ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (425) / 2021

Maja Baczyńska, Bart Pałyga,

TO MI SIĘ NIGDY NIE ZNUDZI

A A A
Maja Baczyńska: Jeśli Twój pierwszy, wybrany instrument to wiolonczela, to jak pojawiły się kolejne? Dziś jesteś multiinstrumentalistą.

Bart Pałyga: Po wiolonczeli przyszedł czas na sarangi, które zobaczyłem w domu moich znajomych. Stały bardziej jako ozdoba w rogu pokoju i kompletnie nie wiedziałem, co to za instrument i jak się na nim gra. Na szczęście należę do osób, które lubią odkrywać i doświadczać. Był to instrument, który dostali na przechowanie i byli na tyle ufni i uprzejmi, że mi go pożyczyli. Tak się zaczęła moja przygoda z muzyką folkową (ormiańskie kemancze, morin khuur, cała masa instrumentów... ). Lecz dźwięk sarangi do tej pory uważam za najpiękniejszy ze wszystkich.

M.B.: Co zafascynowało Cię w śpiewie gardłowym i alikwotowym? Czy pamiętasz jak po raz pierwszy się z tymi technikami zetknąłeś? Czy trudno byłoby laikowi się ich nauczyć?

B.P.: Po raz pierwszy usłyszałem śpiew gardłowy w czasie jam session z udziałem powstającego dopiero zespołu Yerba Mater; śpiewał Maciek Cieliński, a w pokoju panował półmrok. Gdy usłyszałem te kosmiczne brzmienia, zerwałem się i zapaliłem światło, żeby natychmiast zlokalizować źródło niesamowitych dźwięków. Do dziś pamiętam, że Maciek w odpowiedzi na pytanie, jak to robi, odparł: „Musisz się tak napiąć w sobie i tyle”. No to się trochę napiąłem i... trwało to parę lat. Teraz wiem, że przede wszystkim trzeba się rozluźnić i jednocześnie gdzieniegdzie napiąć. Zafascynowała mnie wyjątkowość barwy alikwotów i interwałów w stroju nietemperowanym. Hipnotyczne dwudźwięki brzmiały jak „muzyka sfer”, było w nich coś nadludzkiego. Myślę, że każdy jest laikiem, zanim się zacznie czegoś uczyć. Tak więc także w przypadku śpiewu gardłowego zaczynamy od zera i uważam, że każdy może się go nauczyć niezależnie od płci i wieku. Choć zapewne istotne tu są pewne predyspozycje anatomiczne, które sprawiają, że proces ten jest dłuższy lub krótszy a efekty mniej lub bardziej spektakularne.

M.B.: W 2013 roku odniosłeś wielki sukces na prestiżowym festiwalu Nowa Tradycja. Czy Nowa Tradycja rzeczywiście spełnia swoją i misję i pomaga upowszechnić twórczość artystom zafascynowanym, ale i reinterpretującym nasze muzyczne korzenie, jak Ty?

B.P.: Jeśli chodzi o Nową Tradycję, to wystarczy spojrzeć na listę laureatów i uczestników konkursu w ostatnich dwudziestu latach, aby zobaczyć, jak wielką rolę w promowaniu i wspieraniu muzyków eksplorujących sferę muzyki tradycyjnej w nowoczesnym ujęciu pełni festiwal Polskiego Radia. Uważam, że konkursy są potrzebne tak samo, jak mecenasi sztuki, niemniej ważne jest, żeby artyści, którzy nie dostali nagrody w danym roku nie traktowali tego jak wyroku. Konkurs to nie wyrocznia, a każde jury ma swoje założenia, trudności. Często są spory i wynik bywa kompromisem, nie trzeba go brać do siebie. Po prostu warto próbować.

M.B.: Miałeś też okazję nagrywać muzykę do filmów. Czy lubisz ten rodzaj pracy? Czy pamiętasz jakieś szczególne sytuacje ze studia, z planu?

B.P.: Muzyka filmowa to dla osoby takiej, jak ja, wielka przyjemność, ponieważ tworząc, improwizuję. Ilustrowanie muzyką jest dla mnie czynnością naturalną, sporo doświadczenia zdobyłem, współpracując z Grupą Studnia O, a tworzenie muzyki do storytellingu to właśnie sztuka ilustracji. Byłem więc gotów, aby wejść do studia filmowego, kiedy Krzesimir Dębski zaprosił mnie do nagrania muzyki do filmu „Stara baśń. Kiedy słońce było Bogiem”. Był to pierwszy film, do którego nagrywałem muzykę. Byłem tym mocno przejęty i pamiętam, jak przy kolejnym take'u Krzesimir powiedział: „Wiesz jak wygląda Małgosia Foremniak?” „No wiem” – odpowiedziałem. A on na to: „To teraz sobie wyobraź, że ona liże klatę Popiela i śpiewaj!”.

M.B.: Pomogło?!

B.P.: Podobno dałem radę!

M.B.: Co najbardziej Cię fascynuje w interakcji z innymi muzykami?

B.P.: W interakcji z innymi muzykami najbardziej fascynuje mnie... interakcja właśnie. I fakt, że posługujemy się najbardziej niesamowitym na tej planecie językiem. Muzyka jest jak esperanto, pozwala komunikować się na całym globie, przekazując ogromne ilości danych – również tych, których nie da się zwerbalizować. To przywilej. Ponadto, grając z kimś, zawsze się czegoś uczę. To mi się nigdy nie znudzi.

M.B.: A jak być muzykiem-improwizatorem w świecie ogarniętym pandemią? Czy znalazłeś na to własny sposób?

B.P.: Jeśli chodzi o życie muzyka w pandemii, to myślę, że dużo dała mi wszechstronność i elastyczność. Dzięki pandemii musiałem nauczyć się nowych rzeczy; zacząłem nagrywać muzykę w domu i wysyłać ją do zamawiających. Miałem to szczęście, że rozpocząłem przed pandemią współpracę z Adamem Skorupą i Arkiem Reikowskim, którzy komponują muzykę do gier komputerowych, i w okresie pozbawionym koncertów, dostawałem od nich zamówienia. Tak czy inaczej musiałem jednak nauczyć się obsługi odpowiedniego programu i sprzętu. Dzięki pandemii przełamałem się też i napisałem wniosek do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Okazało się, że to nie takie straszne i że można liczyć na mecenat państwa w realizacji niekoniecznie „mainstreamowych” pomysłów. Efekty do zobaczenia wkrótce. Jednakże miałem wiele szczęścia i bardzo współczuję utalentowanym i twórczym ludziom, którzy zmagają się z obostrzeniami uniemożliwiającymi im pracę i życie. To jest bardzo trudne. Mogę tylko powiedzieć, że ja się nie poddałem, pomimo tego że przez ponad pół roku nie zarobiłem dosłownie ani grosza.

M.B.: A jakie są Twoje plany artystyczne na 2021/2022? Czego się możemy z Twojej strony spodziewać?B.P.: Nagrywamy płytę z Milo Ensemble. Efektem otrzymanego przeze mnie stypendium będzie program koncertowy w duecie z bardzo utalentowaną Maszą Pawliszcze (z domu Natanson) i audycja edukacyjna. Poza tym szykuje się współpraca na linii śpiew gardłowy–śpiew biały z najlepszymi w tej dziedzinie dziewczynami w kraju, ale póki co nie mogę zdradzić szczegółów. Zdałem też egzamin na studia o profilu etno jazz, z niecierpliwością czekam na oficjalne przyjęcie na uczelnię. Cieszę się, że mogę się dalej rozwijać i że wrócę do mojego pierwszego instrumentu, czyli wiolonczeli – wreszcie w takiej formie, która mi się podoba.

M.B.: Co daje Ci muzyka, czego nie daje Ci żadna inna dziedzina?

B.P.: Prawdziwą wolność.

M.B.: A gdybyś nie był muzykiem?

B.P.: Byłbym przewodnikiem lub ratownikiem górskim.

M.B.: Dziękuję za rozmowę.
Fot. Daria Pawęda.