ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (103) / 2008

Krzysztof Ociepa,

ARTYSTA ZAGUBIONY W SWOIM WNĘTRZU

A A A
Filmowa biografia artysty to gatunek będący dla producenta filmu gwarantem finansowego sukcesu. Już w sam projekt sfilmowania życia znanej postaci wpisana jest chęć przyciągnięcia do kin jak największej liczby widzów spragnionych bliskiego kontaktu z postaciami znanymi ze sceny czy z ekranu. Pod względem formalnym filmy biograficzne są widowiskami tradycyjnymi, opowiedzianymi po bożemu od A do Z. Widzowie oczekują przejrzystego przekazu, muszą dowiedzieć się, jak ich bohater żył i co po nim zostało. Wierność faktom jest konieczna – wszelkie spekulacje i domysły z miejsca staną się obiektem ostrzału ze strony krytyki, a przede wszystkim ze strony widowni, zwłaszcza tej, dla której bohater filmowej biografii jest kimś więcej niż znanym muzykiem czy aktorem. Zaprezentowanie osiągnięć bohatera biografii jest nieodzownym składnikiem tego gatunku filmowego. Twórca musi uzasadnić dlaczego właśnie ta a nie inna postać stała się bohaterem jego filmu. No i rzecz ostatnia, ale niezwykle istotna, życiorys tej postaci musi zawierać potencjał dramaturgiczny.

Z powyższego opisu wynika, iż mamy do czynienia z dosyć skostniałym gatunkiem, w którym wyjątkowa historia, jaką jest życiorys każdego człowieka zostaje wtłoczona w fabularny schemat. Być może coś jest na rzeczy. W przeciwieństwie do takich gatunków filmowych jak western czy film gangsterski, filmowe biografie nie cieszą się szczególnym uznaniem krytyków i historyków filmu. Nie przypominam też sobie, aby wobec któregoś filmu biograficznego używano określenia „arcydzieło”, nawet jeśli określenie to miałoby się odnosić tylko do filmów przynależących do tego gatunku.

Czy „Control” jest pod tym względem wyjątkiem? Chyba nie. Aczkolwiek, realizując wszystkie podstawowe założenia gatunku, zdecydowanie wybija się spośród podobnych obrazów. Głównym bohaterem filmu jest Ian Curtis – wokalista Joy Division, postać, której niezwykle burzliwe, chociaż bardzo krótkie życie zakończyło się samobójczą śmiercią. Ścieżka dźwiękowa filmu zawiera oczywiście największe przeboje grupy. Dwa wymiary życia Iana Curtisa – prywatny i zawodowy – urastają do rangi osobnych tematów połączonych osobą bohatera. Opowieść o mężczyźnie rozdartym między dwiema kobietami, jako żywo nie różni się niczym od typowego melodramatu. Zresztą, twórcy filmu nieco podkoloryzowali całą sprawę, ukazując kochankę Curtisa jako niezwykle atrakcyjną kobietę, podczas gdy w rzeczywistości Annik była typową pankówą. Konflikt pomiędzy obowiązkiem wynikającym z posiadania rodziny i koniecznością jej utrzymania, a miłością nieskrępowaną społecznymi konwenansami nie jest rzecz jasna żadnym novum. W tym wypadku historia została napisana przez życie, więc nie ma powodu zżymać się na jej wtórność. Reszta należy do aktorów. Od nich zależy czy historia miłosnego trójkąta trafi do wyobraźni widzów. Muszę przyznać, że konflikt został ukazany niezwykle wiarygodnie. Nie ma tutaj winnych, nie ma zwycięzców i nie ma pokonanych. Miłość jest siłą niszczącą. W jej centrum znajduje się bohater, człowiek o magnetycznej osobowości scenicznej i kruchej kondycji psychicznej, który nie potrafi dokonać wyboru.

„Control” to jednocześnie znakomity film o zespole, który odcisnął niezatarte piętno na historii muzyki rockowej. Taki film nie mógł się obejść bez wiarygodnego oddania klimatu czasów, w których rozgrywa się akcja. Kadry filmu wypełniają zadymione kluby, na których ciasnych scenach z trudem mieścili się występujący muzycy, obskurne ulice Manchesteru z szeregową zabudową i ludzie mówiący swobodnym językiem, w którym pełno jest wyrazów powszechnie uznawanych za wulgarne. W takim właśnie otoczeniu rodzi się zespół, grupa ludzi, którzy, pokonując własne słabości, są coraz bliżej celu, jakim jest osiągnięcie muzycznego szczytu. Tragiczna śmierć Curtisa nie pozwala im dostać się na rockowy Olimp, zespół kończy swoją działalność w przeddzień wielkiego sukcesu. Znowu mamy do czynienia z historią napisaną przez życie, ale tym razem zupełnie niepodobną do tych znanych z innych filmów.

Te dwie opowieści łączy postać głównego bohatera. Ian Curtis w interpretacji Corbijna to osobnik neurotyczny, wrażliwy, potrafiący recytować z pamięci wersy Woodswortha, żeby w następnej scenie wulgarnie zwymyślać dziennikarza muzycznego, który nie chciał zaprosić jego zespołu do występu w swoim programie. Nosi na kurtce napis „hate”, ale częściej robi wrażenie człowieka, który nie jest zdolny do jakichkolwiek negatywnych uczuć. Na scenie całkowicie oddany muzyce, z przymkniętymi oczami przykuty do mikrofonu, recytuje niskim głosem pesymistyczne teksty, żeby po chwili zacząć wymachiwać rękami w transowym tańcu. Muzyka jest jego żywiołem i nie potrafi nabrać do niej dystansu. To właśnie na scenie i w studiu daje z siebie wszystko. Dla tych, którzy nie są jego słuchaczami, nie pozostaje zbyt wiele. Dlatego też, trudno mu znaleźć porozumienie z najbliższymi. Curtis jest bogiem, gdy znajduje się na scenie klubu muzycznego, lecz w domowym zaciszu zamyka się w swoim pokoju i godzinami z niego nie wychodzi. Tragizmu całej historii dodają ataki epilepsji, na jakie cierpiał muzyk. Jednak Curtis jest nie tylko postacią tragiczną, ale także świadomą tragizmu swojego położenia. Choroba oznacza dla niego koniec kariery scenicznej, koniec tego, co tak naprawdę jest dla niego najważniejsze. Dramat artysty wyobcowanego z otoczenia, to temat mocno wyeksploatowany, ale w filmie Corbijna nie widać wtórności. Jest ból jednostki zbyt wrażliwej i kruchej, by móc zapanować nad swoim życiem.
“Control”. Reżyseria: Anton Corbijn. Scenariusz: Matt Greenhalgh. Obsada: Sam Riley, Samantha Morton, Alexandra Maria Lara. Gatunek: biograficzny/dramat. Wielka Brytania/ Australia 2007, 121 min.