ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (230) / 2013

Wojciech Sitek,

MARAZM NOWEJ "NOWEJ WIDOWISKOWOŚCI"?

A A A
Wydania DVD
Jeśli zrealizowana sześć lat temu „Szklana Pułapka 4.0” budziła kontrowersje wśród miłośników filmowych przygód Johna McClane’a, to piąta część cyklu dowiodła, iż serię dotknął marazm, który zamyka drogę do udanych kontynuacji znakomitej trylogii.

Stworzona przez – uznawanego czasem za reżysera najbardziej znaczących dzieł kina akcji – Johna McTiernana „Szklana pułapka” (1988) miała stanowić respons na przesyt typową dla lat 80. figurą umięśnionego i śmiertelnie poważnego herosa w typie Sylvestra Stallone (serie „Rocky” i „Rambo”) oraz Arnolda Schwarzeneggera („Terminator”, „Conan”). Brytyjski krytyk filmowy Marshall Julius – we właściwym sobie ironicznym stylu – określił film jako narrację „inteligentną i pomysłową, z potężną dawką humoru i zapierającymi dech w piersiach scenami kaskaderskimi oraz wywołującą narastający nastrój ekscytacji, towarzyszący widzom w trakcie całej projekcji. «Szklana pułapka» jest nie tylko lepsza od seksu, ale nawet trwa 131 razy dłużej” (Julius 1996: 62).

Podobne entuzjastyczne opinie na temat „Szklanej pułapki” przewijały się także w komentarzach renomowanych teoretyków filmu. Między innymi Rick Altman w klasycznych już „Gatunkach filmowych” podjął wątek autonomiczności produkcji względem obowiązującego kanonu, wskazując na zawarte w obrazie McTiernana „elementy komediowe i sensacyjne (…) reprezentowane przez jednego aktora, Bruce’a Willisa. O ile w filmach akcji z początku lat osiemdziesiątych czas rozciągał się w nieskończoność, a nacisk kładziono głównie na (…) wszelkiego rodzaju broń oraz na silnych mężczyzn walczących o przetrwanie – Silver (Altman przywołuje tu nazwę firmy producenckiej założonej przez Joela Silvera – przyp. W.S.) i jego alter ego w postaci scenarzysty Steve’a de Souzy regularnie łączyli żartobliwe dialogi, emocjonujące wydarzenia i szybką akcję” (Altman 2012: 127-128). Z kolei za Mike’em Triplettem Altman wskazywał: „Choć krytycy rozumieli znaczenie «akcji utrzymującej w ciągłym napięciu, suspensu, krwi, potu [i] emocji», w «Szklanej pułapce», dostrzegali też «cięte dowcipy, rosnącą liczbę zabitych czarnych charakterów, zabawnego pomagiera-kierowcę limuzyny [oraz] śmiesznego grubego policjanta»” (Altman 2012: 128).

Z dzisiejszego punktu widzenia (uwzględniając częste rozbieżności w obrębie opiniotwórczych środowisk) zaskakiwać może fakt, iż jednocześnie „Szklana pułapka” zyskała przychylność widzów (także tych nieidentyfikujących się z miłośnikami kina akcji), tęskniących za figurą „uczłowieczonego” everymana (o czym świadczyć może 91% pozytywnych recenzji na portalu internetowym Rotten Tomatoes oraz średnia ocen 8,3/10 w serwisie IMDb). Nie tylko doskonały rys fabularny (któż nie pamięta snutej przez Hansa Grubera intrygi?) czy realizacja produkcji, ale także popularność filmowych one-linerów (słynne „Yippee-ki-yay, motherfucker” czy „Teraz ja mam karabin maszynowy” na stałe zagościły w świadomości odbiorców) oraz uwielbienie dla pozornej nonszalancji bohatera o przeciętnej muskulaturze, lecz niewątpliwym uroku osobistym, przełożyły się na wyniki finansowe, które umożliwiły realizację kolejnych części cyklu.

Mimo iż powstałej w 1988 roku pierwszej odsłony serii nie rozpatrywano zwykle w kategorii wykrystalizowanego już wówczas Kina Nowej Przygody (choć jedna z najważniejszych marek – wielomilionowy biznes powiązany z Parkiem Jurajskim – dopiero był w planach), to z pewnością nie sposób odmówić jej najistotniejszego elementu nurtu – widowiskowości. Jerzy Szyłak, rozpoznając zasygnalizowane zagadnienie nowego kina przygodowego, zauważył, że jednym ze stosowanych początkowo określeń zjawiska, obok między innymi „nowej kinomanii”, była „Nowa Widowiskowość” (choć niemal natychmiast teoretyk kontestuje zasadność przywołanego określenia) (Szyłak 2011: 5). Przywołana kategoria „widowiskowości” przez twórców rozumiana była między innymi jako „intensyfikacja wrażeń, jakich dostarcza seans filmowy, poprzez przyspieszenia tempa akcji lub nasycenie jej efektownymi zdarzeniami” (Szyłak 2011: 11). Za legitymizację cytowanej myśli posłużyć może przywołana przez Jerzego Płażewskiego (twórcę polskiej translacji pojęcia New Adventure Cinema) teza Jeana Mitry (choć dotycząca innych zjawisk, zaskakująca aktualnością): „W kinie pierwszy lepszy może łatwo uchodzić za artystę, tak dalece środki mechaniczne, którymi dysponuje, działają same przez się i – choć nie trzeba do tego ani krzty talentu – dają rezultat, który w pewnej mierze już jest dziełem sztuki” (Płażewski 1986: 38). W zasugerowanym przez Szyłaka znaczeniu „widowiskowość” niemal natychmiast stała się najistotniejszym (z całą pewnością najłatwiej dostrzegalnym) elementem realizowanych wówczas wysokobudżetowych produkcji, będących prognostykami formuły blockbustera.

Intensyfikująca się w ostatnich latach w Hollywood tendencja do poszukiwania nowszych i bardziej spektakularnych rozwiązań oraz posługiwania się zaawansowanymi technicznie komputerowymi efektami specjalnymi, pomimo niewątpliwych słabości (pojawiających się już w samym wykorzystaniu prędko dezaktualizujących się metod, vide: doceniony w 2001 roku, a dziś już rażący przestarzałymi efektami CGI „Władca pierścieni”), dotknęła także kino akcji. Twórcy ostatnich „Niezniszczalnych”, najnowszych części „Szybkich i wściekłych” czy między innymi „Drużyny A”, rezygnując z tradycyjnych środków, skupili się głównie na widowiskowych rezultatach pracy specjalistów od grafiki komputerowej. Paradoksalnie jednak, pomimo prób uautentycznienia scen katastrof, eksplozji i zabójstw, zastosowanie CGI wydaje się odrealniać obraz, wywołując u widza poznawczy dysonans.

Choć zapowiadano, że „Szklana pułapka 5” zdystansuje się od najnowszych trendów, w wielu scenach skorzystano z wątpliwych dobrodziejstw techniki. Ponadto, zgodnie z zasadą amerykańskich sequeli, bez umiaru pomnożono wątki pojawiające się w poprzednich filmach cyklu. Potężne wybuchy, zwielokrotniona ilość tłuczonego szkła, wystrzeliwanych pocisków i zniszczonych obiektów w kontynuacji – zachowującej przecież pozory realizmu – trylogii niemal natychmiastowo odrzucają (zwłaszcza miłośników serii). Podobnie jak miało to miejsce w historiach relacjonujących zmagania Jasona Bourne’a czy Bryana Millsa („Uprowadzona 2”), na wypadek wątpliwości widza dotyczących dynamiki filmu i żywiołowości akcji, w sukurs reżyserowi przyszedł rozemocjonowany operator wraz z trzęsącą się kamerą. Korzystając ze stworzonej przez Paula Levinsona w ramach konceptu „nowych nowych mediów” idei, można pokusić się wręcz o ukonstytuowanie – w oparciu o współczesne tendencje kinematograficzne – pojęcia „nowej «Nowej Widowiskowości»” (Levinson 2010: 11). „Szklana pułapka 5” byłaby w tym ujęciu wyrazistym przedstawicielem tendencji, która w większości przypadków negatywnie wpływa na jakość samego filmu.

Niemal od zawsze borykający się z problemami rodzinnymi John McClane (Bruce Willis) w „A Good Day To Die Hard” (jak brzmi oryginalny tytuł filmu) wyrusza do Moskwy, by odnaleźć swojego impulsywnego syna Jacka (Jai Courtney). Zdaniem zaprzyjaźnionego z McClane’em policjanta, młody mężczyzna uwikłał się w poważne tarapaty i grozi mu dożywotni pobyt w rosyjskim więzieniu. Zgorzkniały, (pozornie) wypalony zawodowo bohater Willisa (spoglądając na poziom zaangażowania aktora, trudno powiedzieć, czy próbuje on wcielić się w McClane’a, czy wyłącznie eksploatuje wypracowany już zestaw gestów i mimiki – z „kaczym dzióbkiem” na czele) z duszą na ramieniu rusza do Moskwy, jednocześnie studiując akta syna i kreśląc w notatniku plan działania. Prędko okazuje się, że wizyta ojca nie tylko jest niepotrzebna, ale wręcz inicjuje intrygę. Tym razem John McClane nie zostaje przypadkiem wplątany w zamieszanie, lecz właściwie sam międzynarodową aferę rozkręca. Na jego drodze stanie zaś rosyjska grupa przestępcza próbująca wejść w posiadanie broni masowej zagłady. Po kilku kurtuazyjnych właściwie sprzeczkach Johna wspomoże Jack i mężczyźni stworzą ojcowsko-synowski duet (nieposiadający rzecz jasna takiej charyzmy jak para John McClane i Zeus Carver z trzeciej części cyklu).

Nawet nieszczególnie uważnych widzów mogą irytować fabularne słabości produkcji. Choć Skip Woods uchodzi w Hollywood za przeciętnego scenarzystę (solidny „Kod dostępu”, a także „X-Men Geneza: Wolverine” czy „Hitman”), w „Szklanej pułapce 5” zaproponował wątki, za które z pewnością nie zyska poklasku. Absurdalne wyczyny bohaterów, nieśmieszne one-linery (czy kogoś może bawić wypowiedziany po raz trzeci tekst: „Jestem na wakacjach” lub powtarzane przez Willisa pseudozabawne uwagi podczas pościgu samochodowego?) oraz drętwe dialogi (zwłaszcza podczas pierwszego spotkania duetu McClane’ów, które nosi wszelkie znamiona soap-operowych awantur) tak silnie zwracają uwagę podczas projekcji filmu, że trudno skupić się na jakichkolwiek walorach produkcji (jeśli takowe w ogóle istnieją). Kwestię niedorzecznych interakcji między bohaterami można by pominąć, gdyby sama intryga była przemyślana i choć w minimalnym stopniu angażowała widza. Główny rys fabularny z pewnością taki nie jest, a punkt wrzenia zostaje osiągnięty w momencie, kiedy w dość pokrętny sposób wyjaśnia się w filmie, dlaczego doszło do awarii elektrowni atomowej w Czarnobylu. Nie brakuje też niedorzecznych wątków, takich jak ekspresowa podróż w oddalone o niemal tysiąc kilometrów miejsce czy dowodząca idealnego timingu rozmowa telefoniczna antagonisty z rywalem, zsynchronizowana ze śmiercią drugiego z mężczyzn (po usłyszeniu w słuchawce teatralnego: „Obiecałeś mi powrót do dawnego życia i dotrzymałeś słowa (…). A teraz pożegnaj się z własnym”).

Niestety, wszystkie rozwiązania i fabularne twisty są przewidywalne i schematyczne, a czasem zwyczajnie nonsensowne. Zarówno próba rozwiązywania sporów skłóconych partnerów (wokół motywów buddy cop movies), jak i figura tymczasowego sojusznika-zdrajcy są już przecież sztampowe do bólu. Najbardziej przeszkadza jednak brak wyraźnie zarysowanego antagonisty. W trakcie projekcji naliczyłem aż czterech aspirujących do tego miana bohaterów – każdy, mając do dyspozycji kilka minut czasu ekranowego, przyjmował w ich trakcie pozę najważniejszego i najbardziej niebezpiecznego badassa (jednak postać tańczącego, pozorującego na tough guya mordercy wywołuje raczej uśmiech politowania).

Fabuła wydaje się zresztą wyłącznie marnym dodatkiem do uwielbianych przez reżysera Johna Moore’a widowiskowych scen akcji. Uwzględniając wszystkie aspekty „zasad” tworzenia sequeli oraz tradycyjnie już ulegającą proporcjonalnemu rozrostowi przestrzeń działań bohaterów (od kilku pięter wieżowca do Moskwy i sąsiadujących z Rosją krajów), autorzy zyskali ogromne pole manewru podczas realizacji spektakularnych sekwencji. Niestety, nieudolność twórców uniemożliwiła właściwe wykorzystanie potencjału drzemiącego w „Moskwie” (sceny moskiewskie realizowano także w innych europejskich krajach) oraz imponującym budżecie produkcji. Dość wspomnieć, że pościg w stolicy Rosji, będący sekwencją o największym potencjale rozrywkowym, utracił wszystkie swoje atuty przez fatalną realizację (zarzucany przeze mnie „Uprowadzonej 2” epileptyczny sposób rejestracji wydarzeń tutaj został doprowadzony do swoistej antyperfekcji) i równie słaby montaż. Utyskiwania wydają się zasadne, zważywszy na prasowe doniesienia, zgodnie z którymi podczas kręcenia wspomnianej moskiewskiej pogoni zniszczono 132 auta w scenie, która pochłonęła 11 milionów dolarów. Kolejne sekwencje – ucieczkę przed helikopterem oraz finałową akcję – można postrzegać jako zwyrodnienie, całkowite wypaczenie kategorii punctum Barthes’a, które „celuje we mnie (…) (ale też uderza mnie, miażdzy)” (Barthes 2008: 52). „Ukłucie” jest w tym wypadku wykalkulowane i komercyjnie przewidziane jako newralgiczny punkt produkcji, wokół którego toczy się akcja, czyli szereg mniej ważnych wydarzeń.

Paradoksalnie, seria, która przez niezwykle świadomego twórcę (McTiernan jest też autorem autotematycznej i metafilmowej produkcji „Ostatni bohater kina akcji”) została zaprojektowana jako mało dyskretna parodia „zimnowojennej” kinematografii lat 80. („Mają tyle materiałów wybuchowych, że mogliby wysadzić Schwarzeneggera!”), fabularnie i względem konstrukcji postaci powraca do ośmieszanej wcześniej dekady. Chciałoby się rzec, iż historia kina akcji zatoczyła koło, a seria „Die Hard” może być dziś postrzegana jako marker dokonujących się przemian tego modelu filmu. „Szklana pułapka 5” nie ma raczej nic wspólnego z pionierską i znaczącą próbą przeniesienia schematów kina terrorystycznego w obręb dynamicznych filmów akcji. Choć McClane coraz częściej spowalnia tempo (bohater stroni od biegania), jego przeciwnicy są lepiej uzbrojeni, a miejsce wydarzeń mniej gościnne, protagonista wydaje się uczestniczyć w wybuchowym spektaklu, którego zwycięzca został już dawno wyznaczony. „Szklana pułapka 5” stanowi w tym ujęciu wyraźny zwrot ku narracji o potężnych supermężczyznach kina akcji lat 80. (lecz raczej w jej B-klasowym odpowiedniku). Choć tym razem ze ściany spogląda na bohaterów nie Ronald Reagan, a Barack Obama, zyskuje się wrażenie symbolicznego powrotu do ostatniej dekady konfliktu zimnowojennego, nieco tylko uaktualnionej. Zresztą wylot bohatera do Moskwy rozpoczyna się od zbliżenia (któremu towarzyszy przerażająca muzyka) na znak sierpa i młota, wkomponowany w logo linii lotniczych Aeroflot.

Nie dziwią więc sceptyczne opinie fanów oryginału. „A Good Day to Die Hard” nie ma niestety wiele wspólnego z serią, z której się wywodzi. Podobnie John McClane nie jest już tym samym nowojorskim policjantem co kiedyś. Trudno byłoby mi jednak uwierzyć, że nowa postawa bohatera jest wynikiem zaplanowanej strategii aktorskiej. Bohater Willisa jest nie ironicznym (jak dawnej), lecz irytującym gliną, nawet nie próbującym udawać, że cokolwiek jest mu w stanie zaszkodzić. Człowiek, który wcześniej liczył każdą kulę, unikał niebezpieczeństwa i szacował rezultaty, w piątej części cyklu strzela najcelniej i nawołuje: „Tutaj, strzelaj do mnie”.

Właściwie każdy aspekt najnowszego filmu Moore’a został przejaskrawiony. Sceny akcji nie dają pożądanej satysfakcji (szczególnie, jeśli zawieszają realizm), zaś brak logiki oraz skala absurdu zamęczają widzów w takim stopniu, że użytkownicy for internetowych wydają się szukać ulgi po traumatycznym seansie i prześcigają się w wyliczaniu nonsensownych wątków, tworząc swoiste rankingi. „Nowa «Nowa Widowiskowość»” obnaża tym samym wszystkie słabości produkcji, których motyw przewodni stanowi „technika eksponowana poprzez efektowne pościgi, eksplozje” (Wajda 2003: 18). Po seansie trudno nie odnieść wrażenia, że film zyskał wręcz niezamierzony rys parodii serii. Jeśli więc w pierwszej części cyklu „dowcipkujący twardy facet stał się współczesnym odpowiednikiem śpiewającego kowboja” (Altman 2012: 322), to dziś nieudolnie zabawny, przesadnie twardy facet staje się przebrzmiałym odpowiednikiem bohaterów kreskówkowych.

LITERATURA:

R. Altman: „Gatunki filmowe”. Przeł. M. Zawadzka. Warszawa 2012.

R. Barthes: „Światło obrazu”. Przeł. J. Trznadel. Warszawa 2008.

M. Julius: „Action! The Action Movies A-Z”. London 1996.

J. Płażewski: „«Nowa Przygoda» i co dalej”. „Kino” 1986, nr 5.

J. Szyłak: „Kino Nowej Przygody – jego cechy i granice”. W: „Kino nowej przygody”. Red. J. Szyłak. Gdańsk 2011.

K. Wajda: „Akcji kino”. W: „Encyklopedia kina”. Red. T. Lubelski. Kraków 2003.
„Szklana pułapka 5” („A Good Day to Die Hard”). Reżyseria: John Moore. Scenariusz: Skip Woods. Obsada: Bruce Willis, Jai Courtney, Sebastian Koch, Yuliya Snigir, Radivoje Bukvic i in. Gatunek: film akcji. Produkcja: USA 2013, 97 min. Dystrybutor: Imperial – Cinepix.