyznaje we wstępie autor – została okrojona o część poświęconą literackiemu obliczu westernu. Zamysł Plesnara, aby przedstawić czytelnikom rodzaj monografii gatunku, zostanie jednak zrealizowany. Planowana jest bowiem publikacja pominiętej części pracy, która bez wątpienia będzie niezbędnym uzupełnieniem książki. Nie można wszak zapominać, że western jako gatunek filmowy nie narodziłby się – lub co najmniej nie nabrałby kształtu, z jakiego jest dziś znany – gdyby nie popularne powieści i opowiadania z przełomu wieków, w tym również niezwykle istotny dla całego nurtu „Wirgińczyk” Owena Wistera z 1902 roku, w którym ustanowione zostały podwaliny sposobu przedstawiania świata i bohaterów klasycznego westernu.

Książka Plesnara ma charakter niemal encyklopedyczny. Jej usystematyzowana struktura – zgodnie z tytułem, uwzględniająca podział na typy bohaterów westernu (obejmujących osiem kategorii, m.in.: zdobywców Zachodu, kowbojów i ranczerów, stróżów prawa, Indian i kobiety Zachodu) – została zrównoważona stosunkowo przejrzystym wywodem, choć – zważywszy na wielość informacji – bliższym tonacji naukowej niż eseistycznej. Mimo to kolejne rozdziały czyta się z dużym zainteresowaniem. Wynika to przede wszystkim z zaraźliwego entuzjazmu autora, który nie objawia się jednak w osobistej tonacji wypowiedzi, lecz w pieczołowitości w rysowaniu kontekstu historycznego. Przykłady można by mnożyć bez końca. Dość przytoczyć obszerny wstęp do części poświęconej filmom o Alamo i bohaterach Teksasu, w którym Plesnar omawia tło zdarzeń z 1836 roku, cofając się do czasów, kiedy Teksas należał jeszcze do Hiszpanii. Historyczne zacięcie autora jest w pełni uzasadnione i może jedynie przysłużyć się czytelnikowi, oszczędzając mu sięgania po dodatkową lekturę przed powtórnym – zainspirowanym niechybnie „Twarzami westernu” – seansem „Alamo” Johna Wayne’a.

Dbałość w przedstawianiu kontekstu jest ważna również z innego powodu. Jak pisał przed laty André Bazin, którego słowa Plesnar przywołuje we wprowadzeniu do książki, „western narodził się ze spotkania określonej mitologii z określonymi środkami wypowiedzi”. Filmowy western, podobnie jak jego literackie odpowiedniki, a wcześniej przekazywane ustnie podania – tworzące ową „określoną mitologię” – jest w istocie częścią wielkiego procesu mitotwórczego, kształtującego etos Ameryki. Klasyczny western, którego złoty okres przypada w przybliżeniu na lata pomiędzy premierami dwóch filmów Johna Forda – „Dyliżansu” (1939) i „Jesieni Czejenów” (1964) – umacnia i formuje zarazem fundament amerykańskiej kultury, której mitem założycielskim jest przecież jeden z najważniejszych motywów westernu – podróż osadników na Zachód i cywilizowanie zasiedlanych połaci ziemi. W tym sensie „Twarze westernu” są nie tylko pracą filmoznawczą, ale i stanowią źródło wiedzy o Ameryce, niezbędnej również dla zrozumienia jej współczesnego oblicza. Stosunek Plesnara do westernu wynika więc zapewne częściowo z uznania jego historycznego wymiaru w sensie gatunkowym – mimo iż wierność faktom nie jest w wypadku filmów o Dzikim Zachodzie kwestią nadrzędną i obligatoryjną.

Czytając książkę Plesnara, łatwo dostrzec, że autor jest przede wszystkim wielbicielem klasycznego westernu, z centralną postacią Człowieka Zachodu, który – pomimo licznych zawiłości losu – jest zawsze bohaterem honorowym. Nie wpływa to jednak szczególnie na ograniczenie perspektywy badawczej. Obszernie są w książce reprezentowane antywesterny, na czele z twórczością Sama Peckinpaha. Nieco mniej miejsca zajmują za to omówienia dzieł współczesnych. Wyznaczenie cezury, w tym wypadku nie tyle temporalnej, ile jakościowej, wiąże się z pominięciem niektórych tytułów. Plesnar nie decyduje się bowiem na całościowe przedstawienie „twarzy westernu”, z jego skrajnymi wariacjami, lecz syntetyczne ujęcie tego, co możemy traktować jako fundament gatunku.

„Twarze westernu” zostały starannie wydane. Większość filmów zilustrowano kadrami, o których mowa w tekście, dzięki czemu lektura poszczególnych analiz nie jest sucha. Doskonale sprawdza się również wspomniana wcześniej struktura książki. Opowiadanie o westernie w kluczu bohaterów wydaje się najwłaściwsze. Pozwala nie tylko dostrzec ich wielość i koloryt, ale przede wszystkim ewolucję. Poza tym czytelnik zainteresowany konkretnym bohaterem nie musi wertować całej książki w poszukiwaniu informacji o poświęconych mu filmach. Wiedząc, że Wyatt Earp był szeryfem, a Geronimo Indianinem, z łatwością odnajdzie fragmenty na ich temat. Jedyną wadą książki jest brak indeksów nazwisk i filmów (zawarto jedynie filmografię i bibliografię), które szczególnie w publikacjach tej objętości są niezbędne, ponieważ ułatwiają korzystanie z książki. To jednak drobiazg, który, jak sądzę, można uzupełnić w przyszłych wydaniach „Twarzy westernu”.
Łukasz A. Plesnar: „Twarze westernu”. Wydawnictwo RABID, Kraków 2009.