ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (74) / 2007

Ewa Szkudlarek,

TRUDNO BYĆ WDZIĘCZNYM

A A A
Dwa miasta Europy – Poznań i Budapeszt łączą przede wszystkim tragiczne wydarzenia czerwca i października 1956 roku. Premiera węgierskiej sztuki w Malarni Teatru Polskiego nawiązuje do powstania w Budapeszcie, ale widzom ze względu na czas i miejsce przypomina też o czerwcowym buncie mieszkańców Poznania.

Spektakl dotyka jednego z wydarzeń historii, ale unika jej przedstawienia. Rzecz bowiem nie o zdarzeniach z przeszłości i motywacji postępowania bohaterów, ale o tym, jak wpłynęły na ich codzienną egzystencję i życiowe wybory. Czy możliwe jest zadośćuczynienie za okazaną pomoc i narażanie społeczne na niebezpieczeństwo? Wreszcie kogo naprawdę obciąża jakże trudna, bo dozgonna wdzięczność? Pisarz, podobnie jak „historyk nie jest od osądzania – stwierdza Karol Modzelewski – ponieważ osądzanie zamyka mu drogę do rozumienia”, a jednocześnie przyznaje, że „fakt historyczny jest konstrukcją badacza i zawiera w sobie elementy interpretacji i wartościowania”. Problemy polityki i historii, kryzysu społecznego i rozpadu więzi rodzinnych poruszane w spektaklu korespondują z tematami nieustannie przewijającymi się we współczesnej refleksji społecznej. We współczesnym świecie demokracji, wzrastającego dobrobytu i etycznego chaosu coraz trudniej odnaleźć prymarne wartości i godne do naśladowania postawy.

Dramat György Spiró rozgrywa się w ciasnym mieszkaniu, na jednym z pięter zwyczajnego bloku, zamieszkanym przez przeciętną węgierską rodzinę. Wszystko dzieje się w jednym pomieszczeniu – kuchni połączonej z jadalnią i pokojem dziennym. Zastosowana przez scenografa konwencja realistyczna sprzyja odzwierciedleniu pewnej rzeczywistości i określonego środowiska. Akcja sprowadzałby się do rozmów o sąsiadach, niskiej emeryturze, niedzielnych obiadach i wizytach córki, gdyby do drzwi blokowego mieszkania nie zapukał pewien mężczyzna w średnim wieku, w dobrze skrojonym garniturze i starannie wyczyszczonych butach. Gość (Roland Nowak) to swój (węgierski chłopak, uczestnik walk ulicznych w 1956 roku ) i obcy (obywatel amerykański, „facet z kasą”). Tuż przed wejściem do cudzego domu uświadamia sobie, że „dopiero stojąc długo przed drzwiami człowiek czuje się coraz bardziej obco”. Jak przyjmuje tę sytuację? Jest ona dla niego niewątpliwie sytuacją problemową, która wymaga rozwiązania. Jego rozdarcie wewnętrzne sprzyja poszukiwaniu. Ostatecznie decyduje się, aby przekroczyć próg i podziękować starszemu mężczyźnie za pomoc w ucieczce przed oskarżeniem, procesem i więzieniem.

Spotkanie po czterdziestu latach z emerytowanym, byłym aktywistą komunistycznym i jego rodziną mieni się różnymi emocjami i reakcjami – od gościnności Żony, przez zachwyt i westchnienia Córki aż do wrogiego ataku z nożem Starego. Najciekawszym sposobem dla ukazania męskiej rozgrywki i życiowego pojedynku jest scena gry w piłkę. Ta chłopięca zabawa wyzwala i uaktywnia w bohaterach na nowo ich młodzieńcze pasje, spontaniczność, ryzyko (udział w powstaniu – Gość) i odwagę (strategiczny plan ocalenia i ucieczki – Stary). Zaistniała w grze harmonia i nić porozumienia zostaje nadszarpnięta poprzez czas (prawie pół wieku) i zerwana przez granice przestrzenną (Węgry – USA). Wdzięczny Gość pragnie spłacić swój dług gospodarzowi, czyni to w słowach („naprawdę dziękuję, myślałem o Panu”), gestach (podanie ręki, zdjęcie kapelusza z głowy) i czynach (pragnie ufundować podróż do Ameryki i podarować dom z ogrodem, luksusowe auto). Im bardziej stara się wyrazić swoją wdzięczność, tym bardziej wzbudza podejrzliwość gospodarza („może do tajny agent? czego właściwie chce?”).

Gość zaczyna drażnić, irytować i męczyć obecnością – wtargnął, bowiem do domu i zburzył monotonną codzienność. Raz uchylonej za drzwiami tajemnicy nie można tak zupełnie zamknąć, a szczelina, która w ten sposób powstała, z czasem coraz bardziej się otwiera i powiększa. Akcentowane w sposobie gry podejrzliwe spojrzenia, odwrócenia od rozmówcy, zaciskanie dłoni na pilocie od telewizora podkreślają niechęć i wrogość gospodarza wobec bliżej nieznanego mężczyzny. Próby wyproszenia hojnego, ale mimo wszystko jednak natręta, podkreślają niechęć do powrotu i roztrząsania historycznych wydarzeń.

Tylko Żona w przydeptanych kapciach i wyświechtanym sweterku pragnie zachować rytuał gościnności. W przerwie między dialogami z mężem usiłuje również obdarzyć Gościa samodzielnie wydzierganymi swetrami lub poczęstować herbatą i kluskami z makiem. Nieznajomy, choć zasiada do stołu, nie spożywa posiłku. Z jego strony to wyraźny gest odmowy. Jeśli gospodarz i jego Żona nie chcą przyjąć tego, co im ofiarowuje, to on nie może przyjąć zaproszenia na kolację. Roland Nowak w drugiej części przedstawienia stworzył bardziej złożoną postać Gościa. Odtwarza zagubienie mężczyzny, który miota się, gubi wreszcie nie wie kim naprawdę jest: wypadł z dotychczasowej roli i nie potrafi z niczym się utożsamić. Zbudowana dla potrzeby sytuacji amerykańska tożsamość jest niezbyt autentyczna – to niemalże umowna maska dla określonego etapu życia – po 1956 roku. Ta wykreowana tożsamość, a wraz z nią przyjęty styl życia, nie przystaje do rzeczywistości rodzimego miasta, co więcej nie spotyka się z akceptacją starszego pokolenia. Próżną fascynację może wzbudzać jedynie wśród młodego pokolenia reprezentowanego przez Córkę gospodarzy, które w sposób mniej lub bardziej świadomy uczestniczy w wirze konsumpcji.

Zgorzkniały nieco emeryt odwraca się w stronę telewizora, ignorując zupełnie obecność zamożnego mężczyzny, woli bowiem przyglądać się rozgrywkom sportowym na ekranie niż zmagać się z nimi w życiu. W ten sposób powrót do przeszłości wdzięcznego Gościa został odcięty, gdyż porozumienie z innymi jest prawie niemożliwe. Jedyne wyjście to zaakceptować zaistniały stan, zastanowić się nad sobą i zdać na własne siły. Musi „dograć” życie w rytmie węgierskiego tańca lub amerykańskiego standardu „What a Wonderful World”.

Spektakl w reżyserii Moniki Dobrowlańskiej dotyczy jednej z podstawowych reguł gry o tożsamość. „Dawniejsze prawo samookreślenia”, jak zauważył Zygmunt Bauman, zostało zastąpione „przymusem samookreślania i przemiany”. Czy można być sobą bez kart kredytowych i rachunków bankowych? Taki świat ofiarowany przez Gościa odrzucił mężczyzna w podeszłym wieku. Pozostał wśród otoczenia, spraw i rzeczy, które są bliskie, znane i w jakimś sensie przewidywalne.

Niewątpliwie zaletą tego spektaklu jest to, że w sposób delikatny odwołuje się do historii i uwikłanego w niej losu jednostki bez wszechobecnego, medialnego zadęcia, wzajemnych oskarżeń i rażących deklaracji. To także ostrzeżenie przed coraz częściej dominującą postawą człowieka postmodernizmu. Ów „człowiek – kłącze” w przeświadczeniu Derridy, nie wychyla się ku nabywaniu wartości, ani nie zakorzenia w kulturze. Nowy, współczesny człowiek nie ma historii i nie przywiązuje wagi do tradycji i dlatego coraz bardziej czuje się zagubiony w poszukiwaniu własnej tożsamości. Postępujący wraz z konsumpcjonizmem proces uniformizacji cofa zegary rozwoju. Powoduje utratę niezależności kulturowej, rozmywa tożsamość narodową i depersonalizuje człowieka. Może warto być wdzięcznym raniącej i trudnej, czasem wstydliwej lub chlubnej, ale zawsze własnej historii?
György Spiró: „Dogrywka” Reż.: Monika Dobrowlańska. Scenografia: Paweł Walicki. Muzyka: Bartosz Chajdecki. Teatr Polski w Poznaniu. Premiera: 14 października 2006.