ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (174) / 2011

Katarzyna Górska,

MAGICY NIE ISTNIEJĄ

A A A
W swojej najnowszej animacji Sylvain Chomet przypomina o świecie cyrkowych osobliwości. Wśród niecodziennych bohaterów tego dzieła oglądamy: brzuchomówcę nierozerwalnie związanego ze swoim scenicznym towarzyszem – pacynką, zespół cyrkowych lekkoatletów trenujących przy każdej nadarzającej się okazji (kolejne trio w twórczości reżysera po animowanym „Trio z Belleville”, 2003), smutnego klowna oraz głównego bohatera – iluzjonistę. Ten zbiór dziwnych profesji staje się symbolem odchodzącej epoki. Dzieło francuskiego reżysera ukazuje moment przełomowy w kształtowaniu się preferencji dotyczących spędzania wolnego czasu. Rozrywki przestają dostarczać wirtuozerskie popisy perfekcyjnie panujących nad swoimi ciałami artystów, zręczność magików, szybkość i gibkość lekkoatletów czy wyćwiczone przepony brzuchomówców. Sztuka bez technologii (odpowiedniego światła, nagłośnienia, oprawy scenicznej czy transmisji często o globalnym zasięgu) zaczyna nudzić. Magia przenosi się z obszaru panowania nad ludzkim ciałem w obszar mediów.

„Iluzjonista” powstał w oparciu o nigdy niezrealizowany scenariusz Jacques’a Tatiego. Postać francuskiego reżysera, scenarzysty i (przede wszystkim) cenionego komika jest kolejną czytelną aluzją do czasów minionych. Akcja filmu rozgrywa się pod koniec lat 50., początkowo w Paryżu, a następnie w Edynburgu. Jest to opowieść o magiku, który pod presją czynników zewnętrznych – przede wszystkim postępu technologicznego – rezygnuje z uprawiania swojej profesji. Chomet ukazuje ostatnie chwile, w których główny bohater może robić to, co sprawia mu przyjemność. Pożegnanie z magią i pracą iluzjonisty zostaje w pewnym sensie wydłużone przez pojawienie się w życiu starszego statecznego mężczyzny zafascynowanej nim dziewczynki z prowincji. Ojcowska troska, jaką iluzjonista obdarzy Alice, będzie katalizatorem zmian, a z czasem także przyczyną ostatecznego zrezygnowania z magii.

Film jest hołdem złożonym Jacques’owi Tatiemu, który jako komik przez wiele lat bawił i czarował francuskich widzów. Główny bohater animacji do złudzenia przypomina alter ego artysty – pana Hulot. W scenie, w której iluzjonista ukrywa się przed swoją podopieczną w kinie, widz ma okazję zobaczyć pierwowzór bohatera. Na ekranie jest właśnie wyświetlany jeden z najbardziej rozpoznawalnych fragmentów „Mojego wujaszka” (1958) z niezdarnym panem Hulot na pierwszym planie. Tati zawsze grał w swoich filmach główne role. Jerzy Płażewski w „Historii filmu francuskiego: 1895-2003” tak charakteryzuje graną przez niego postać: „długoręki drągal, grający nie twarzą (przeważnie nic nie wyrażającą), tylko swym ciałem, ukośnie wygiętym, jakby stale gotowym do nawiązania rozmowy, której nikt z nim nawiązać nie chce”. Bohater filmu Chometa idealnie pasuje do przytoczonego opisu.

W „Iluzjoniście” nie zabrakło komizmu, który – podobnie jak w filmach Tatiego – opiera się nie tyle na dowcipach słownych czy dialogach, co na humorze sytuacyjnym. Chomet prawie całkowicie zrezygnował z dialogów – jego bohaterowie porozumiewają się w jakimś niezrozumiałym dialekcie. Pojawiające się w filmie gagi przywodzą na myśl komedie slapstickowe. Należy jednak podkreślić, że humor (np. próby złapania gryzącego wszystkich królika za opuszczoną już kurtyną, zmagania iluzjonisty z powierzonym jego opiece przez amerykańskiego turystę chevroletem) koncentruje się tu wokół zdarzeń mających miejsce poza sceną, na której działa magik, jakby miał się stać udziałem tylko filmowej publiczności. Powolna akcja, gagi sytuacyjne, wyraźna, rozpoznawalna ścieżka dźwiękowa i nic nie wnosząca, prawie „niema” struktura dialogów – wszystko to przypomina dzieła takich twórców jak Charlie Chaplin czy Buster Keaton.

Dzięki skojarzeniom z twórcami burleski filmowej z początków kina, dzieło Chometa zyskuje uniwersalnych wydźwięk. Twórczość Tatiego, mimo że była prezentowana w wielu krajach, współcześnie jest rozpoznawalna głównie dla francuskiego odbiorcy. Chomet wplótł wątki związane z postacią wielkiego komika do swego dzieła w sposób subtelny, aby widzowie nieznający twórczości Tatiego mogli przynajmniej zauważyć podobieństwo prezentowanej opowieści do perypetii bohatera filmów Chaplina. Nostalgia, tęsknota za dawnymi czasami i prostoduszność przebijają tak z filmów autora „Dzisiejszych czasów”, jak i z animacji Chometa. Różnica polega na tym, że animowana postać iluzjonisty jest o wiele bardziej prawdopodobnym bohaterem niż kreacje Charliego. W tym miejscu ponownie najważniejsze wydają się skojarzenia z filmami Tatiego, który nie wpadając w absurd, starał się w pewnym sensie ukazywać znaną widzom rzeczywistość. Sam Tati przyznawał: „Można zarzucić panu Hulot czy raczej mnie, że nie zaostrzam efektów komicznych. Ale gdybym już wstąpił na tę drogę, musiałbym ją kontynuować i widzowie przestaliby mi wierzyć. Chciałbym, aby pan Hulot nie przypominał postaci z cyrku, tylko prawdziwego człowieka”.

Chociaż jego animacja poświęcona jest iluzji, Chomet nie rezygnuje z realizmu. Niektóre zabiegi, takie jak ukazanie kropel wody pryskających na „obiektyw kamery” podczas podróży motorówką do wybrzeży Szkocji, mogą w filmie rysunkowym zaskakiwać. Zwraca także uwagę nagromadzenie w „Iluzjoniście” zapożyczeń z innych filmów, a zwłaszcza motywów z początków kinematografii: mamy tutaj lokomotywę wjeżdżającą na stację, obraz kolei nawiązujący do klasycznych westernów czy „filmowanie” z góry kropel deszczu spadających na nowoczesne, oświetlone wszechobecnymi neonami miasto. Aluzje te sprawiają, że uprawnione staje się odczytywanie animacji Chometa jako wypowiedzi metafilmowej.

Zmiana technologiczna, jakiej ofiarą stał się Tati w połowie ubiegłego stulecia (rosnące znaczenie telewizji w momencie bankructwa reżysera), przywodzi na myśl rewolucję związaną z narodzinami kina. Wynalazek braci Lumière był zapowiedzą klęski modelu rozrywki przywołanej w filmie Chometa. Cyrkowe rewie przestały fascynować, kiedy zaczęły z nimi konkurować ruchome obrazki. Pojawienie się telewizji i coraz większa ekspansja elektryczności (w filmie zelektryfikowaniu podlega szkockie miasteczko) były w gruncie rzeczy tylko kolejnymi etapami tego, co rozpoczęło pojawienie się filmu. Także animacja jako sztuka o niesprecyzowanym wciąż do końca rodowodzie (problemy z wyznaczeniem daty narodzin animacji, którą uznaje się za wcześniejszą od kina) stała się od tego momentu uzależniona od wynalazku służącego do mechanicznej rejestracji. Film Chometa jest zatem okazją do smutnej refleksji nad tym, co współcześnie obserwujemy w kinematografii. W niepamięć odchodzą bowiem klasyczne techniki animacji (animacja rysunkowa – taka jak w filmie francuskiego reżysera), a ich miejsce zastępują masowe produkcje, często o niskim poziomie artystycznym, realizowane w technologii 3D. Wkład indywidualnych wrażliwości artystycznych w powstawanie współczesnych dzieł jest coraz mniejszy. Miejsce człowieka i jego inwencji zastępuje technika. Być może we współczesnej kinematografii sytuacja przedstawia się tak, jak głosi napis na karteczce zostawionej przez odchodzącego na zawsze z życia małej dziewczynki iluzjonisty: „MAGICIANS DO NOT EXIST”…
„Iluzjonista” („L’Illusionniste”). Reż.: Sylvain Chomet. Scen.: Sylvain Chomet, Jacques Tati. Gatunek: animacja. Produkcja: Francja / Wielka Brytania 2010, 90 min.