ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (406) / 2020

Anna Zagórska,

ŚWIAT NIEUCUKROWANY ('ALFABET TYRMANDA')

A A A
Wypełniło się, sprawiedliwości stało się zadość, Tyrmand „doczekał” się zmiany: „Pomiatali mną w moim kraju w sposób fatalny. I co ja takiego uczyniłem, że tak mną gardzili? Napisałem książkę, którą chcieli przeczytać wszyscy. (…) Postanowili, że odtąd nie będzie mnie w ich antologiach i wyobrażeniach o literaturze. Nic na to nie mogę poradzić. Mogę tylko żywić cichą nadzieję, że kiedy ich nazwisk nie będą już rozeznawać nawet bibliotekarze, ja będę ciągle czytany na plażach i z kasetek szkolnych” (s. 170 – numeracja stron podawana za wydaniem elektronicznym).

Rok 2020 został ogłoszony rokiem Leopolda Tyrmanda – to jakby klamra i dopełnienie, nobilitacja, która – wczytując się w te gorzkie słowa – przychodzi wielce zasłużenie, ale i po czasie. W 2020 roku, w tym niespodziewanie trudnym, skomplikowanym momencie, który podszyty jest lękami i niepewnością, w sposób szczególny przyglądamy się sylwetce autora „Złego”. Wydaje się, jakby miało to wszystko głęboki sens. Jakby chwila, w której świętujemy setną rocznicę jego urodzin, nie bez przyczyny przypadła na czas zawieruchy: epidemii, poczucia niepewności, problemów gospodarczych. Leopold Tyrmand żył w skomplikowanych czasach i niezwykle przenikliwie potrafił je komentować. Wyjątkowy pisarz nie mógł obchodzić swych okrągłych urodzin w przeciętnym – gładkim, uładzonym, ucukrowanym – czasie.

„Alfabet Tyrmanda” to książka opublikowana nakładem Wydawnictwa MG, ze wstępem, wyborem i opracowaniem Dariusza Pachockiego. Obszerny wstęp przybliża sylwetkę autora „Złego”, zwraca uwagę na kształtujące jego osobowość siły i okoliczności, daje także wgląd w te wszystkie życiowe i systemowe meandry, wąskie cieśniny i załamania, wokół których i wobec których Leopold Tyrmand musiał przez lata się ustawiać, czego dowodem jeden z cytatów (zapisek pochodzi z 1953 roku, gdy Tyrmand utracił pracę w „Tygodniku Powszechnym”) przytoczony przez Pachockiego: „Jestem pisarzem, któremu nie wydają książek, publicystą nie drukującym artykułów, dziennikarzem nie mającym wstępu do żadnej redakcji. Nikt nie chce ode mnie scenariuszy, nie błyszczę, nie bywam, nie mam rangi, nie stoję na szczeblu. Po prostu nie ma mnie. Wszystko dlatego, że chcę w moim kraju żyć, myśleć i pracować tak, jak uważam za słuszne” (s. 5).

Jak dobrze wiemy, Tyrmand ostatecznie opuścił Polskę, spędzając resztę życia na emigracji. Polska jednak „nie opuściła” Tyrmanda – czego dowodem były jego teksty, także te powstające poza jej granicami. Pisarz zawsze chciał „żyć, myśleć i pracować tak, jak uważał za słuszne” (s. 5) – niezależnie od przeciwności, od niewygód, od potencjalnych sporów, niedogodności, nieprzyjemności. „Alfabet” – będący komplikacją krótkich wyimków z bogatej twórczości i zapisków Tyrmanda – jest tego najlepszym świadectwem. Jest skróconym kursem z Tyrmanda dla tych, którzy dotąd nie poznali jego twórczości (lub zaznajomili się z nią pobieżnie), oraz interesującym, powtórnym wejściem w jego świat dla oddanych czytelników. Przez dobór i wybór tych krótkich, alfabetycznie ułożonych tekstów staje się powtórnym odpowiedzeniem sobie na pytanie, dlaczego Tyrmanda cenimy, wyróżniamy jego pisarstwo, przechowujemy w pamięci jego słowo.

Tyrmand nie powściągał języka, nie trzymał słów na uwięzi. Nie bał się uwierających opinii, niepopularnych sądów. Niezgody na zastany porządek rzeczy nie cukrował fałszem. Nie głaskał słowami, by się przypodobać, dobrze wypaść, spełnić oczekiwania. Taki obraz Leopolda Tyrmanda utrwaliliśmy w głowach przez lata – zaznajamiając się z jego twórczością i z twórczością jemu poświęconą (choćby z biografią „Tyrmandowie. Romans Amerykański” Agaty Tuszyńskiej) i taki obraz autora „Złego” wyłania się z „Alfabetu Tyrmanda”. Za pośrednictwem wyimków zestawionych w alfabetycznym porządku, dociekliwie zredagowanych z mnogości kontekstów i wybranych z wielości tekstów (i ich wariantów, także z wersji, które pozostały w rękopisach – co jest wielkim walorem tej książki, ponieważ Pachocki, jak sam zaznacza „wszędzie gdzie było to możliwe, [starał się –A.Z.] (…) dotrzeć do autorskiego przekazu” [s. 14]), otrzymujemy spójny wizerunek kogoś, kto przez słowo pisane wyraża odważnie swoje poglądy, nie szczędzi krytyki, nie wygładza chropowatości otaczającej go rzeczywistości gładką metaforą, nie spłaszcza i nie usprawiedliwia.

Tyrmand wywracał zastane porządki na nice: w jego tekstach, umiejętnie wybranych i redaktorsko zestawionych przez Pachockiego, widać szczerość, bezkompromisowość, widać zaangażowanie, ucieczkę od letniości, obojętności, dystansowanie się od miałkiego fałszu skrywanego pod pozorami kurtuazji. Słowa Tyrmanda były celne i trafiały w sedno. Był czujnym obserwatorem i przenikliwym diagnostą. Teksty zamieszczone w „Alfabecie” to okruchy – zebrane sprawną ręką redaktora w spójną całość, niczym smakowita lektura, która odsłania opinie pisarza na rozmaite tematy. Dariusz Pachocki wykazał się wielką dociekliwością, sporą dozą uważnego spojrzenia na dorobek pisarza, wnikliwą lekturą także tekstów tych bardziej ulotnych, zebranych z wywiadów, publikacji prasowych. Jednocześnie Pachocki we wstępnie wyraźnie zaznacza, że praca redakcyjna, której się podjął, odzwierciedla także jego, subiektywne, czytanie Tyrmanda: „tego typu wybór przechodzi przez filtr edytora, więc w jakimś stopniu jest to mój obraz pisarza. Czytając „Alfabet”, warto zdawać sobie z tego sprawę” (s. 14). Nie mniej interesujące od tego, że mamy w książce do czynienia z Tyrmandem Pachockiego jest to, jaki dla nas będzie po tej lekturze Tyrmand.

To opowieść o ludziach – nazwisk w „Alfabecie Tyrmanda” znajdziemy wiele. Pojawiają się pośród nich ci, których autor „Życia towarzyskiego i uczuciowego” darzył największym szacunkiem, poważał ich życiowe wybory, wysoko oceniał ich dokonania. Reprezentowani są jednak także i ci, którzy w oczach Tyrmanda nie znaleźli uznania, od których nieraz bywał zależny i z którymi wypadało utrzymywać kontakty, jednak nie budzili oni zaufania i szacunku autora „Złego”. Tyrmand odmalowuje ich dosadnie, wprost: wyraźną kreską, nie szczędząc gorzkich fraz, uderza w miejsca wrażliwe, odkrywa dwulicowość i koniunkturalizm (które wydają się szczególnie go razić), piętnuje niegodziwości. Nie usprawiedliwia okolicznościami, nie tuszuje mniejszych i większych występków, nie tłumaczy ich „momentem dziejowym”, nie zgadza się na łatwy oportunizm. W tekstach nie sposób nie zauważyć otwartości Tyrmanda, tak dalekiej od znanych z tamtych czasów niedopowiedzeń, zawoalowań, literackiego mrugania okiem. Chciał móc mówić głośno i otwarcie, na przekór siermiężnemu światu, w którym przyszło mu funkcjonować. Dążył do tego, by żyć w sposób pełny: afirmatywnie, spontanicznie, bez zakłamań, zaciemnień, wyciszeń. Tyrmand poznał Europę przed wojną – w wyborze tekstów, jakie dostajemy w „Alfabecie”, znajdują się te, które do tego doświadczenia nawiązują (o przerwanych studiach we Francji wspomina też Pachocki we wstępie) – nic dziwnego więc, że zamknięcie na nią, na świat po drugiej stronie żelaznej kurtyny odczuwał w zintensyfikowany sposób, dostrzegając absurdy jeszcze wyraźniej, punktując wszystkie niedogodności socjalistycznej ojczyzny z tym większą przenikliwością.

„Alfabet Tyrmanda” jest także opowieścią o miejscach – ich doświadczaniu; to narracja o przestrzeniach najbliższych, oswojonych, znanych oraz o poznawaniu tych odległych, obcych, nieznanych. Tyrmand doświadczał polskiej, powojennej rzeczywistości – pełnej absurdów, kruchych zasad, zbyt zdecydowanych poglądów, unurzanej w szarościach, niemożnościach, pozbawionych sensu regułach. W cywilizacji i kulturze, „do której wszyscy przynależymy”, widział pomost „między sztucznie wykopanymi różnicami” (s. 34), jednocześnie doświadczając na własnej skórze, że nic tak nie dzieli, jak różnice o sztucznej proweniencji, pogłębiane z ogromną zaciekłością, bronione z nienaturalną werwą. „Alfabet” gromadzi zapiski poświęcone choćby naturze komunizmu, która dla Tyrmanda opierała się na „nieprzenikalności”, tej szczelności, która zatrzaskuje prawdziwą naturę przed czujnymi oczami zewnętrznych obserwatorów, która obraca na nice próby podpatrzenia „niepożądanym okiem”, nie daje się poznać od podszewki. Tyrmand pisał, że „dopiero klęska systemu ujawnia głębie jego problematyki” (s. 164). W 1969 roku nie widział jednak nadziei na to, by formuła komunizmu szybko się wyczerpała: „Komunizm (…) nie jest rozdziałem zamkniętym i nic na to nie wskazuje, aby uległ zamknięciu w możliwej do przewidzenia przyszłości” (s. 165). Jak miało się okazać, przyszłość ta nie była aż tak odległa, jednak 20 lat przed upadkiem komunizmu, w latach marazmu, pełzającej beznadziei i obezwładniającej szarzyzny dnia codziennego, nawet nie udawało się wybiegać w marzeniach do dnia, w którym system runie, rozpierzchną się jego absurdy, na wierzch wyjdzie nareszcie jego prawdziwa natura.

Leopold Tyrmand nie żył w łatwych czasach. Nieraz przychodziło mu zderzyć się z bolesną rzeczywistością, dotykać samego dna i najgłębszej ciemności świata. Mimo przerwanych wojną zagranicznych studiów, rozgoryczenia światem powojennym, niegodziwością i upokorzeniami, jakie fundowała mu ojczyzna, mimo wielu nieporozumień i twardych lądowań, jakie niesie ze sobą każda emigracja, nie rezygnował z siebie: ze swojego wyrazistego i celnego języka, którym opisywał świat. W krok za Tyrmandem podążała (i chyba nadal podąża) jego legenda. Autor w specyficzny sposób kreował siebie, swój image, czego wyraz znajdziemy także w „Alfabecie”. Tekst poświęcony sobie samemu Tyrmand napisał stylem lekkim, a zarazem bardzo wyrazistym. Niemalże staje nam przed oczami, gdy czytamy: „Osobiście lubię wąskość, smukłość i cienkość w formach odzieży. Cenię finezję kołnierzyków i przepadam za solidnym obuwiem” (s. 329). Jak widać wyraźnie, nie było w jego twórczości zbędnych fraz, kreacjami autora nie rządził przypadek – to wypadkowa charakteru, uważnego przyglądania się światu i ludziom, podejścia do otaczającej rzeczywistości. „Uważam, że ubranie – pisał – jest najbardziej zewnętrzną emanacją charakteru, indywidualności, zalet i wad, że mówi mnóstwo o człowieku, o jego stanach psychicznych, o jego usposobieniu, marzeniach i tęsknotach. Mało – sądzę, że ubranie wpływa bezpośrednio i immanentnie, oddziałuje dwustronnie: na zewnątrz i na wewnątrz, formuje nastroje i samopoczucie” (s. 329). Dobrze czyta się te frazy, gdy Tyrmand pisze o sprawach przyziemnych, o sobie, o własnych upodobaniach i słabościach. Jest w tym wielka szczerość przynależna ludziom świadomym własnych racji, pewnym własnego zdania. Nie każdy twórca umiałby tak prosto i bez fałszywych nut pisać o swoim stosunku nie tylko do spraw najwyższych, ale także do odzieży.

Postać Tyrmanda, która wyłania się z „Alfabetu”, to wizerunek człowieka szczególnie wyczulonego na otaczającą go rzeczywistość. Autor „Filipa” to dociekliwy obserwator ludzi (w tym samego siebie), wnikliwie analizujący otaczający go świat, a także – miłośnik jazzu. Dostrzegał i punktował absurdalne ograniczenia, bezsensowne zasady, miałkość norm i niedobór przyzwoitości. Widział też jednak niezmienność ludzkich przywar i talentów, uniwersalność pozytywnych i negatywnych przymiotów – mierziło go to, ale i dostrzegał w tym literacki materiał, znakomite literackie tworzywo, „temat do nowego »Rewizora«”: „rzecz o wiecznych słabostkach i wiecznych dynamikach ludzkich, o niezmiennych motorach postępowania, o jednakich we wszystkich epokach talentach, obawach, żądzach, urokach, głupotach i marnościach ludzkich” (s. 105). W tym kryje się znakomitość Tyrmanda, jako uważnego obserwatora rzeczywistości i jednocześnie jej deskryptora: w umiejętności jednoczesnego odnalezienia spójni w różnorodności ludzkich wad i zalet. Niezależnie od czasu, miejsca, w którym przebywał, od kontekstu. A jednocześnie, jak sam pisał: „Ale być optymistą, dostrzegając to wszystko aż do końca i nie mydląc sobie oczu niczym, być optymistą wbrew temu wszystkiemu, wyzywać do codziennej walki wszechpotężne, złe Doświadczenie – wydaje się wielkim, trudnym, godnym miłości Honorem” (s. 83).

Czytając teksty zgromadzone w „Alfabecie”, warto odpowiedzieć sobie na pytanie, czy i w nas jest odwaga zachowania optymizmu „wbrew temu wszystkiemu”. Wydaje się, że warto ją w sobie wykrzesać, choć pewnie nieraz powtórzymy za Tyrmandem, że to wielkie i trudne zadanie.
„Alfabet Tyrmanda”. Opracowanie Dariusz Pachocki. Wydawnictwo MG. Warszawa 2020.