ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (383) / 2019

Wojciech Rusinek,

MOTYLEK, PIKSEL I DUCH MICKIEWICZA

A A A
Tekst powstał w ramach cyklu „Żywych i umarłych (5)” – pozostałe części do znalezienia na stronie „Wojciech Rusinek – literatura/ślady”.
1.

„Do M...” Adama Mickiewicza nie jest „pięknym wierszem o naprawdę romantycznej miłości” wartym udostępniania na sentymentalnych blogach poetyckich, przypomina raczej złośliwą tyradę utkaną z niekończących się pasaży gróźb. Przesadna emocjonalność tego monologu jest w pewnym stopniu zrozumiała, skoro zdradzony kochanek aż trzy razy usłyszał bolesne „Precz”, ale treść tych wyrzutów zmieścić można w zasadzie w kilku słowach: „zobaczysz, jeszcze za mną zatęsknisz”. Zdecydowanie ciekawsza od dość jednak typowego obrazu miłości jest w „Do M...” kwestia pamięci. Wstępem do kolejnych anatem rzucanych przez Adama jest odrzucenie zdroworozsądkowego przekonania o kojącym działaniu upływającego czasu. W drugiej strofie wiersza czytamy: „Jak cień tym dłuższy, gdy padnie z daleka, / Tym szerzej koło żałobne roztoczy, / - Tak moja postać, im dalej ucieka, / Tym grubszym kirem twą pamięć pomroczy”. Paradoksalnie ból ma być tym silniejszy, im więcej czasu minie od wspominanego zdarzenia.

W kolejnej strofie zaczyna się coś, co określić moglibyśmy jako „duchowy stalking”: wyliczenie wszystkich sytuacji i miejsc, w których M... przypominać będzie sobie o Adamie. W zasadzie ten proces nie będzie przypominaniem, ale raczej okrywaniem dziwnej obecności kochanka, który zapewnia: „wszędzie i zawsze będę ja przy tobie” i że „wszędzie cząstkę [swej] duszy zostawił”. Te ostatnie słowa można by potraktować jako metaforę, gdyby nie to, że Mickiewicz naprawdę wierzył w realność świata duchowego. Nieudana historia miłosna jawi się więc w „Do M...” jako roztrwanianie jakiejś duchowej substancji, która „odkleja się” od zakochanego, na zawsze „oblepia” miejsca i momenty wspólnych przeżyć i czyni z niego postać wybrakowaną, czyli upiora. Takie niepełne, rozproszone, upiorne istnienie musi się jednak skończyć – jak to u Mickiewicza – przerażającym powrotem:

          Wtem błyskawica nocna zamigoce:

          Sucha w ogrodzie zaszeleszczy grusza

          I puszczyk z jękiem w okno załopoce...

          Pomyślisz sobie, że to moja dusza.

Puszczyk, jakiś kornik proszący o paciorek w komodzie księdza („Dziady cz. IV”), upiór. Na początku XIX wieku nasz świat pełen jest jeszcze pokutujących i potępionych dusz oraz umarłych z rozpaczy, którzy nie mogą zaznać wiecznego pokoju. Są blisko, jak blisko może być ptak za oknem albo mebel.

Na marginesie 1.

A jednak się pomylił! Sześć lat po „Do M...” Adam Mickiewicz pisze bliźniaczy wiersz „Do... Na Alpach w Splügen”, który zaczyna się od wyznania klęski: „Nigdy, więc nigdy z tobą rozstać się nie mogę!”. To nie jemu przyszło nawiedzać ukochaną, lecz ona zamieniła się w upiora w jego pamięci; upiora, który „idzie za nim w drogę”, którego ślady dostrzega na lodowcu, który wreszcie budzi lęk i sprawia, że „włos jeży się na głowie”. Arystokratyczne bale M... miały być popsute przez prześladujące ją wspomnienia, tymczasem okazuje się, że hrabiny Puttkamerowej „dziś” podczas zabaw najpewniej „żadna pamiątka nie nudzi”. W ostatnich wersach „Do... Na Alpach w Splügen” Mickiewicz snuje jeszcze jedną, desperacką wizję alternatywnych losów obojga – wyobraża sobie, że prowadzi ją do pasterskiej chaty, a ona usypia na jego ramieniu. Hrabianka. Osiem lat wcześniej poślubiona innemu. Gdyby w czasach Mickiewicza działał Facebook, napisalibyśmy mu w komentarzu: „Adam, seriously?”.

2.

Romantyzm – ta wielka próba obrony i zatrzymania duchów w coraz bardziej „materializującym” się świecie, fascynujący jest także w swoich niekonsekwencjach i porażkach. Juliusz Słowacki, genezyjski mistyk i jednocześnie dandys, utrzymuje się, jak pisze Paweł Hertz w jego biografii, z giełdowej gry akcjami... kolei. Kolei, które najdalsze europejskie ostępy i mateczniki, podległe królom olchom i innym świteziankom, uczynią w XIX wieku łatwo dostępnymi i tym samym pozbawionymi tajemnicy. Kolejny paradoks: niemal wszyscy polscy romantycy, poza Zygmuntem Krasińskim, próbują pożenić duchową ekstazę czy fascynację kulturowymi korzeniami z rewolucyjnym, wychylonym ku przyszłości projektem politycznym. Adam Mickiewicz przez całe życie próbuje nawet napisać powieść futurologiczną, choć artystycznie najciekawszą syntezę duchowego (sakralnego) i materialnego, regresywnego i progresywnego osiąga oczywiście w „Panu Tadeuszu”.

Pochodzący z prowinicji romantycy rodzą się w świecie technologicznie bardzo pierwotnym, ale umierają już w Europie poprzecinanej torami kolejowymi, liniami telegraficznymi, umierają – jak Mickiewicz czy Chopin – uwieczniani na fotografiach. Zdjęcie leżącego na marach poety jest fascynujące: nadszarpnięty czasem, wojskowy ubiór, ciało wyniszczone życiem i chorobą, jakby porzucone w pozycji wyzbytej wszelkiej hieratyczności właściwej geniuszowi (czy raczej: jakiej byśmy się stereotypowo po geniuszu spodziewali). Ciało porzucone albo raczej... drzemiące – bo rzeczywiście poeta wygląda, lekko przechylony w naszą stronę, jakby tylko na chwilę, pomiędzy męczącymi obowiązkami, przysnął. Spokojnie, po latach szalonej szarpaniny z Polską, z kobietami, po wyczerpujących ekstazach twórczych, upiornych obsesjach, kilku miesięcach w wojskowym obozie, po wszystkich kłopotach domowych i pisarskich porażkach. Jeszcze słychać długi, wysilony oddech ulgi.

Gdzie jest wtedy duch poety? Może, jak wyobrażał sobie Jan Lechoń w „Śmierci Mickiewicza”

          A on w tej samej chwili myślał: „Jak to blisko!

          Słyszę pieśń, co śpiewano nad moją kołyską,

          Widzę zioła i kwiaty nad Świtezi tonią,

          I jeszcze tylko chwila a dotknę je dłonią”.

Albo może udało mu się wreszcie – jak pisał sam w chyba swoim najdziwniejszym, skrajnie minimalistycznym wierszu:

          Uciec z duszą na listek i jak motyl szukać

          Tam domu i gniazdeczka —

A może rzeczywiście wcielił się w puszczyka i straszył Marylę jeszcze przez osiem lat, aż do jej śmierci w 1863 roku?

Gdzie jest duch Mickiewicza? Na pewno nie na zdjęciu.

Na marginesie 2.

Możliwość pośmiertnej przemiany w motyla Mickiewicz wskazał już kilkanaście lat wcześniej, ale w nieco odmiennym literackim opracowaniu. W ostatnim monologu „IV części Dziadów” Gustaw uświadamia Księdzu, że nawet jego mieszkanie – mieszkanie oświeconego przeciwnika zabobonów i guseł – roi się od pokutujących umarłych. Pokazuje chmarę ciem i mówi:

          A tuś mi, panie motylu!

                    do Księdza, pokazując motyla

          Ten migający wkoło oćmy rój skrzydlaty

          Za życia gasił każdy promyczek oświaty,

          Za to po strasznym sądzie ciemność ich zagarnie;

          Tymczasem z potępioną błąkając się duszą,

          Chociaż nie lubią światła, w światło lecieć muszą,

          To są dla ciemnych duchów najsroższe męczarnie!

          Patrzaj, ów motyl, strojny barwionymi szaty,

          Był jakiś królik albo pan bogaty,

          I wielkim skrzydeł roztworem

          Zaciemiał miasta, powiaty.

Najzabawniejsza jest dla mnie owadzia pokuta za „gaszenie każdego promyczka oświaty”. Muszę pamiętać, że kto gasił w uczniu pasji płomień, ten w płomieniach cierpieć będzie.

3.

Literatura widmologiczna i romantologiczna jest tak bogata, że – mam tego świadomość – nie zdobędę się tu na jakieś oryginalne spostrzeżenia, ot, to po prostu kilka notatek spisanych na marginesie powtarzanych co roku lekcji języka polskiego. Ale to nie artykuł naukowy, więc niech będzie, że ja też mogę napisać, jakbym sam odkrywał nieznane lądy: w kolejnych dziesięcioleciach XIX wieku duch oczywiście nie znika, ale przemieszcza się.

Nie do końca jest dla mnie jasne, dlaczego – o czym przekonani jesteśmy od drugiej połowy XIX stulecia, a może nawet jeszcze wcześniej, i o czym tak sugestywnie pisał Czesław Miłosz w „Ziemi Ulro” – cywilizacja musi w sposób jednocznaczny „egzorcyzmować ducha”. Dlaczego nie zwyciężyła opowieść, która dostrzegałaby duchowość w przemieszczeniu – jej umknięciu w kolejne, nowe, zagadkowe rejony. Czy to dlatego, że duch żywi się jednak pierwotnym lękiem, a lampa elektryczna w XX wieku na dobre rozproszyła mroki w dziecięcych pokojach i demony czające się nocą na gościńcach i ulicach, tuż za progiem domów?

Ironia polega na tym, że upiory i pokutujące dusze Mickiewicza nie zostały przecież wyparte przez elektryczność i technologie cyfrowe, ale jeszcze silniej, jeszcze straszniej i jeszcze dwuznaczniej się przez nie uobecniają. Po Wielkiej Wojnie niepotrzebny jest już obdarzony religijnymi mocami Guślarz, bo do desakralizacji dziadów doprowadziły elity zmieniające spirytyzm w zabawę. Moce przywoływania duchów zyskuje każdy dzięki technice – wystarczy nastawić płytę gramofonu. Tyle że ta nowa władza słuchacza nad głosem-duchem jest moralnie bardzo podejrzana. Nie o zbawienie tu idzie, lecz o czystą rozrywkę. W „Płytach Carusa” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, poemacie o dziadach na miarę nowoczesnej cywilizacji, duch popularnego śpiewaka demaskuje dwuznaczność nieustannego odtwarzania jego głosu:

          Wypuśćcie mnie, czy słyszycie,

          z tego metalu i drzewa!

          Zwróćcie mi życie,

          albo nie każcie mi śpiewać!



          A jeśli muszę was słuchać,

          zaklęty w dysku i sztyfcie,

          to się chociaż przestraszcie, jak na widok ducha,

          to krzyczcie, to się choć dziwcie!

Dzięki narzędziom rejestrowania i odtwarzania zyskaliśmy władzę nad duchami i zamieniliśmy ją w tyranię – nakazujemy tym, którzy mają prawo do świętego spokoju, pełnej ulgi drzemki, powracać do życia widmowego, wybrakowanego. Nakazujemy im śpiewać bez jakiegokolwiek poczucia tremendum należnego sferze sakralnej, a potem bez poczucia odpowiedzialności o nich zapominamy, włączając nową płytę, kolejny plik mp3.

Na marginesie 3. 

Zdań powyżej nie podyktowały mi ani złośliwość, ani ironia, ani nawet pobłażanie. Robię dokładnie tak samo. Gdy odchodzą znajomi przelotni, lecz z jakiegoś powodu dla mnie ważni, nie mogę oprzeć się pokusie i szukam w sieci ich śladów, nieustannie przeglądam ich profile społecznościowe, chcą tam wyczytać coś, czego o zmarłych nie wiedziałem. Jakiś klucz do ich losu albo powidok życia, brzmienie głosu, gest, anegdotę, cokolwiek. Najbardziej gardło ściska w tym momencie, kiedy kończą się wpisy tej osoby, a zaczynają kondolencje i wspomnienia bliskich. Jednego dnia właściciel profilu wrzuca piosenkę z YouTube'a albo mema, trzy dni później już tylko wpisy tych, którzy nie mogą uwierzyć, bo za szybko, bo będzie brakowało, bo niesprawiedliwe... Kiedy odchodzą znajomi przelotni, lecz z jakiegoś powodu dla mnie ważni, przewijam ich profile na Facebooku w tę i we wtę, wpatrując się w to najtrudniejsze miejsce między notkami żywych i wspomnieniami o umarłych. W przemilczane przejście.

4.

Z roku na rok rozpraszamy ducha coraz bardziej, a deklaracja „Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił” jest dzisiaj tak oczywista, że straciła wszelką nadzwyczajność. Duchy rozpadają się w czasie naszego życia na niezliczone cząstki i nie wiadomo, czy ktokolwiek je kiedyś poskłada w całość. „Duchowy stalking” Mickiewicza zmienił się chociażby w obsesyjne szukanie śladów czyjejś obecności w sieci, o czym śpiewa Julia Marcell w ironiczno-smutnej piosence „Więcej niż Google” (do posłuchania - tutaj), a jedyna możliwa wieczność to cyfrowa „święta pamięć”. No, może nie do końca skazani jesteśmy tylko na cyfrowe namiastki życia wiecznego, w końcu Marcell śpiewa zasadzie o miłości silniejszej niż sieć. Zabawne stwierdzenie: kochać to wiedzieć o kimś więcej, niż wie Google. Najciekawsza jest dla mnie jednak przedostatnia zwrotka traktująca o rozproszonym istnieniu:

          Czy stąd lepiej mnie widać?

          Tu, na tych zdjęciach?

          Jestem na tym i na tym,

          I na tym, i na tym, i na tym.

          Dwa tysiące dziewięćset, dziewięćset dwadzieścia

          Świadectw mojego istnienia

          Po dyskach pogrzebanych.

W XIX wieku dusze były blisko ludzi i mogły błąkać się po świecie jako puszczyki czy korniki, dziś pozornie są nam jeszcze bliższe, nosimy swoje i cudze „dusze” w smartfonach jak dżiny, ale „rozpadły się” one na tysiące dysków, pendrive'ów, chmur, serwerów. I te cząstki, resztki naszych pokiereszowanych całości będą krążyć w sieci, dopóki istnieć będą programy zdolne odtworzyć format, w którym te resztki siebie i naszych bliskich zapisaliśmy. Nigdy nie wiadomo, skąd, kiedy i w jakiej formie wypłyniemy przed czyjeś oczy – i zjawimy się nagle na zdjęciu otwartym przez przypadkowego użytkownika albo na jakimś pliku mp3 zachowanym nie wiadomo dlaczego na dysku na drugim końcu świata. Nieznani, niemi, niepokojący, ale inaczej niż niepokojące dusze lub upiory Mickiewicza, które tylko krzyż był w stanie (choć też nie zawsze) przegnać – całkowicie poddani władzy tych, którzy te nasze cząstki będą niwelować jednym kliknięciem funkcji „usuń” albo przez wyrzucenie na śmieci niedziałającego dysku. Dlatego jestem sceptyczny wobec tych wszystkich koncepcji, które w potencjalnym połączeniu naszej świadomości i sieci widzą niemal religijną szansę na wytęsknioną wieczość. Przecież zawsze ktoś może wyłączyć wtyczkę.

5.

Wiara w relację żywych i umarłych nie jest – jak we wstępie do „II i IV części Dziadów” podkreślał Mickiewicz – specyficznie chrześcijańska, choć w pisarstwie poety łączy się z katolicką ortodoksją i teologią czyśćca niemal niezauważalnie. Zakochane widma błąkające się po cmentarzach wokół prowincjonalnych wiosek i szlacheckich dworów, czyli w bardzo namacalnej wersji czyśćca, dającej się objąć sensualną wyobraźnią, przypominają średniowieczną duszę, która z ciała wyleciała i na zielonej łące stała. Dante – wielki „promotor” tej w jego czasach nowej idei teologicznej – wyobrażał sobie czyściec jako całkiem konkretną górę, więc wersja a'la „Dziady” wcale taka szalona, nowatorska czy nieortodoksyjna nie jest.

Problem w tym, że powszechne wyobrażenie życia po śmierci jedynie jako błądzeń duszy przesłania centralną ideę chrześcijaństwa, która dzisiaj jest, jak trafnie stwierdza ks. Grzegorz Strzelczyk – „zapomnianą prawdą wiary”, czyli ideę zmartwychwstania. Wiemy, kto jest za to odpowiedzialny: neoplatonizm, który przez wieki ogniskował wyobraźnię eschatologiczną wokół bezcielesnych form istnienia. Dziś natomiast, w epoce „duchów cyfrowych”, można by sobie wyobrażać – „postneoplatońsko” – że zbawienie polegać będzie na składaniu wszystkich zapisanych na dyskach pikseli i sekwencji danych w jedną, nieulegającą cyfrowej erozji całość (a popkultura rzeczywiście coraz częściej nadziei na wieczność upatruje w cyfryzacji, jak chociażby w „San Junipero”, jednym z odcinków serialu „Czarne lustro”). Z punktu widzenia chrześcijaństwa trwający od XIX wieku proces „zanikania ducha” powinien być w zasadzie pozytywny (podkreślla to wspomniany Strzelczyk) – po stuleciach utożsamiania życia wiecznego jedynie z życiem duszy (co „Katechizm Kościoła Katolickiego” określa jako sąd szczegółowy), wreszcie, wygnawszy duchy, można wrócić do wiary w zmartwychwstanie ciała (które odbywać ma się na zamykającym czasy Sądzie Ostatecznym). W końcu to właśnie: ciało i wiara w jego wieczne życie, a nie nawiedzanie przez zmarłych, jest treścią mszalnego „Credo” w katolicyzmie i „Apostolskiego wyznania wiary”.

A szalona idea zmartwychwstania to jednak zupełnie inna historia niż ta, którą z melancholią i przerażeniem próbują nam opowiedzieć romantycy i ich spadkobiercy.

LITERATURA:

Hertz P.: „Portret Słowackiego”. Warszawa 2009.

Lechoń J.: „Śmierć Mickiewicza”. W: tegoż: „Poezje”. BN Seria I, nr 256. Opr. Roman Loth. Wrocław 1990.

Mickiewicz A.: „Do M...”. W: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/sonety-odeskie-do-m.html [uwspółcześniona ortografia], dostęp 30.10.2019.

Mickiewicz A.: „Do... Na Alpach w Splügen 1829”. W: tegoż: „Wybór poezyj. T. II”. BN Seria I, nr 66. Opr. Czesław Zgorzelski. Wrocław 1997.

Mickiewicza A.: „Dziady”. Warszawa 1974.

Mickiewicz A.: „[Uciec z duszą na listek]”. W: tegoż: „Wybór poezyj. T. II”. BN Seria I, nr 66. Opr. Czesław Zgorzelski. Wrocław 1997.

Miłosz Cz.: „Ziemia Ulro. Warszawa 1982.

Pawlikowska-Jasnorzewska M.: „Płyty Carusa”. W: https://pl.wikisource.org/wiki/P%C5%82yty_Carusa, dostęp 30.10.2019.

Strzelczyk G.: "Wierzę w ciała zmartwychwstanie - zapomniana prawda wiary?". W: http://strzelczyk.edu.pl/audio/duzo-roznosci/wierze-w-ciala-zmartwychwstanie,639, dostęp 30.11.2019.
Październik-listopad 2019

Fot. domena publiczna.