ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (431) / 2021

Marta Snoch,

DWIE DZIEWCZYNY I LONDYN ('OSTATNIEJ NOCY W SOHO')

A A A
Kilka lat temu na ekranach kin można było zobaczyć dokument „My Generation” Davida Batty’ego – kolorowy, ociekający muzyką The Who i Beatlesów film poświęcony Wielkiej Brytanii i kontrkulturowemu Londynowi lat 60. Narratorem został aktor Michael Caine, bo któżby inny tak dobrze uosabiał coolest place in the world, jakim bez wątpienia była wtedy stolica Zjednoczonego Królestwa. Jego opowieść o Londynie, magicznym mieście dającym szansę zwykłym chłopakom jak on czy Mick Jagger, anegdoty o samochodach, pięknych dziewczynach i rewolucji seksualnej, przepełniona była przede wszystkim tęsknotą. Xan Brooks, krytyk filmowy „The Guardian”, w swojej recenzji „Ostatniej nocy w Soho” Londyn tamtego czasu określił mianem miejsca, które zostało już tak przyswojone przez popkulturę, że być może istniało jedynie w powszechnej imaginacji (zob. Brooks 2021). Miejsca znanego z kina („Powiększenie” Antonioniego czy parodystyczna seria filmów o Austinie Powersie), mody (styl całych lat 60. niepełny byłby bez nazwisk stylistki i projektantki Mary Quant oraz fryzjera Vidala Sassoona) czy przebojów, w których raz po raz pojawiają się Carnaby Street, most Waterloo lub dzielnica Soho (zob. Muller 2019: 24-27). Edgar Wright, twórca „Scott Pilgrim kontra świat”, „Wysypu żywych trupów” i „Hot Fuzz”, rzuca jednak trochę inne światło na swingującą stolicę. W delirycznej i przepełnionej neonowymi kolorami jeździe po nocnym Londynie, i współczesnym, i tym sprzed prawie sześćdziesięciu lat, skręca prosto w objęcia cukierkowego koszmaru.

Wright, zaprzyjaźniony – o czym szczególnie lubi wspominać – z Quentinem Tarantino, podobnie jak twórca „Pewnego razu w Hollywood” składa hołd kinu lat 60. Historia borykającej się z własnymi traumami młodej Eloise (Thomasin McKenzie), która z prowincji trafia prosto do prestiżowej London College of Fashion i rozkrzyczanego akademika, to pozornie tradycyjna opowieść o dziewczynie z małego miasta w przerażającej metropolii. Oderwana od rzeczywistości, trochę zagubiona w swojej fascynacji swinging sixties młoda kobieta w snach przenosi się do Londynu circa 1965. Tam śledzi losy olśniewającej Sandie (Anya Taylor-Joy), tajemniczej dziewczyny znikąd, która przyjechała do stolicy, by zostać gwiazdą. Eloise w swoich snach ogląda rozkwitający romans Sandie z wygadanym i wyraźnie niebezpiecznym Jackiem (Matt Smith) oraz jej próby zrobienia kariery. Bardzo szybko granice między rzeczywistością a marzeniem sennym zaczynają się zacierać. Eloise wpierw urzeczona stylem, modą i muzyką świata, o którym tak bardzo marzyła, powoli dostrzega, co tak naprawdę kryje się pod jego błyszczącą powierzchnią. Historia, która początkowo obiecuje coś na kształt „O północy w Paryżu” Woody’ego Allena, nieuchronnie zmierza w kierunku psychodelicznego spektaklu grozy, gdy Eloise zaczyna podejrzewać, że Sandie spotkał makabryczny koniec.

Film Wrighta wielokrotnie odnosi się do kultowych filmów brytyjskiego kina lat 60. – jak „Darling” Johna Schlesingera o marzącej o byciu gwiazdą Dianie (Julie Christie) czy „Georgy Girl” Silvia Narizzano o naiwnej młodej mieszkance Londynu (Lynn Redgrave). Ale również i do dzieł dwóch szczególnych z perspektywy tematu przemocy wobec kobiet (zarówno w kontekście kręconych filmów, jak i życia prywatnego) twórców – Romana Polańskiego i Alfreda Hitchcocka. Obaj w dużym stopniu związani z Londynem (Hitchcock był rodowitym Londyńczykiem, Polański zaś jakiś czas tam pomieszkiwał – w urzędzie stanu cywilnego w Chelsea wziął ślub z Sharon Tate) i obaj dość dosłownie cytowani przez brytyjskiego reżysera. Nawiązania do „Psychozy”, „Zawrotu głowy” i „Szału” Hitchcocka czy też szczególnie do „Wstrętu” i „Lokatora” Polańskiego – czasem w formie dosłownych cytatów, czasem jako bardziej mgliste inspiracje – są obecne na każdym kroku. Pogrążająca się w coraz większym delirium, mająca problemy z odróżnieniem prawdy od swoich wyobrażeń, a przy tym opętana przez przeszłość Eloise stanowi jakby szczególne połączenie Madeleine (Kim Novak) z „Zawrotu głowy” i Carole (Catherine Deneuve) ze „Wstrętu”. Klaustrofobiczna atmosfera niewielkich uliczek Soho, wynajętych pokojów czy podejrzanych klubów tylko potęguje wrażenie nieuchronnej katastrofy i pełen blichtru obraz miasta, w którym wszystko może się wydarzyć, stopniowo niknie.

Błyszczący od neonów, zapowiadających najnowszego Bonda („Operacja Piorun”), Londyn połowy lat 60. Edgar Wright w dużym stopniu demitologizuje. Pokazuje przede wszystkim zupełnie inne oblicze tego – wydawałoby się – totalnie opanowanego przez wyzwoloną młodzież, miasta. Kontrkulturowy Londyn to w filmie Wrighta miejsce pod wieloma względami konserwatywne, niezmienne i nawiedzane (czasem również dosłownie) przez duchy ponurego establishmentu. Uosabianego przez grupę złowrogich i wszechmocnych mężczyzn w doskonale skrojonych garniturach, nieraz zamieszanych w podejrzane interesy. Towarzystwo, które Nicholas Roeg (kolejny twórca, będący inspiracją Wrighta) pokazał w słynnym „Performance”. W tym nakręconym pod koniec lat 60. filmie dekadencki Londyn reprezentowany przez Micka Jaggera przeciwstawiony został opresyjnej grupce mężczyzn w średnim wieku, okupującej wiktoriańskie gabinety, wiecznie obserwującej i kontrolującej miasto. Podobnie jak w „Performance”, gdzie postacie grane przez Jaggera i Jamesa Foxa powoli ulegają syntezie, pozostaje tylko kwestią czasu, kiedy dwie osobowości zachowawczej Eloise i śmiałej Sandie zaczną się przenikać.

„Ostatniej nocy w Soho” nawiedzają też całkiem realne ikony brytyjskiego kina tamtego okresu. Diana Rigg, grająca starszą panią, u której Eloise wynajmuje pokój, a która zmarła przed wejściem filmu na ekrany, to legendarna doktor Emma Peel, stanowiąca obraz nowej wyemancypowanej kobiety lat 60. w serialu „Rewolwer i melonik” oraz jedyna żona ekranowego Jamesa Bonda. Terence Stamp, jak zawsze niepokojący i będący kiedyś jednym z młodych gniewnych angielskiego kina, występuje w roli tajemniczego mężczyzny z przeszłości. Rita Tushingham, aktorka znana z kitchen sink drama tamtego okresu jak „Smak miodu” czy „Dziewczyna o zielonych oczach” (zob. Kołodyński 1975: 95-122), a więc obsadzana w rolach diametralnie różnych od ról Diany Rigg, gra babcię Eloise, a związana z brytyjską komediową serią „Carry on” (a także grająca mały epizod w „Goldfingerze”) Margaret Nolan otrzymała małą rólkę jako barmanka.

Groza podszyta komizmem, tak charakterystyczna dla „Ostatniej nocy w Soho”, jest związana z kinem Wrighta, począwszy od jego debiutanckiego „Wysypu żywych trupów” – osadzonego w jednej z dzielnic Londynu pastiszu „Nocy żywych trupów” George’a A. Romero. Pierwszego filmu z ujętej pół żartem, pół serio i współtworzonej z aktorem Simonem Peggiem „Trylogii Cornetto”, na którą składają się też „Hot Fuzz” i „To już jest koniec”. Jednocześnie grozie tej zawsze towarzyszą tematy bynajmniej nie komediowe. Które bez lekko efekciarskiej otoczki i ujętych w ironiczny cudzysłów ataków zombie, tajemniczych morderstw czy przejmowania władzy na Ziemi przez kosmitów bynajmniej nie wzbudzałyby śmiechu. Brak porozumienia z najbliższym otoczeniem i potrafiąca przytłoczyć nuda codzienności w „Wysypie żywych trupów” rodziły pytania, kiedy tak naprawdę stajemy się zombie. W „Hot Fuzz” na pierwszy plan wysuwała się przede wszystkim groteskowa specyfika małych miasteczek, ale także nieprzepracowana żałoba. „To już jest koniec” poruszał problemy kryzysu wieku średniego z wszystkimi jego mało efektownymi smutkami: ciężarem dorosłości, która nie ułożyła się według nastoletnich marzeń bohaterów, i tęsknotą za młodością. To tylko niektóre wątki stale obecne w filmach Wrighta. Podobnie jak samotność bohaterów, wiecznych indywidualistów tęskniących za rodziną, przyjaźnią, akceptacją. Sposób, w jaki reżyser wszystkie te tematy opakowuje – postmodernistyczne konteksty, świetnie dobrane ścieżki dźwiękowe czy też niesamowite ujęcia – sprawia, że jego kino można często przeoczyć. Jako zbyt łatwe, zbyt pstrokate, zbyt sprawiające przyjemność, by kryć w sobie poważniejsze treści.

Wright też jak mało który reżyser pokazuje młodych bohaterów ze zrozumieniem i może lekką nutą kpiny, ale i bez protekcjonalności. Jak Scotta Pilgrima, bohatera „Baby Driver” czy wreszcie Eloise, zmagającą się ze śmiercią matki, zafascynowaną modą outsiderką. Tym, co zmienia „Ostatniej nocy w Soho” w stosunku do poprzednich filmów reżysera, w których żeńskie role sprowadzano bardziej do ogólnie zarysowanych postaci: matki, byłej dziewczyny czy wyjątkowej ukochanej w typie manic pixie dreamgirl, są właśnie kobiece bohaterki. Role Thomasin McKenzie i Anyi Taylor-Joy, łączące w sobie charakterystyczną kruchość i chłód Catherine Deneuve oraz charyzmatyczny blask Julie Christie, znacznie wykraczają poza schemat horroru, jego pięknych ofiar i odważnych final girls. Reżyser podczas pracy nad scenariuszem ściśle zresztą współpracował z Krysty Wilson-Cairns, scenarzystką nominowaną do Oscara za napisany wspólnie z Samem Mendesem scenariusz do wojennego filmu „1917”, która, co Wright podkreślał w wywiadach towarzyszących promocji filmu, pomogła mu pogłębić postacie bohaterek.

Także w soundtracku filmu, gdzie znalazły się zarówno nieznane perełki jak „Land of 1000 Dances” czy też utwór ukochanego przez Wrighta zespołu The Kinks, oddano sporo miejsca wokalistkom tamtego okresu. Wielkim gwiazdom jak Dusty Springfield czy Petula Clarke, ale także zapomnianej nieco londyńskiej piosenkarce i aktorce Cilli Black czy też Sandie Shaw. Powracająca co jakiś czas piosenka Clarke „Downtown” w hipnotyzującej aranżacji Anyi Taylor-Joy i groteskowa „Puppet on the string” Shaw najlepiej podsumowują pastelowo-mroczną opowieść o dwóch dziewczynach i Londynie.

I w przeciwieństwie do „My Generation”, gdzie narrację o minispódniczkach, podbojach i środkach halucynogennych kontrolowali głównie wspominający przeszłość panowie – i gdzie nawet wypowiedź słynącej z ciętego języka Marianne Faithfull okrojono jedynie do fragmentu, w którym z żalem wspomina swoją dawną urodę, „Ostatnia noc w Soho” wpisuje się w inne spojrzenie na lata 60. Podobnie jak niedawny serial „Proces Christine Keeler” o słynnym seksskandalu wśród brytyjskich elit („aferze Profumo”) czy dokument Sadie Frost o projektantce mody Mary Quant, „Ostatniej nocy w Soho” nie do końca może burzy legendę o mieście będącym wtedy centrum wszechświata, ale trochę zmienia podejście do nostalgii za nim. Uroki Soho, legendarnego Cafe de Paris, słodkich sukienek i wspaniałej muzyki pozostawiają zdecydowanie gorzki posmak. Uczucie nostalgii może zarówno inspirować, jak i dławić w gardle.

LITERATURA:

X. Brooks [2021]: „Last Night in Soho review – a gaudy romp that’s stupidly enjoyable”. https://www.theguardian.com/film/2021/sep/04/last-night-in-soho-review-a-gaudy-romp-thats-stupidly-enjoyable.

A. Kołodyński: „100 filmów angielskich”. Warszawa 1975.

J. Muller: „Movies of the 60s”. Kolonia 2019.
„Ostatniej nocy w Soho” („Last Night in Soho”). Reżyseria: Edgar Wright. Scenariusz: Krysty Wilson-Cairns, Edgar Wright. Obsada: Thomasin McKenzie, Anya Taylor-Joy, Diana Rigg, Michael Ajao, Matt Smith, Rita Tushingham, Terence Stamp, Synnove Karlsen, Margaret Nolan. Wielka Brytania 2021, 116 min.