ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (106) / 2008

Błażej Bacia,

SIMPSONOWIE W AURZE KULTU

A A A
Life in… Springfield

Początki najpopularniejszej amerykańskiej rodziny telewizyjnej sięgają 1987 roku, kiedy to rysownik komiksów Matt Groening umówił się na spotkanie z producentem telewizyjnym Jamesem L. Brooksem. Groening pod koniec lat 80. miał już na swym koncie spory sukces. Jego satyryczne historyjki „Life in Hell”, wraz z szeregiem rozwinięć (np. „School is Hell”), drukowane były w 250 różnych czasopismach. W dużej mierze autobiograficzne opowiastki wchodzące w skład serii ukazywały realia życia w USA ze sporą dozą ironii i czarnego humoru.

Groening zamierzał przekonać Brooksa do wyprodukowania animacji opartej na swoim pomyśle, nie chciał jednak tracić praw do rozwiniętej już serii. Wymyślił więc na poczekaniu (podobno w trakcie oczekiwania przed gabinetem producenta) całkiem nowych bohaterów i na kolanie naszkicował zarys fizycznych kształtów zwariowanej rodzinki. Wzorował się przy tym w dużym stopniu na swojej własnej rodzinie. Szukając imion dla wymyślonych chwilę wcześniej bohaterów, również nie sięgał daleko: od własnego ojca pożyczył imię Homer, od matki – Marge (Margaret), od dziadka – Abraham i wreszcie od sióstr odpowiednio: Maggie i Lisa. Tylko Bart (Bartholomew) powstał z przekształcenia imienia Matt (Matthew), gdyż rysownikowi wydało się zbyt pretensjonalnym utożsamienie postaci z samym sobą.

Swój telewizyjny żywot „Simpsonowie” zaczęli jeszcze w 1987 roku od krótkich, kilkudziesięciosekundowych skeczy w „The Tracey Ullman Show”. Pomysł okazał się na tyle chwytliwy i popularny, że decydenci ze stacji Fox dali zielone światło dla dłuższych opowieści o perypetiach zdobywającej serca Amerykanów rodziny. 17 grudnia 1989 roku era Simpsonów zaczęła się na dobre wraz z premierą bożonarodzeniowego odcinka specjalnego „Simpsons Roasting On An Open Fire”. Mimo sporej dawki kontrkulturowości i kontrowersji, jakie wzbudzał pierwszy epizod, stał się on z miejsca olbrzymim sukcesem. Postanowiono ostatecznie przekształcić „The Simpsons” w półgodzinny serial (w rzeczywistości około 22-minutowy z dwoma przerwami na reklamę) nadawany w najlepszym czasie antenowym.

Postmodernizm i kult

Już w pierwszym sezonie rzeczywistość wykreowana przez Matta Groeninga zdobyła grono wielbicieli i status obiektu kultowego. Nie mogło być inaczej, gdyż „Simpsonowie” zaprezentowali się światu jako sitcom zupełnie nowego typu. Odmienność ta polegała przede wszystkim na ciągłym mruganiu okiem do widza, a więc i nadawaniu przez to większego znaczenia procesowi odbiorczemu. Serial nie stronił nigdy od bezpośrednich zwrotów do realnego odbiorcy. W odcinku 17 z sezonu 15 („My Big Fat Geek Wedding”) pojawia się gościnnie nawet sam Matt Groening. Ów zabieg angażowania widza w pewną metatelewizyjną grę odnajdujemy do dziś w niemal każdym epizodzie, okazał się on bowiem „strzałem w dziesiątkę” i nową jakością w serialach komediowych.

Nie jest to jednak jedyny z postmodernistycznych rysów serialu. Wśród całej gamy ludycznych rozwiązań, które zaskarbiły „Simpsonom” rzesze wiernych fanów, nie można nie wymienić olbrzymiego naładowania znaczeniami i odniesieniami kulturowymi, sprzyjającego wielokrotnemu, rytualnemu oglądaniu poszczególnych odcinków. Każdy epizod prezentuje niespotykany gdzie indziej w telewizji urodzaj cytatów z kina, literatury, sztuki, kultury popularnej, życia politycznego. Wyłapanie wszelkich odniesień wymaga wyjątkowo silnego zaangażowania widza.

Warto zaznaczyć, że bogactwo tych kontekstów kulturowych swoje apogeum osiąga najczęściej w specjalnych odcinkach halloweenowych (tzw. „Treehouse of Horror”) oraz kilkakrotnie pojawiających się epizodach trójpodziałowych (tj. przedstawiających w obrębie jednego odcinka trzy niezależne, osadzone w innym porządku rzeczywistości historyjki). Z okazji Halloween twórcy serialu często fundują nam przepracowany na nowo temat z klasycznego horroru czy filmu fantastycznego (np. „Lśnienia”, „King Konga”, „Koszmaru minionego lata”, „Wyspy doktora Moreau”, „Harry’ego Pottera” i wielu innych). Z Simpsonami poznajemy też alternatywne historie biblijne (sezon 10, odcinek 18, „Simpsons Bible Stories”), klasykę literatury w postaci „Iliady”, „Odysei” i „Hamleta” (sezon 13, odcinek 14, „Tales From The Public Domain”) czy wreszcie dzieje słynnych postaci historycznych: Henryka VIII, Sacajawei i Mozarta (sezon 15, odcinek 11, „Margical History Tour”). Taka postmodernistyczna zabawa w przerabianie klasycznych narracji na modłę „simpsonową” przynosi doskonałe, przezabawne efekty. Natomiast ujęcie całości w cudzysłów fantazji pozwala tym epizodom wspiąć się na szczyty absurdalnego humoru, w normalnych epizodach ograniczanego przez jako taką logikę zdarzeń.

Wspominając o logice, dochodzimy do kolejnego zasadniczego punktu decydującego o kultowości serialu. O ile bowiem logika aktorskiego sitcomu jest wynikiem jego formy i źle znosi odchylenia od normy, o tyle animowany charakter „Simpsonów” otwiera jego twórcom nieograniczone wręcz perspektywy. Na przykład samo miejsce wydarzeń, czyli „typowe amerykańskie miasto” Springfield, nie stosuje się do praw logiki. Z jednej strony jest ono bowiem małe i prowincjonalne, ale znajdziemy tu przecież dzielnicę finansową, rosyjską, żydowską, Małe Tokio, dwa uniwersytety, góry, lasy, morze, pustynię, wulkan. Na dobrą sprawę pojawia się tu wszystko, czego tylko może wymagać intryga. Jednocześnie urbanistyka nie jest tu sztywno ustalona. W jednym odcinku tawerna Moe znajduje się o dwa kroki od domu Simpsonów, w innym zaś na drugim krańcu miasta. Springfield jawi nam się jako uniwersalny zestaw cech amerykańskiego miasta, gdzie każdy Amerykanin odnajdzie rys swojego miejsca zamieszkania.

Mimo takiej fantastycznej płynności i niestabilności Springfield ze swoimi rozpoznawalnymi miejscami (wspomniana „Moe’s Tavern”, kościół, rynek, ratusz, jezioro, ulica Evergreen Terrace, dom starców, szkoła, elektrownia atomowa itd.) oraz charakterystycznymi mieszkańcami tworzy w miarę kompletne uniwersum, do którego widz chce ustawicznie wracać. Wydaje się, że Groening i spółka doskonale odrobili lekcję takich fenomenów jak „Star Trek” czy „Gwiezdne Wojny”. Stworzyli serialowe uniwersum, które wykracza poza czasoprzestrzeń telewizji i wiedzie swoje drugie życie na koszulkach, kubkach, zabawkach, w grach wideo, komiksach itd. Ale Simpsonowie egzystują poza szklanym ekranem nie tylko mocą zamierzeń biznesowych swoich twórców. Powiedzenia poszczególnych postaci weszły do obiegowego języka, a niektóre z nich także do słowników (np. Homerowe „D’oh!” znajdziemy w ogólnie poważanym „Oxford English Dictionary”).

Kultowość zbudowana zarówno przez wielbionych twórców, jak i umiejętnie podsycana przez marketingowych speców, staje się zresztą niejednokrotnie tematem niektórych epizodów. Obok licznych bezpośrednich i pośrednich nawiązań do kultowych dzieł czy też gościnnych występów ich twórców (na przykład aktorów ze „Star Treka”, Marka „Luke’a Skywalkera” Hamilla, a nawet legendy świata komiksu, Stana Lee), ważną rolę odgrywa postać Comic Book Guy’a – sprzedawcy ze sklepu z komiksami. Uosabia on stereotyp tzw. geeka – wyobcowanego i otyłego fascynata komiksów, filmów s-f i fantasy, komunikującego się ze światem głównie za pomocą Internetu.

Kultowość „Simpsonów” to jednak nie tylko historyjki i uniwersum, ale także dość wyrazista ideologia polityczna. Serial od lat walczy o równouprawnienie kobiet, ochronę środowiska, laicyzację życia publicznego, akceptację odmienności preferencji seksualnych (w serialu przewija się wiele postaci homoseksualnych, np. Waylon Smithers i Patty Bouvier). Twórcy sprzyjają lewej stronie amerykańskiej sceny politycznej, czyli Partii Demokratycznej. Jest to o tyle interesujące, że większość mediów, tak w USA, jak i na świecie (a więc i macierzysty Fox), jest z definicji prawicowa. Lewicowy liberalizm „The Simpsons” potwierdził w jednym z wywiadów scenarzysta Al Jean, z kolei sam Matt Groening nigdy nie krył się ze swoimi politycznymi sympatiami. Wszystko to nie oznacza oczywiście, że „Simpsonowie” nie śmieją się z demokratów. Przesadna troska o środowisko, społeczny idealizm i naiwność polityczna środowiska lewicowego w USA jest wyśmiewana przy każdej okazji. Co ciekawe, sam Bill Clinton został przedstawiony w niezbyt korzystnym świetle, przede wszystkim jako kobieciarz (np. w odcinku 13 z sezonu 10, , „Homer To The Max”).

Postmodernistyczne zabawy z odbiorcą, gadżety i interwencjonizm społeczny nie są chyba jednak zasadniczym filarem cyklu. Nade wszystko o kulcie tej zjawiskowej animacji decyduje inteligentny i zróżnicowany humor. Stwierdzić, że „Simpsonowie” są serialem komediowym będącym satyrą na amerykańskie społeczeństwo, to zdecydowanie za mało. Humor tu prezentowany rozsadza bowiem wszelkie ramy ustalone przez tradycję komedii sytuacyjnych i jest daleko bardziej odważny.

Z czego śmieją się Simpsonowie?

Nade wszystko twórcy śmieją się z instytucji telewizji w całej jej okazałości: z teleturniejów, sitcomów, programów informacyjnych („Channel 6 News” z podstarzałą gwiazdą Kentem Brockmanem), programów rozrywkowych, seriali animowanych (bestialska kreskówka „Swędzacz i Drapacz”), reklam, telezakupów. W odcinku 5 sezonu 16 („Fat Man and Little Boy”) Homer ogląda w telesklepie reklamę wychwalającą walory maszynki sortującej bilon. Podekscytowany podejmuje decyzję o zakupie niepotrzebnego bubla. Po chwili jednak na ekranie widzimy mały napis wraz z przytłumionym, bardzo szybko wypowiedzianym z offu komentarzem: „Rezultaty mogą być inne od przedstawionych. Maszynka tak naprawdę nie segreguje bilonu”. Simpsonowie śmieją się również z całego wachlarza amerykańskich stacji telewizyjnych: ABC, CBS, NBC, PBS, ale najbardziej śmieją się z… Fox, Rupperta Murdocha i samych siebie (np. z faktu, że są w całości animowani w Korei).

Twórcy serialu nie zostawiają suchej nitki na drapieżnym kapitalizmie wielkich korporacji. Kiedy ośmioletnia Lisa zostaje małą Miss Springfield (sezon 4, odcinek 4, „Lisa the Beauty Queen”), pracownicy korporacji tytoniowej „Laramie”, która sponsoruje konkurs, prezentują swą ofertę reklamową wraz z plakatem, przedstawiającym rozmodloną Lisę klęczącą przy łóżku z papierosem w ustach oraz hasło reklamowe: „Panie Boże! Pobłogosław mamę, tatę i papierosy Laramie”. W wielu epizodach mocno dostaje się również amerykańskiej prawicy, czyli Partii Republikańskiej, sprzyjającej przecież wielkiemu biznesowi. Przykładowo springfieldzka siedziba republikanów mieści się w mrocznym zamczysku żywo przypominającym siedzibę Drakuli.

Także wszelkie religie (a w szczególności chrześcijaństwo) padają ofiarą ciętego humoru scenariuszowej ekipy. „Simpsonowie” nie boją się pokazać w negatywnym świetle postaw fundamentalistycznych, choć nigdy nie czynią tego bez pewnej dozy dobrodusznego zrozumienia. A więc na przykład mimo faktu, że starotestamentowe zasady życia sąsiedzkiej rodziny Flandersów mogą nie tylko śmieszyć, ale i momentami przerażać, to jednak nie sposób nie poczuć choćby odrobiny sympatii do karykaturalnie wręcz uprzejmej głowy rodziny – Neda Flandersa.

Simpsonowie śmieją się ze stereotypów narodowych (ale także lokalnych, stanowych). Przekrój społeczny Springfield pokazuje nam spore zróżnicowanie narodowościowe: są tu Anglosasi, Żydzi (Moe, Krusty), Hindusi (Apu z rodziną), Włosi (Gruby Tony, Luigi), Meksykanie (Bumblebee Man), Holendrzy (Millhouse), Chińczycy (Cookie Kwan) itd. Również liczne podróże Simpsonów (Australia, Brazylia, Afryka, Japonia, Chiny, Włochy, Francja, Anglia itd.) są okazją do szeregu zabawnych konfrontacji kulturowych. Widzowi nie jest jednak dane spotkać się w „Simpsonach” ze złośliwym wykpiwaniem narodów. Jest to raczej ironiczne obnażanie stereotypowego sposobu widzenia innych nacji przez samych mieszkańców USA.

Osobną kategorią humoru w „Simpsonach” są żarty z kina. Niemalże w każdym odcinku występuje przynajmniej jedno nawiązywanie do tradycji filmowej. Wśród cytowanych filmów są takie dzieła jak „Obywatel Kane”, „Czas Apokalipsy”, „Dr Strangelove”, „Casablanca”, „Rocky”, „Ben Hur”. Wszystkich tytułów, które w „Simpsonach” zyskały pastiszowe nawiązanie, nie sposób wymienić, gdyż lista taka zawierałaby setki pozycji. Niektóre odcinki są wręcz przetransponowaniem fabuł znanych filmów na realia Springfield (np. odcinek 2 sezonu 5 pt. „Cape Feare” stanowi podjęcie tematyki z „Przylądka strachu” J. Lee Thompsona i jego remake’u w reżyserii Briana De Palmy). Wiele z pojawiających się w serialu kinowych akcentów cechuje podejście parodystyczne. Za przykład niech posłużą pojawiające się niejednokrotnie nowe części hitowej serii filmów akcji z gliniarzem McBainem, stanowiące żart z dorobku aktorskiego Arnolda Schwarzeneggera.

„Simpsonowie” byli jednymi z prekursorów humoru tła, który dziś jest właściwie obowiązkowym składnikiem każdej kinowej i telewizyjnej animacji. Wiele scen serialu należy oglądać w zwolnionym tempie, gdyż często na drugim planie pojawia się humorystyczny lub metatekstowy motyw. W jednym z epizodów dostrzeżemy artykuł w gazecie zilustrowany zdjęciem Homera „Lokalny idiota myśli, że wrestling jest naprawdę”. W odcinku 25 z sezonu 9 („Natural Born Kissers”) policja ściga Homera i Marge za publiczne obnażenie się. Komisarz Wiggum podkłada bieliznę Homera pod nos swojego psa, by ten złapał trop węchowy, zwierzę jednak doznaje szoku od niecodziennej woni i ucieka skowycząc. Kilka scen później zobaczymy nagłówek gazety informujący o wybryku bohaterów, ale uważne oko dostrzeże również mniejszy artykuł z nagłówkiem: „Policyjny pies walczy o życie”.

Rodzina narracją silna

Czy jest coś, czego twórcy serialu nie ośmieszają? Z pewnością nie atakują zdrowego rozsądku, prawdziwej miłości, wartości rodzinnych. Trzeba w tym miejscu odnotować fakt, który umyka zajadłym krytykom "anarchistów" ze Springfield. Simpsonowie reprezentują wręcz model amerykańskiej rodziny (rodzice plus trójka dzieci). Jednak to nie liczba dzieci, ale silne więzi rodzinne stanowią o ich przykładności. Wbrew głosom krytyki dochodzącym ze środowisk prawicowych, więzi te nigdy nie ulegają erozji, przeciwnie, z odcinka na odcinek zacieśniają się wraz z kolejnymi pokonanymi przez Simpsonów perypetiami. „The Simpsons” propagują wierność małżeńską w kraju, gdzie 50% małżeństw się rozwodzi, a także z każdym odcinkiem udowadniają, że rodzina jest dla współczesnego człowieka ostatecznym oparciem.

Wbrew wszelkim głosom zarzucającym „Simpsonom” szerzenie anarchii społecznej, nadbudowa etyczna serialu jest bardzo złożona. Etyka ta jest zresztą przedmiotem licznych opracowań naukowych. Dan Rousseve („Individualism versus Paternalism: An Analysis of Homer J. Simpson”) czy Mark Pinsky („The Gospel According To Homer”) analizują proces odchodzenia od indywidualizmu i egoizmu na rzecz poświęcenia się rodzinie (społeczności) na przykładzie Homera. Badacze udowadniają, że wiele odcinków „The Simpsons” schematem fabularnym wypełnia wzór mitu westernowego. Homer, jako człowiek Zachodu, początkowo neguje wartości społeczne, chce być samowystarczalny, niezależny, pozbawiony balastu zobowiązań wobec innych. Kiedy jednak rodzina (czy szerzej: społeczeństwo) wymaga pomocy, bohater poświęca się i rezygnuje z własnych ambicji. Widzowi dane jest więc przeżyć katartyczny proces złamania praw społecznych anarchicznymi działaniami Homera i następnie ich pełnej reaktywacji. Zdaje się, że wypełnienie takich doskonale znanych widzowi schematów fabularnych jest kolejnym czynnikiem decydującym o olbrzymiej popularności „Simpsonów”.

Homer Gump

Jest jeszcze jedna bardzo istotna wartość „The Simpsons”, którą należy tu wymienić, bowiem, jak się zdaje, również ona przesądza o kultowości tej animacji. Rzecz dotyczy ścisłego związania serialu z historią i kulturą USA. Chcąc nie chcąc, „Simpsonowie” stali się panoramą Ameryki minionego dwudziestolecia. Są zapisem pewnego pokolenia, a właściwie nawet kilku pokoleń. Towarzyszyli prezydenturze Busha seniora, Clintona i Busha juniora, gospodarczej prosperity lat 90., boomowi hip-hopu, gier wideo, narodzinom Internetu i telefonii komórkowej, rozwojowi telewizji, ruchom emancypacyjnym homoseksualistów. W retrospekcjach sięgają obficie do wydarzeń historycznych: II wojny światowej (Dziadek Simpson jest jej weteranem), ruchu beatników i „dzieci kwiatów”, traumy Wietnamu (z jej weteranem, dyrektorem podstawówki Seymourem Skinnerem), kultury disco lat 70., sukcesów yuppie lat 80.

Co znamienne, w „Simpsonach” nie pojawia się Bush junior, nie uświadczymy też w Springfield echa terroryzmu i 11 września. Jeśli już twórcy podejmują tę problematykę, to mimochodem i w sposób niezwykle jak na ten serial dyskretny (np. Homer okazuje się mieć korespondencyjnego kolegę o imieniu Osama, a Hindus Apu zostaje omyłkowo wzięty za arabskiego terrorystę na granicy kanadyjskiej). Ale nawet mimo tego politycznego odwrotu po 11 września nadal pełnią „Simpsonowie” funkcję utrwalacza historii i tradycji młodego narodu. Podobnie jak niegdyś Forrets Gump, stają się zarówno twórcami, jak i elementami jego mitologii.

Dwadzieścia lat minęło…

Żeby podsumować fenomen kultu Simpsonów, można przyjrzeć mu się w kategoriach liczbowych i statystycznych. Przez dziewiętnaście lat nadawania serial o rodzinie ze Springfield zdobył 23 nagrody Emmy, 26 Annie Awards, prestiżową Peabody Award i dziesiątki pomniejszych nagród telewizyjnych. W 2000 roku fikcyjna rodzinka otrzymała swoją gwiazdę w hollywoodzkiej Alei Sław. „Simpsonowie” są najdłużej nadawanym serialem animowanym w dziejach telewizji. Od lat plasują się też na szczytach wszelkich zestawień najpopularniejszych produkcji i postaci telewizji. Serial posiada olbrzymią rzeszę fanów na całym świecie, nawet w krajach arabskich. Na niezliczonych forach internetowych toczą się stałe dyskusje o Simpsonach, powstają coraz to nowe portale i publikacje, a także, liczone już w tysiącach, opracowania naukowe. Film pełnometrażowy „Simpsonowie: wersja kinowa”, który miał premierę pod koniec lipca 2007 roku, w światowych kinach zarobił grubo ponad pół miliarda dolarów, stając się jednym z najbardziej dochodowych filmów roku. Taka kwota to niemalże gwarancja sequela i dalszego nadawania samego serialu. Zapewne dlatego w czołówce pierwszego odcinka 19 sezonu Bart pisze na szkolnej tablicy „Nie będę czekał 20 lat zanim zrobię kolejny film”.
„Simpsonowie” („The Simpsons”). Reż.: Neil Affleck, Bob Anderson i in. Scen.: Matt Groening, Bob Bain i in. Obsada: Dan Castellaneta, Julie Kavner, Nancy Cartwright. Gatunek: serial. USA 1989-2007. „Simpsonowie: wersja kinowa” („Simpsons: The Movie”). Reż.: David Silverman. Scen.: Matt Groening, James L. Brooks. Obsada: Dan Castellaneta, Julie Kavner, Nancy Cartwright. Gatunek: animacja. USA 2007.